IKS

Łukasz Żurkowski („Żurkowski”) [Rozmowa]

lukasz-zurkowski-rozmowa

Łukasz Żurkowski wydał w lutym tego roku bardzo dobrze przyjęty album „Kurz”. Utwory z niego – „Western” i „Zmiennicy” – zagościły na długi czas na playlistach ogólnopolskich radiostacji. Z Łukaszem porozmawiałem m.in. o jego zakończonej niedawno trasie koncertowej po Polsce, ostatniej płycie oraz dlaczego według niego śpiewanie po angielsku przez polskie zespoły to… głupota. 

 

Mariusz Jagiełło: Na początku zapytam trochę zaczepnie, nie jesteś jedynym kompozytorem w zespole, czemu więc nazwa Żurkowski? Jesteś bossem i w zespole nie ma demokracji?

Łukasz Żurkowski: Po ostatnim rozpadzie zespołu w którym grałem doszedłem do wniosku, że to już najwyższy czas żeby stworzyć coś własnego. Chłopakom zaproponowałem dołączenie do projektu jakoś w 2016 roku i każdy z nich zgodził się na to dobrowolnie mając świadomość, że projekt będę podpisywał własnym nazwiskiem. Co do demokracji każdy u nas ma prawo się wypowiedzieć, często dyskutujemy, każdy też może przynieść swój pomysł na próbę, ale decyzyjnym jestem ja. Myślę, że chłopaki mi ufają w tej kwestii
 

MJ: Skoro nie przeszkadzają Ci zaczepne pytanie, to kolejne będzie jeszcze trudniejsze. Ostatnio czytałem Twoją wypowiedź, że uważasz śpiewanie po angielsku, przez kapele działające na polskim gruncie, za głupotę. Nie boisz się, że podpadniesz polskim zespołom, wykonawcom śpiewającym w tym języku?

ŁŻ: Pewnie już podpadłem (śmiech), ale ja zwyczajnie nie rozumiem tej logiki.
 

MJ: Dlaczego?

ŁŻ Mam kilku znajomych którzy grają po angielsku mieszkając w Polsce i często na moje pytanie, dlaczego piszą teksty po angielsku odpowiadają „bo nie potrafimy pisać po polsku“. Takie pójście na łatwiznę. Po angielsku byle zdanie zabrzmi dobrze. Zastanawia mnie też, czy kapele mieszkające na co dzień w Polsce grające po angielsku marzą o światowej karierze? Jak tak to trzymam za nich wszystkich kciuki! Ja jednak wole patrzeć realnie na rynek muzyczny i moim zdaniem śpiewanie w ojczystym języku daje o wiele większe szanse przebicia się w Polsce niż śpiewanie w języku obcym.
 

MJ: Ma to sens. Przejdźmy zatem do kolejnej kwestii. Zakończyliście właśnie trasę koncertową po Polsce. Jak ją oceniasz?

ŁŻ: Bardzo dobrze! Nabraliśmy sporo nowego doświadczenia, wiemy nad czym pracować, poznaliśmy wiele świetnych osób. Zagraliśmy łącznie dwanaście koncertów i przejechaliśmy naszym vanem kilka tysięcy kilometrów. Nie obyło się bez problemów, ale u nas to tradycja. W dzień koncertu w Zielonej Górze padła nam turbina w busie, ale jakoś wybrnęliśmy dzięki pomocy chłopaków z The Freuders. Mimo przygód, uważamy trasę za jak najbardziej udaną i nie możemy się już doczekać kolejnej! Grać! Grać! I jeszcze raz Grać!
 

MJ: Słyszę, że lubisz koncertować, a miewasz jeszcze tremę przed występami na żywo?

ŁŻ: Oczywiście, ale znacznie mniejszą niż dawniej. Kiedyś przez pół koncertu nie otwierałem oczu (śmiech) Częste koncertowanie sprawia, że nabiera się pewności i ogłady scenicznej, niemniej nadal potrafi mnie przytkać przy pierwszych utworach. Lubie ten rodzaj stresu, w pewnym stopniu uzależnia.
 

MJ: Jak wiadomo mieszkacie obecnie w Wielkiej Brytanii. Zdarzają się Wam koncerty na Wyspach? I jeśli tak, to jak wśród lokalnej publiczności odbierana jest Wasza muzyka?

ŁŻ: Mamy tutaj taką grupkę odbiorców dla której od czasu do czasu organizujemy koncerty. Ogólnie bardziej skupimy się na koncertowaniu w Polsce, a w UK gramy rzadko. Głownie WOŚP i polskie festyny, z którymi wiadomo jak jest.
 

MJ: Brzmi całkiem swojsko. A nadal pracujesz w UK jako kierowca?

ŁŻ: Od jakiegoś czasu już nie. Chwytam się różnych prac, ostatnio byłem kierowcą, ale wózka widłowego (śmiech). Natomiast aktualnie pracuje nad pewnym muzycznym projektem o którym na razie cicho sza.
 

MJ: Ok, nie będę dopytywał. Zapytam zatem, jaki jest Twój ulubiony polski zespół i dlaczego jest to The Freuders? (Łukasz przyjaźni się z tym zespołem, jego managerem jest muzyk tego zespołu Olek Adamski oraz zespoły odbyły wspólnie trasę po Polsce – przyp. red. )

ŁŻ: Wiadomo, że The Freuders! To jedyny polski zespół który gra po angielsku, którego słucham (śmiech)! Chłopaków poznałem za sprawą Olka Adamskiego gitarzysty, który jest także moim managerem. Wpadliśmy na pomysł zorganizowania wspólnej trasy i tym sposobem pojeździliśmy wspólnie po Polsce. Chłopaki są kozakami! Grają wyśmienicie! Polecam sprawdzić! A tak całkiem na serio, to nie mam chyba swojego jedynego faworyta. Brodka, Zalewski, Maciej Maleńczuk to mam, w ostatnio odtwarzanych, na Spotify. Lubie chyba wszystko co ma sensowny tekst i ładną melodie. Na pewno na nic się nie zamykam.
 

MJ: A co inspiruje Cię jeśli chodzi o współczesne niepolskie zespoły?

ŁŻ: Zawsze mam problem z tym pytaniem. Serio bardzo mi trudno na to sensownie odpowiedzieć. Przez ostatni rok gnębię na okrągło kilka kapel na krzyż. Bardzo spodobał mi się zespół Nothing But Thieves. Wokalista ma tak potężny wokal i lekkość w wymyślaniu super melodii do mega trudnych aranżacji. Jestem fanem. W zasadzie to słucham bardzo mało muzyki w czasie wolnym. Czas wolny głównie poświęcam na robienie muzyki.
 

MJ: Cofnijmy się trochę w przeszłość. W 2019 roku zwyciężyliście w konkursie Męskie Granie Young, co uprawniło was do zagrania na trasie Męskiego Grania. Czy odczuwasz, że od tamtego czasu Wasza kariera wystrzeliła do przodu?

ŁŻ: Wiesz co, na pewno w jakimś stopniu było to pomocne, ale nie przesadnie. Dzięki temu konkursowi poznałem sporo osób z którymi współpracuję do dzisiaj.
 

MJ: Czy takie wyróżnienie przekłada się na zwiększeni popularności?

 
ŁŻ: Po wygranej było trochę szumu, ale jak to w tej branży bywa, po chwili wszystko ucichło i zaczęliśmy pracę nad kolejnym albumem. Z pewnością takie wyróżnienie otwiera nowe możliwości, ale to tylko od nas samych zależy jak je wykorzystamy. Ja nie próżnuje i korzystam z każdej nadarzonej mi się okazji.
 

MJ: W lutym premierę miała Wasza płyta „Kurz”. Jesteś zadowolony z jej dotychczasowego odbioru?

ŁŻ: Na maksa! Jestem bardzo dumny z tego materiału! Serce rośnie, bo ludziom także przypadło do gustu. Cieszy to bardzo, gdy słuchając topowych stacji radiowych słyszysz swoje utwory. Przed nami jeszcze dużo pracy, ale nareszcie ktoś nas zauważył! I oby tak dalej! I oby do przodu!
 

MJ: W mojej opinii to album dojrzalszy niż debiut „Włóczęga”, chociaż osadzony w podobnej stylistyce. A Ty jak go oceniasz w porównaniu z debiutem?

ŁŻ: Zdecydowanie jest dojrzalszy! Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, taka kolej rzeczy. Debiut zazwyczaj jest zbiorem utworów z różnych okresów, czasu – taki miszmasz i w moim przypadku tak właśnie było. Higiena pracy nad płytą „KURZ“ była zupełnie inna niż przy pierwszym albumie. Doświadczenie zdobyte podczas prac przy pierwszej płycie, którą tworzyłem wraz z producentem Pawłem Cieślakiem oraz Patrykiem Królem, pozwoliło mi jak i moim kolegom z zespołu otworzyć się na nowe, inne spojrzenie, jak można produkować. Drugi krążek postanowiłem wyprodukować wraz z Patrykiem. Także płyta jest dokładnie taka jaka ma być i brzmi tak jak chcieliśmy żeby brzmiała, a przy tym wszystkim mieliśmy dużo frajdy robiąc to sami.
 

MJ: A zmieniłbyś coś na Waszej pierwszej płycie, czy nadal rozpiera Cię duma jak ojca w przypadku pierworodnego dziecka?

ŁŻ: Zawsze będę czuł sentyment do albumu „Włóczęga“ z wiadomego powodu! Oczywiście nigdy nie jestem w pełni zadowolony z efektów i zawsze chciałbym coś zmieniać, dodawać, nagrywać jeszcze raz, ale nauczyłem się zamykać utwory i już przy nich nie grzebać, bo w innym wypadku nigdy niczego bym nie wydał. Pierwszy album powstał w większości na moim komputerze w studiu w Doncaster, a także u Patryka Króla w Manchesterze. Pierwotny plan był taki, że nagrywamy płytę sami i wysyłamy ślady do miksu i masteru, jednak wszystko totalnie się zmieniło. W tamtym okresie nie miałem w składzie perkusisty ani możliwości nagrania bębnów lokalnie, więc zgłosiłem się z pytaniem o nagranie perkusji na płytę do mojego znajomego, świetnego bębniarza Adama Marszałkowskiego (były perkusista zespołów Normalsi, Coma – przyp. red.). Adam zgodził się pomóc! Po nagraniach zadzwonił do mnie i powiedział, że Paweł Cieślak z którym nagrywał bębny chętnie by zajął się produkcją tego albumu i, że to może być dobry pomysł żeby te wszystkie utwory trochę „uszlachetnić“. Od słowa do słowa stało się! Umówiłem się na pierwszy termin i zaczęliśmy prace nad krążkiem. Wspominam to bardzo mile! Paweł to super gość. Uwielbiam jego powiedzenie „stary to brzmi światowo, nic nie zmieniamy!“ Przy drugim albumie także zwróciliśmy się o pomoc do Pawła. Mastery i miksy to jego sprawka, a także produkcja do utworu „Ostatni raz“.
 

MJ: Tak zupełnie szczerze, ile zostało jeszcze tych zaKURZonych niewykorzystanych do tej pory utworów?

ŁŻ: Jest tego całkiem sporo! Może wydamy coś z tych nieużytych numerów w nieodległej przyszłości jako single? Zobaczymy! Na pewno się nie zmarnuję!
 

MJ: Czy nie korci Cię żeby przy nagrywaniu następnej płyty zaszaleć i wyjść z tej alternatywno – elektronicznej szuflady? Swoją przygodę jako muzyk zaczynałeś wszak m.in. od zespołu grającego punk rocka?

ŁŻ: To prawda moje pierwsze kapele w których grałem grały punka, którego bardzo lubię grać! Nie ma nic lepszego od dobrego wpierdolu na gitarze! Lubię też zabawę elektroniką i różnymi dziwnymi efektami. Mam otwartą głowę na nowe i na pewno się na nic nie zamykam. Myślę, że trzecia płyta będzie inna od pozostałych, może nieco bardziej post rockowa, z duża ilością gitarowego grania! Ja to po prostu lubię.
 

MJ: Mam również wrażenie, że teksty na płycie „Kurz” są jeszcze bardziej osobiste niż na debiucie. Wyglądasz jak książkowy macho, ale jest w Tobie chyba wręcz ocean emocji i wrażliwości?

ŁŻ: Jestem bardzo empatyczną i wrażliwą osobą, nie kryje się z tym. Okres, w którym powstawała płyta „KURZ“, nie należał w moim życiu do najlepszych. Przełożyło się to na muzykę oraz teksty. Wywaliłem z siebie ogrom emocji podczas nagrywania tego albumu i powiem szczerze, że jestem szczęściarzem, że mam taką możliwość. Muzyka jest dla mnie wentylem bezpieczeństwa. Gdy emocje sięgają zenitu, a ja wychodzę z siebie, pierwsze co robię to zamykam się na klucz w studiu i tworzę, gram, drę się. Daje mi to ogromną satysfakcje oraz poczucie ulgi.
 

MJ: A nie masz oporów przed dzieleniem się swoimi emocjami i jaki masz zatem pogląd odnośnie do toksycznej męskości, czy facet może i ma prawo czasem płakać?

ŁŻ: Emocji nie powinno się ukrywać! Nie uważam też, że mówienie o swoich uczuciach lub płacz są męskie lub niemęskie. Wszyscy jesteśmy ludźmi, i każdy człowiek ma prawo do radości, smutku, do śmiechu oraz płaczu. Dziwi mnie i smuci, że w XXI wieku nadal istnieją chore stereotypy, za którymi ślepo się podąża. Tłumienie emocji i pozorna gra bycia silnym do niczego nie prowadzi. Gdy jest mi źle to płacze i jest to ludzkie!
 

MJ: To bardzo zdrowe podejście i w pełni się z nim zgadzam. Zapytam teraz o jedną rzecz, która nie ukrywam, intryguje mnie. W utworze „Western” jest taka fraza „I jak Dexter zbieram pamiątki, Choć tyle mogę mieć dziś tu po Tobie”. Rozumiem, że odnosi się do serialu o tym tytule, który ja osobiście bardzo lubię. Czy widziałeś ostatni sezon, który powstał po dziesięciu latach od poprzedniego?

ŁŻ: Dokładnie tak! Przez długi czas był to mój ulubiony serial! Bardzo podobało mi się w jaki sposób Michael C. Hall wcielił się w postać Dextera! Majstersztyk! Niestety nie obejrzałem jeszcze ostatniego sezonu, ale nadrobię obiecuje i dam znać!

MJ: A propos kawałka „Western”, śpiewa w nim Organek. Jak doszło do tej współpracy? trudno było namówić Go do gościnnego udziału na płycie i czy byli jacyś artyści, którzy takowej współpracy odmówili?

ŁŻ: Wiesz co, nasza współpraca wynikła dosyć naturalnie podczas pewniej wieczornej rozmowy. Od paru lat znamy się i lubimy, więc fajnie, że udało nam się połączyć siły. Od momentu rozmowy, do momentu nagrania przez Tomka swojej partii, minęło dosyć sporo czasu i pamiętam, że nagrałem mu zabawny film zmontowany z jego wypowiedzi w radiu, żeby zachęcić go do szybszego nagrania wokali. Wyszło zabawnie. Wrzucę kiedyś ten film do neta. Do współpracy przy tym albumie zaprosiłem Organka, Swiernalisa i Jarosława Sobonia, spróbowali by tylko mi odmówić!!! (śmiech). Na szczęście każdy z chęcią dodał do płyty swoje pięć groszy.
 

MJ: Obecnie w niektórych stacjach radiowych można usłyszeć Wasz najnowszy singiel „Zmiennicy”. Według mnie ten kawałek ma nawet większy potencjał przebojowości niż „Ciemność”. Czy jak kończysz pracę nad utworem przychodzą myśli typu „tak, to będzie hit”?

ŁŻ: O! To ciekawe co mówisz! Dziękuje. W przypadku Zmienników miałem mieszane uczucia. Z początku jak Patryk (Król – przyp. red.) podesłał mi na e-maila ten charakterystyczny klawisz, nie wiedziałem co z tym dalej zrobić, ale po czasie wpadłem na rytm perkusji, melodie wokalu i wszystko poszło już z górki. To był chyba pierwszy lub jeden z pierwszych utworów, który powstał na drugą płytę, więc mieliśmy mega radochę grając go na próbach. Z biegiem czasu podobał mi się coraz mniej, bo kosztował mnie sporo wysiłku na wokalu, aż w pewnym momencie nie chciałem go nawet grać na koncertach. Później nieco zmodyfikowaliśmy wersję koncertową i teraz wchodzi mi jak złoto. To zabawne, że utwory o których myślisz raczej „no spoko, może być“, okazują się być tymi bardziej lubianymi przez ludzi. Kiedyś chłopaki z zespołu COMA opowiadali mi, że mieli podobnie z utworem „Los, cebula i krokodyle łzy“, nie lubili go grać ani nie sądzili, że spodoba się ludziom, a tu boom! Hicior. Nie ma chyba na to reguły, jednakże mam tak, że po ukończeniu utworu wiem, czy będzie to singiel, czy kawałek numer 10 na płycie.
 

MJ: A jakie są Twoje ulubione utwory z „Kurzu”?

ŁŻ: U la la… wszystkie? (śmiech) To może odpowiem na to pytanie trochę inaczej. Najbardziej lubię grać te utwory: „Demony”, „Zmiennicy”, „Western”, „CTWK”, W twoich myślach”. Z każdego kawałka jestem zadowolony tak samo, ale te gra mi się jakoś najlepiej.
 

MJ: Przejdźmy teraz na odrobinę patriotyczną nutę. Podejrzewam, że mieszkając w Doncaster, tęsknisz za Polską, a jeśli tak, to za czym najbardziej?

ŁŻ: Dobre pytanie! Ostatnio naszły mnie głębsze przemyślenia na ten temat. Wielu z moich znajomych mówi mi, że niedługo wraca do Polski, że mają już dość życia w UK i tęsknią za ojczyzną. Na pytanie co będą robić po powrocie najczęściej odpowiadają mi „coś się ogarnie“, „otworze własny interes“. Nie mają przygotowanego planu B, ale i tak ich ciągnie do ojczyzny. Wiadomo, że tęskni się głownie za rodziną i tak jest w moim przypadku, tęsknie za rodzicami, siostrami, babcia, ciociami i wujkami, bo mam cudowną rodzinę i ich wszystkich bardzo kocham. Jednak głownie tęsknie za beztroskimi czasami dzieciństwa. Wydaje mi się, że gdy wrócę na stałe do kraju to nadal będę miał to poczucie, że to nie jest to czego szukałem, bo to za czym tak najbardziej tęsknie dawno schowało się gdzieś w mojej głowie i tylko czasami budzi się do życia np: wtedy gdy czuję jakiś zapach, który przywołuję wspomnienia. Zrobiło się sentymentalnie (śmiech), ale cóż tak mam. Zawsze jak jestem w swoich kochanych Suwałkach to jadę na osiedle na którym się wychowywałem, grałem w kwadrata, bawiłem się w chowanego, wspinałem się na drzewa i tak sobie stoję i patrze na te drzewa, na moje dawne mieszkanie w bloku przy ulicy Chopina 14. Robię to za każdym razem jak tam jestem. To był najpiękniejszy czas w moim życiu i chciałbym posiąść taką moc, żeby móc odtworzyć to w dorosłym życiu.
 

MJ: Zatem kiedy na stałe wracasz do Polski i swoich ukochanych Suwałk?

ŁŻ: Jak zaczną mi konkretnie płacić za koncerty i będę w stanie utrzymać się z muzyki bez pracy na etacie! Czyli nigdy! (śmiech). Nie no – mam nadzieję, że wkrótce, bo logistyka związana z graniem w Polsce mieszkając w Wielkiej Brytanii jest bardzo uciążliwa i kosztowna. W Suwałkach planuję się zestarzeć.
 

MJ: Ściskam kciuki, żebyś jak najszybciej wrócił do Polski i powodzenia w dalszym rozwijaniu kariery!

ŁŻ: Wielkie dzięki za rozmowę! Pozdrawiam mocno Ciebie i wszystkich, którzy to czytają. Zerkajcie na nasze social media, tam informuje o tym gdzie i kiedy się pojawimy. Ścisk!
 

Rozmowę przeprowadził: Mariusz Jagiełło

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz