IKS

„Wszystko wszędzie naraz”, reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert, film [Recenzja]

wszystko-wszedzie-naraz-recenzja

Czy mieliście kiedykolwiek wrażenie, że Wasze obecne życie nie jest tym które powinniście przeżywać? Że powinno być coś więcej? Że jesteście zdolni do większych, ciekawszych rzeczy niż te, które Was spotykają? Że jedna, dwie decyzje zadecydowały o tym, że jesteście w tym dokładnie miejscu, a nie w zupełnie innej sytuacji, na zupełnie innej pozycji?

Evelyn Wang przez większość swojego życia nie musiała się nad tym zastanawiać. Ma męża, Waymonda, za którego marzeniem o biznesie w USA podążyła do innego kraju, choć on sam pragnie czegoś więcej i planuje się z nią rozwieść. Córkę, Joy, którą kocha ponad wszystko, nawet jeśli nie do końca akceptuje jej buntowniczy charakter (i fakt bycia lesbijką), a ich relację psują klasyczne pokoleniowe problemy komunikacyjne i światopoglądowe. Ojca, Gong Gong, którego szacunku i miłości pragnie, mimo że ten się jej wyrzekł, gdy wybrała przenosiny do Stanów z mężem nad pozostanie z rodziną w Chinach. Własną firmę – pralnię, która mimo że nie przędzie najlepiej, ale „ciasna i własna”. I mimo że do tego wszystkiego IRS (amerykański odpowiednik Urzędu Skarbowego) zarządził audyt w firmie akurat w przeddzień pierwszej wizyty jej ojca w Stanach, jej życie jest absolutnie zwyczajne i pozbawione większych ekscytacji.
 
Wszystko to zmienia się w dniu przyjazdu Gong Gonga i wizyty w urzędzie IRS. Mąż Evelyn, Waymond – spokojny, cichy, bardzo spolegliwy dotąd człowiek, który przez cały dzień nie potrafi się odważyć przekazać swojej żonie dokumentów rozwodowych – nagle zmienia posturę, sposób mówienia i zachowanie. Opowiada jej fantastyczną historię o wieloświecie – niezliczonych, równoległych rzeczywistościach, które tworzą się przy każdej podjętej przez kogokolwiek decyzji. O miliardach innych światów, w których istnieją miliardy innych Evelyn, które powstały w wyniku podjętych przez nie w tamtych rzeczywistościach innych decyzjach, podążeniu innymi ścieżkami, skupieniu na innych ważnych punktach swoich żyć. O tym, że on sam w tym momencie podłączył się do ciała jej Waymonda z innego świata (Alpha-świata), gdzie powstała technologia, dzięki której takie przeskoki między ciałami w różnych rzeczywistościach są możliwe. O tym, że łącząc się z innymi ciałami w innych światach dostajemy „dostęp” do ich doświadczeń, umiejętności, wiedzy, wspomnień i zdolności. I o tym, że całemu temu multiversum zagraża Jobu Tupaki, wszechpotężna istota – kiedyś taki sam podróżnik między wymiarami, jak teraz Waymond – która po zbyt wielu i zbyt intensywnych skokach między światami zaczęła odczuwać wszystkie je jednocześnie potrafiąc dowolnie zmieniać zastane rzeczywistości siłą woli. I teraz, oczywiście, zagraża całemu multiversum chcąc je zniszczyć. Ale to właśnie Evelyn – ta „zwykła” żona, matka, kobieta w średnim wieku bez większych ambicji czy umiejętności – jest kluczem do powstrzymania zagrażającego wszystkim światom zła.
 
Od tego momentu jesteśmy zabrani na kolorową, szaloną, abstrakcyjną i absurdalną wyprawę; na niesamowitą przygodę pomiędzy światami, w których możliwe jest wszystko – zgodnie z klasyczną zasadą równoległych rzeczywistości („jeśli możesz sobie coś wyobrazić, to gdzieś istnieje rzeczywistość, w której to istnieje”). Światy, które odwiedzamy, w które miewamy chwilowy wgląd, są dziwne, często głupawe, ale zawsze z konkretnym punktem odniesienia – Evelyn i jej miejscem w nim. Jej relacje z rodziną, jej kompleksy, problemy, ale przede wszystkim jej nieodkryty potencjał, mają centralne miejsce w każdej z tych historii. Poprzez Evelyn odbywamy te podróże, z jej perspektywy widzimy wszystko co się wydarzyło, jej emocje i jej próby radzenia sobie z nimi. „Wszystko Wszędzie Naraz” ogląda się z fascynacją, a nierzadko ze łzami w oczach ze śmiechu, gdyż część przedstawionych sytuacji i scen jest tak absurdalnie zabawna, pełna odniesień do naszego świata, że nie można utrzymać powagi.
 

A poważnie w filmie „Wszystko Wszędzie Naraz”  też jest. Bardzo mocnym elementem jest wątek rodziny, bliskości, miłości i zrozumienia. Relacja między ojcem Evelyn a jego córką i jej wpływ na późniejsze wychowywanie przez nią Joy. Akceptacja, odrzucenie, bunt, znalezienie kogoś kto nas zrozumie, kogoś kto odczuwa jak my. A zarazem poczucie beznadziei, postrzeganie świata jako łańcucha przyczynowo-skutkowego, w którym żadna decyzja, żaden ruch nie ma najmniejszego znaczenia, w momencie kiedy doznajesz ich wszystkich naraz. Wiele z elementów ociera się również o tematy dorastania, odkrywania własnej drogi w życiu niezależnej od rodziców (Evelyn i jej ojciec, Joy i Evelyn), do tego jak traktujemy innych, jak odnosimy się my w stosunku do siebie… Czego chcemy od życia, od rodziny, od samych siebie?

Technicznie jest to miszmasz kilku różnych gatunków, film często łamiący klasyczne schematy i przedstawienie fabuły, bawiący się z widzem tak pod aspektem fabularnym, jak i wizualnym. Jest to komedia, ale z elementami zarówno dramatu obyczajowego jak i science fiction, filmów sztuk walki i filozoficzno-etycznej rozprawki. Twórcy niejednokrotnie puszczają do nas oczko, wyśmiewając pewne klisze, abstrakcyjnie przedstawiając poważne dylematy i traumatyczne sytuacje, bawiąc się konwenansami i sięgając do różnych dzieł kultury, najczęściej dla żartu.
 
Większość głównych aktorów znamy, jeśli nie z filmów mainstreamowych i ról głównych, to „skądś kojarzymy”. Michelle Yeoh przedstawiać oczywiście nie trzeba (w jednej ze swoich alternatywnych wersji Evelyn zresztą bardzo przypomina samą aktorkę), ale już Jamie Lee Curtis w roli „babciowatej” urzędniczki, a zarazem jednej z przeciwniczek jak i sojuszniczek (w zależności od wersji świata, który akurat wizytujemy) Evelyn jest niesamowita i nieco niepokojąca. Najciekawszą osobą w ekipie aktorskiej jest natomiast Ke Huy Quan, grający tu męza Evelyn – Waymonda. Tego aktora z nazwiska nikt nie skojarzy, ale gdy wspomnę, że grał małego pomocnika Indiany Jonesa w trakcie jego podróży do Świątyni Zniszczenia, to nagle każdy go sobie przypomni. Jest to zresztą świetny przykład tego, jak wielkie postępy poczyniło kino azjatyckie w Hollywood – po roli w Indiana Jonesie, Goonies, oraz kilku pomniejszych filmach i serialach, Quan odszedł od aktorstwa i pomagał przy filmach od strony technicznej (jako kaskader, koordynator kaskaderów, drugi reżyser, itp.) przez prawie 20 lat. Dopiero gdy obejrzał film „Crazy Rich Asians” (2018) stwierdził, że w Hollywood zaczynają mieć znowu ciekawe role dla azjatyckich aktorów i postanowił do aktorstwa wrócić. „Wszystko Wszędzie Naraz” jest jego pierwszym zrealizowanym filmem od dwóch dekad!
 
I dzięki niech za to będą, bo jego rola jest świetnie zagrana – zależnie od „wersji” Waymonda potrafi być miły, ale bojaźliwy, pewny siebie i wyrafinowany, albo skoncentrowanym i zdecydowanym karateką. Podobnie sprawa się ma również z resztą obsady – nie można się do nikogo przyczepić, wszyscy grają świetnie bądź przynajmniej dobrze (i tylko z tyłu głowy tli się pytanie bez odpowiedzi, „jak by wyglądał ten film gdyby w roli Joy wystąpiła Acquafina, a w roli Waymonda – Jackie Chan?”, tak jak początkowo planowano).
 

„Wszystko Wszędzie Naraz” jest filmem ciekawym, ale bardzo specyficznym. Stanowczo nie każdemu spodoba się sposób jego przedstawienia, sposób prowadzenia akcji, sposób prowadzenia fabuły. Jest głośno, kolorowo, dziwnie i często kiczowato, ale w tym samym czasie ciekawie, intrygująco i stymulująco intelektualnie. Czy zmienilibyśmy coś w przeszłości, aby osiągnąć pewienefekt, wiedząc co to przyniesie ze sobą? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla siebie, dla swojej rodziny, dla miłości? Czy ogromna ilość doświadczenia i wiedzy powoduje, że nic już nas nie zaskoczy, a dalsza egzystencja staje się bezsensowna?

Bez technologii przeskoku do innych rzeczywistości nigdy się tego nie dowiemy. Ale możemy podejrzeć jak to mogłoby się rozegrać, podglądając Evelyn.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 bajgli
🥯🥯🥯🥯🥯🥯🥯🥯
 
 

Michał „Azirafal” Młynarski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz