IKS

„Klasyczny horror”, reż. Roberto De Feo / Paolo Strippoli, film Netflix [Recenzja]

klasyczny-horror-film-recenzja

Lipiec na Netfliksie upływa pod znakiem opowieści z dreszczykiem i mrożących krew w żyłach premier. Po niedawnej serii „Ulica Strachu” w serwisie streamingowym ukazał się włoski film o wymownym tytule „Klasyczny horror”. W jakim stopniu okazuje się on trafny?

Opis narracji podpowiada, że tytuł jest nieprzypadkowy. Oto grupa pięciu nieznajomych wyrusza w podróż kamperem, kierując się na południe Włoch. Ekipę tworzą: atrakcyjna blondynka, jej imprezowy ukochany, nadpobudliwy instagramer i starszy o kilka dobrych lat, zrzędliwy lekarz. Jest też cicha, niepozorna Elisa (Matilda Lutz) – ciemnowłosa piękność, która właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży i wcale nie planuje jej donosić. Wskutek kolizji bohaterowie trafiają najpierw w głąb lasu, a następnie na tajemniczą polanę. Samochód dziwnym trafem zatrzymuje się przed samotnie stojącą, drewnianą chatą.
 

„Klasyczny horror” wybrzmiewa jak konglomerat sprawdzonych filmowych motywów. Jak składanka typu „best of”.

Nie dość, że członkowie wyprawy trafiają na odludzie i szybko tracą zasięg telefonii komórkowej, to są na domiar złego terroryzowani przez tajemniczych napastników w maskach. Niestandardowych, bo przypominających zwierzęce łby, ale nadal – pewien utarty schemat zostaje zachowany. Nie zabrakło w filmie fetyszyzowania oczu – znaku firmowego włoskiego kina grozy. Oczy są w „Klasycznym horrorze” wyłupiane z czaszek i dźgane kolcami; kiedy indziej w osłupieniu i z ukrycia spoglądają na popełniane morderstwa.
 

Oczy można zawsze zasłonić, będąc świadkiem ekstremalnej przemocy, ale tak naprawdę po co. Często oglądamy horrory, żeby potem je z siebie zmyć.

Nie od dziś wiadomo, że widzowie lubią, kiedy kamera śledzi czyjeś zwyrodniałe poczynania; lubią przybrać rolę biernego obserwatora krwawej jatki. Są zafiksowani na punkcie voyeuryzmu, demonstracji bólu, panowania człowieka nad człowiekiem. O tym właśnie traktuje „Klasyczny horror”: o społecznej obsesji na punkcie przemocy i chorej przyjemności, jaką czerpiemy z czyjejś eksploatacji. Wbrew swemu tytułowi, „Una classica storia dell’orrore” nie jest tym konwencjonalnym straszakiem, który widzieliśmy setki razy na kasetach VHS. Albo inaczej: jest tylko połowicznie. Końcówka filmu wgniata w fotel i wspina się na wyżyny metafikcyjnej zgrywy.
 

Unikając spoilerów, nie da się powiedzieć o finale wiele, ale może to i lepiej – epilog przynosi tak przejaskrawioną i absurdalną niespodziankę, że każdy powinien zmierzyć się z nią sam, wtedy uznając, czy twórcy mają w garści złoto, czy zaliczyli klapę.

Mnie rozwiązanie akcji kupiło, a w szaleństwie tkwiła metoda na sukces. Dopiero w finale scenariusz nabrał atrakcyjnego kształtu i smaku – początkowe minuty filmu były chwilami zbyt wtórne i kliszowe. Sprawiały, że widz zastanawiał się: oglądam hołd dla „Teksańskiej masakry…”, czy jej kopię? Cały film to kombinacja slashera, folk horroru, gorefestu, kina spod znaku torture porn i opowieści mafijnej. Niektóre składniki tej wyjątkowej fuzji są celowo dobrane (amerykański stalk n’ slash wyewoluował na kanwie włoskiego giallo), inne wrzucono do „kotła” przypadkiem. Efekt końcowy jest chaotyczny i mętny, ale nie bez powodu. Całość z jednej strony ogląda się jak przytaczaną przy ognisku historię, przeniesioną na szklany ekran, ale później przychodzi ten obłędny finał, który jest jednym wielkim mindfuckiem i faktycznie – w głowach kalkulacje kotłują się pełną parą. Przychodzi czas na refleksję i krytykę – także nas samych, zasiadających przed Netfliksem i wystosowujących gest pollice verso po zakończonym seansie.
 

Myślę, że „Klasyczny horror” otrzyma odwrócony kciuk od jakichś dziewięćdziesięciu procent swoich netfliksowych widzów.

Nie dlatego, że to zły film, a dlatego, że jego reżyserzy zmuszają do zabawy formą i do myślenia. To jeden z tych autoreferencyjnych horrorów, które w DNA mają zapisane drwinę i pastisz, i które wymagają od oglądających chociaż minimalnego dystansu, odrobiny poczucia humoru. Nawet „Krzyk” nie zadowolił po swojej premierze wszystkich widzów i też zebrał kilka miażdżących recenzji. Ironia w „Klasycznym horrorze” jest taka, że Włosi „nie umieją kręcić kina grozy” – to cytat jednego z bohaterów. Ile w tym prawdy – oceńcie sami, choć nazwiska jak Dario Argento, Michele Soavi czy Mario Bava mówią raczej same za siebie. Ostatni jest zresztą duchowo przywołany w „Klasycznym horrorze”, bo film emanuje surrealistyczną atmosferą i intensywnymi kolorami.
 

Całość to połączenie Bavy, „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, „Midsommar”, „Drogi bez powrotu”, „The Den”, „Domu w głębi lasu”, „Rytuału” Brucknera, „Apostoła” Evansa, „Conductora” Noyera.

Połączenie unikalne, osnute włoskimi melodiami, które nadają całości osobliwy ton (w filmie wykorzystano między innymi utwór „La Casa” Sergio Endrigo). Sceny uśmierceń są tu obrazowe i brutalne, trochę jakby średniowieczne w swej aranżacji. Dowcipy bywają czerstwe, ale większość aktorów ma charyzmę, która pozwala im wybronić nawet słabszy materiał dialogowy. Fabrizio w wykonaniu Francesco Russo to wykapany Franklin Hardesty (przynajmniej w pierwszej połowie filmu), a Matilda Lutz dzięki roli głównej urasta do tytułu horrorowej scream queen – widzieliśmy ją też w „Zemście” i sequelu „The Ring” sprzed czterech lat. Tytuł filmu jest prowokacją, a całość to raczej derywat klasycznych straszaków, produkt pochodny. To jedna z największych ciekawostek Netfliksa od miesięcy.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 kamer (właściwie 6,5)
🎥🎥🎥🎥🎥🎥 (1/2 🎥)
 
Albert Nowicki
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz