IKS

Mercurius – „The Anatomy of Depression” [Recenzja]

Co jakiś czas w mediach pojawia się informacja, że rock umarł lub dogorywa. Nie ulega wątpliwości, że kolejnym rocznikom bliżej jest do innych brzmień niż akurat tych rockowych czy metalowych. Mainstream wygląda w tym zakresie nieco inaczej niż jeszcze dekadę temu. Tym bardziej cieszy to, że na polskim rynku pojawiają się nowe, obiecujące zespoły. Stąd kilka słów chciałbym napisać o formacji Mercurius i ich pierwszym pełnowymiarowym albumie zatytułowanym „The Anatomy of Depression”, który miał ostatnio swoją premierę.

Ich muzyka –  jak sami piszą muzycy – „wyróżnia się wyjątkowym klimatem, doskonale balansującym między ciężkim i mrocznym brzmieniem, a subtelnymi aranżacjami”. Po tym co słyszę na „Anatomy…” nie mam żadnych wątpliwości, że tak właśnie jest. Lata koncertowania i branie udziału w różnorakich przeglądach to idealne przetarcie przed wejściem do studia i rejestracją autorskiego materiału.

 

Pierwsze co rzuca się w oczy, a właściwie uszy słuchacza, to fakt, że kompozycje są przemyślane, zaaranżowane i dopracowane w każdym najmniejszym detalu. Muzycznie jest to bardzo szeroko pojęte granie z pogranicza brzmień rockowych, jak i metalowych. Ja gdzieś słyszę tutaj echa takich formacji jak Breaking Benjamin, Bring Me The Horizon (z okresu od „Sempiternal”) czy Skillet.

 

Otwierający „Take Me Back” charakteryzuje się przyjemną melodią połączoną z solidnym riffowaniem. Wyraźnie uwypuklony, szczególnie w zwrotkach, jest bas. To nie jest reguła przy tak „gęstej” fakturze. Dodam tylko, że to prawie najdłuższy utwór na płycie – dużo w nim się dzieje, dlatego też całość nie nuży. Wprowadza natomiast w klimat, który będzie towarzyszył przez kolejne trzy kwadranse.

 

Progrockowe inspiracje słychać we „Wrong” czy „The Last Bridge”. Czytając biografię zespołu dowiedziałem się także, że muzycy mają na swoim koncie wspólne występy m.in. z Riverside, więc z pewnością starsi koledzy są dla nich źródłem inspiracji. W pierwszej z wymienionych propozycji wokalista Mateusz Mazanek pokazuje pełny wachlarz swoich możliwości – jest czysty wokal, jest trochę krzyku, a i można usłyszeć także growl przy ostatnim refrenie. „F. L. Y.”, podobnie jak singlowe „Why Me?”, to bardziej dynamiczne rzecz z dużą ilością metalu w metalu.

 

Zresztą ten album jest bardzo różnorodny – to kolejna z jego zalet. Tak naprawdę słuchając go pierwszy raz odkrywamy jego elementy jeden za drugim i ciężko znaleźć mi moment, który by mnie wyraźnie znudził. Nawet miniaturka „Snow in July” – która słuchając albumu „na wyrywki” mogłaby zastanawiać –  znakomicie wprowadza do wspomnianego „Why Me?”. Zresztą słyszę tutaj podobieństwa do śląskiej kapeli TainT, w której gra mój dobry kumpel i myślę, że wspólne występy obu grup mogłyby być ciekawe. Na albumie znajdziemy jeszcze mroczne i ciężkie „Black Sun”, „Dark Pool” czy stonowany z pozoru finał w postaci „Interlude”.

 

„The Anatomy of Depression” to naprawdę udany debiut. Pozostaje mi trzymać kciuki za dalszy rozwój tarnowskiego zespołu. Mimo, że zawsze można powiedzieć, że nie odkrywają koła na nowo to jednak ciężko mi przywołać sobie debiutujący zespół, który brzmiałby tak profesjonalnie, tak zachodnio. Kawał pracy za chłopakami z Mercurius, jeszcze pewnie więcej przed, żeby zaistnieć szerzej na polskim poletku. Ja słysząc tylko singlowe propozycje już byłem zaintrygowany na tyle, by czekać na ten debiut. I słucham go od kilku dni z nieskrywaną przyjemnością.

Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 5 solidnych bomb

💣💣💣💣💣

 

Szymon Pęczalski

 

Lista utworów:

1. Take Me Back

2. Wrong

3. F. L. Y.

4. The Last Bridge

5. Doom

6. Reflection

7. Vicious Circle

8. Snow in July

9. Why Me?

10. Black Sun

11. Dark Pool

12. Interlude

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz