IKS

[Recenzja] Dance Like Dynamite – „Litania kłamstw”

Dance-like-dynamite-litania-klamstw

Są płyty, które wymykają się wszelkim klasyfikacjom. Czy można pogodzić cold-wave z black metalowymi blastami, elektroniką w stylu Kraftwerk, jazzowymi wstawkami czy bondowską piosenką? A do tego pisać utwory w językach: polskim, niemieckim i… norweskim? Okazuje się, że tak! A całość może być spójna i niesamowicie intrygująca. Dowodem na to jest „Litania kłamstw”, drugi album zespołu Dance Like Dynamite. (PREMIERA: 20 maja 2021 r.)

Dance Like Dynamite to pod każdym względem starzy wyjadacze. Tworzą go: wokalista Krzysztof „Sado” Sadowski – znany głównie jako grafik, fotograf, autor okładek, udzielający się również w punkowym zespole Vulgar; Tomasz „Snake” Kamiński – gitarzysta grający w przeszłości z zespołami Red Rooster, Golden Life oraz wieloletni muzyk w zespole Dody; Piotr Pawłowski – basista i jeden z liderów Made in Poland; Karol Skrzyński – perkusista grający w przeszłości w Sweet Noise, obecnie muzyk Golden Life.
 

Jak widać, Dance Like Dynamite to prawdziwa supergrupa i – jak przystało na muzyków o ogromnym doświadczeniu – na albumie „Litania kłamstw” wszystko jest gruntownie przemyślane.

Całość rozpoczyna utwór tytułowy. Mocno osadzony w klimatach cold-wave. Sadowski w tekście wypowiada, w formie litanii, swoje grzechy, błędy i potknięcia. Każdy kończąc ironicznym stwierdzeniem „nie moja wina”. Bardzo poruszający kawałek ukazujący, jak łatwo potrafimy usprawiedliwiać swoje przewinienia w obliczu nałogu. Kolejny utwór „Szukam” to ponownie „zimnofalowe” rejony, w którym – szczególnie zwrotki – przypominają twórczość Siekiery z czasów „Nowej Aleksandrii” oraz Made in Poland – co nie powinno dziwić, skoro współautorem jest Pawłowski.
 

Z kolei „Nie ma nas” to jeden z najbardziej interesujących fragmentów całości.

Utwór w zwrotkach i refrenie przypomina metal-core, by w pewnym momencie zupełnie zmienić swoją strukturę i przejść w klimaty jazzowe. Ogromny wpływ na to ma gościnny udział Tomasza Ziętka grającego na trąbce. Kiedy wydaje się, że po dynamicznym początku możemy zacząć powoli szufladkować album, dostajemy całkowicie „wywróconą” wersję bondowskiego szlagieru „Diamenty żyją wiecznie”. W oryginale utwór śpiewała Shirley Bassey, na płycie „Litania kłamstw” wykonuje go Agnieszka Rassalska związana z projektem mimikomm. I to jest bardzo zacny wykon, chociaż muszę też przyznać, że bardzo ciekawi mnie, jak poradziłaby sobie z tym utworem… Doda. Wracając do samego coveru, muzycy z lekkiej melodyjki, którą w oryginale grają dzwoneczki, zrobili masywny riff, a gitara gra to, co w oryginale gra orkiestra smyczkowa.
 

Kolejne zaskoczenia? A proszę bardzo. Panowie z Dance Like Dynamite mają niewyczerpaną wyobraźnię muzyczną.

Dostajemy więc „Geheimnis”, które zaczyna się niczym żywcem wyjęte z repertuaru Kraftwerk. Do tego Sado wykonuje go po niemiecku. Utwór z elektronicznego bitu z czasem rozkręca się w klasyczny gitarowy kawałek doskonale nadający się do jazdy samochodem. Murowany hit! Jest coś po niemiecku, czemu nie stworzyć czegoś po norwesku? W tym języku jest „Nattasang”, przestrzenny, klawiszowy kawałek, w którym gościnnie udziela się Ula Zaleśkiewicz. To utwór mówiony, spokojny. Doskonale pasujący, jako chwila oddechu przed dalszą częścią repertuaru. Szczególnie, że kolejny „Ból jest niewidzialny” to mroczny fragment, z mocnym metalowym riffem, a w refrenie z… blastami. Mamy więc bezwzględne napierdalanie w werbel, czyli to, co blackmetalowcy lubią najbardziej. Prawdziwa jazda bez trzymanki.
 

Dalsza część płyty „Litania kłamstw” nadal pozytywnie zaskakuje różnorodnością pomysłów.

O ile „I popłyną łzy” to klasyczny rockowy kawałek, tak „Są takie chwile” przenoszą nas do lokalu, w którym wybrzmiewa piękna jazzowa partia klawiszy, subtelna gitara oraz Sadowski deklamujący tekst utworu. Znowu „Człowiek stworzył sztukę” zaczyna się niczym techno-party. Na uwagę zasługuje w nim gitara, która wchodzi od połowy kawałka. Tomasz Kamiński używa tam techniki gry na dileju. W mojej opinii najlepszym fragmentem płyty jest „Sto tysięcy słońc”. Mroczny, zimnofalowy walec mogący kojarzyć się z dokonaniami Killing Joke. Podzielony jest na dwie części. Pierwsza powolna i druga mająca wręcz punkowy sznyt. Za każdym razem, jak go słucham, mam gęsią skórkę. Album zamyka najspokojniejszy na płycie „Koszmar minął”. Klawisze i przejmujący tekst pozostawiają słuchaczy w pewnej bezsilności, a solówka kończąca utwór to prawdziwy majstersztyk. Po wysłuchaniu całości pełni zadumy uświadamiamy sobie, że… ponownie chcemy wcisnąć repeat.
 

„Litania kłamstw” to album pod każdym względem dojrzałych, świadomych muzyków. Nie jest to z pewnością płyta optymistyczna.

Teksty Krzysztofa Sadowskiego – czasem poetyckie, bardzo osobiste, ukazują obraz człowieka, który zmaga się z uzależnieniami oraz poszukuje własnej duchowości, świadomości i tożsamości. Autor nie patyczkuje się ze sobą i rozlicza ze swojego nałogu. „Litania kłamstw” to niemalże katharsis Sadowskiego – teksty są boleśnie szczerymi refleksjami o miłości, śmierci, zdradzie, pożądaniu, zniszczeniu, depresji, ale też nadziei. Wszystkie układają się w swoisty concept album. Autor tak przedstawia ich genezę: „Teksty są efektem wojny, jaka toczy się nie tylko we mnie, ale w każdym człowieku. Wojny między umysłem a duchem, między ego a sercem. Często głównymi objawami choroby alkoholowej i uzależnienia od substancji psychoaktywnych jest ego zaczynające dominować i przygasający duch. W pewnym sensie ta płyta jest o rozniecaniu przygasającego we mnie życia. Gdybym umarł jutro, to LITANIA KŁAMSTW jest realnym odzwierciedleniem tego, co się we mnie dzieje.” Sado na pewno nie jest wokalnym wirtuozem. W większości utworów raczej deklamuje bądź wykrzykuje swoje poruszające teksty. Jednak absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze całości. Jest w tym duża szczerość i pasja – nawet jeśli pozbawiona momentami emocji i… umiejętności wokalnych.
 

Na uwagę zasługuje rewelacyjna produkcja, za którą odpowiadają Sadowski i Kamiński, to oni są również autorami większości repertuaru.

Natomiast miks i mastering albumu zrobili: Mariusz „Nosek” Noskowiak i Kuba „Kikut” Mańkowski współpracujący wcześniej między innymi z Behemothem, Czesławem Mozilem, Patrycją Markowską czy Sylwią Grzeszczak. Muzykom Dance Like Dynamite należą się wielkie brawa, biorąc pod uwagę, że w wielu miejscach wyszli ze swojej „strefy komfortu”. Panowie eksplorują muzyczne rejony, które były im do tej pory obce (nie grali w taki sposób w swoich zespołach ani w solowych przedsięwzięciach). Poszli na całość i… wygrali. Do tego, pomimo sporej różnorodności poszczególnych utworów, nie mamy poczucia chaosu. Wręcz przeciwnie, w tym szaleństwie jest metoda. Reasumując, „Litania kłamstw” to bardzo dobra płyta, która zdecydowanie powinna znaleźć uznanie w oczach krytyków i słuchaczy.
 
Ocena (w skali od 1 do 10): 8 lasek dynamitu lub… petard
🧨 🧨 🧨 🧨 🧨 🧨 🧨 🧨 
 

Mariusz Jagiełło

 

Tracklista:

1. Litania kłamstw
2. Szukam
3. Nie ma nas
4. Diamenty żyją wiecznie
5. Geheimnis
6. Nattasang
7. Ból jest niewidzialny
8. I popłyną łzy
9. Są takie chwile
10. Człowiek stworzył sztukę
11. Sto tysięcy słońc
12. Koszmar minął

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz