IKS

Kim Gordon – „The Collective” [Recenzja], dystr Sonic Records

Kim Gordon – basistka i wokalistka legendarnych Sonic Youth, po rozstaniu z Thurstonem Moore i zawieszeniu działalności zespołu w 2011 roku, ze zmiennym szczęściem eksperymentowała z rozmaitymi artystycznymi aktywnościami, deklarując nawet w pewnym momencie, że muzyka zeszła dla niej na dalszy plan. Sztuki wizualne, malarstwo, rzeźba, drobne role w filmach, wspominkowa książka plus (jednak) kilka eksperymentalnych projektów muzycznych.

Pierwszy album firmowany własnym nazwiskiem wydała dopiero w 2019 roku  i album ten właściwie nie zaskakiwał mając na uwadze wcześniejsze dokonania artystki, acz był jednak pewnym pomostem ku nowemu – łącząc eksperymentalny noise i elektronikę z emocjonalnymi tekstami podanymi w szerokiej palecie dynamiki, od szeptu po krzyk. Oczywiście z odrobinką mocno przetworzonych gitar i furkoczącego nisko basu.

 

Pięć lat później, 8 marca 2024 roku Kim Gordon (71-letnia!!!!) wraca z drugim albumem solowym „The Collective”, stworzonym (ponownie) we współpracy z producentem Justinem Raisenem (LIl Yachty, John Cale, Yeah Yeah Yeahs). Na płycie tej – jak czytamy w notce prasowej – możemy spodziewać się „rozbudowanych dubowych i trapowych podkładów dających bazę do słownych kolaży i zadziornych mantr (…) wywołujących przeciążenia sensoryczne u słuchaczy…” Ta nieco pretensjonalna zapowiedź, robiącą wrażenie chęci użycia maksymalnej ilości alternatywnie modnych słów, budzić może jednocześnie niepokój i zaciekawienie, dając jednak nadzieję, że może przynajmniej nie będzie nudno.

 

zdj. Danielle Neu

 

W porównaniu z poprzednim albumem – który już mógł być pewnym wyzwaniem dla fanów macierzystej grupy – na nowej płycie Kim Gordon postanowiła konsekwentnie pozbyć się resztek jakiegokolwiek właściwie gitarowego brzmienia i faktycznie oprzeć ten album na zgrzytliwych, brudnych, wręcz 8-bitowych trapowych podkładach.

W żadnym razie nie byłby to zarzut, co więcej – mogłoby to być bardzo interesujące, gdyby nie fakt, że ten trap jest po prostu mocno uproszczony i wtórny, wręcz prymitywny –  może w jakiś sposób odkrywczy dla kogoś kto w życiu nie słyszał niczego poza gitarowym graniem, ale na pewno bardzo daleki od poziomu tuzów tego gatunku.

 

Przychodzi na myśl casus King Gizzard & The Lizard Wizard, który będąc fantastycznym zespołem rockowym, olśniewającym erudycją muzyczną i zappowskim sznytem, postanowił w zeszłym roku nagrać płytę elektroniczną – i niestety muzycznie poległ, bo ich elektronika na tle innych elektronicznych wydawnictw jest po prostu żenująco słaba (choć szanuję aspekty performatywne tego twistu) .

 

zdj. Danielle Neu
zdj. Danielle Neu

 

Wracając jednak do Kim Gordon, słabość instrumentarium to jedno, ale przecież powinniśmy mieć w kontrze element, który był mocnym punktem poprzedniego albumu artystki – charakterystyczny głos pełen emocji, modulacji, szeptu, łkania i krzyku.

Niestety na nowej płycie jest on zaskakująco monotonny, bełkotliwy, słaby i wyzuty z większych emocji. W znakomitej większości to jedynie chaotyczne melorecytacje nieustannie zapętlające się wokół rozmazanych plam i przypadkowych, rwanych rytmów (czyli z tą mantrą i kolażami było jednak coś na rzeczy).

 

Zamiast alternatywnego ducha, głębi, mocy przekazu i tajemnicy zostajemy z dziwnym wrażeniem pustki – jak choćby w otwierającym „Bye Bye”, który zostawia słuchacza z wrażeniem obcowania z ogłaszaniem listy zakupów do akompaniamentu przygrywanego jednym palcem na zabawkowym Casio. Podobnie w „Psychedelic Orgasm” (jakże smutno mylący tytuł!) który rozłazi się ponuro w chaotyczne, bełkotliwe nie związane ze sobą fragmenty sklejone słabym, zmęczonym pokrzykiwaniem.

 

 

I właściwie tak jest z całym albumem, który robi wrażenie pospiesznie i byle jak poskładanych, wstępnych szkiców osadzonych w całkowicie obcej sobie stylistyce.

Jedynie dwa ostatnie utwory – „The Believers” i „Dream Dollar” wymykają się nieco temu schematowi, dzięki ciekawszemu brzmieniu, echom industrialu i zimnej fali oraz nieco bardziej uporządkowanej formie.

 

To niestety jednak o wiele za mało żeby uznać ten album za udany. Ba! Obawiam się, że to nawet za mało aby uznać go za potrzebny. No i jak potężnego można się spodziewać rozczarowania fanów którzy zobaczą (usłyszą) legendarną Kim na tegorocznym Openerze, jeżeli postanowi obszerniej zaprezentować nowy materiał…

 

A może to wszystko nieprawda i płyta jest wizjonerska i –  jak to z geniuszami bywa – po prostu nie zrozumiana przez maluczkich? A może to moja dziaderska nostalgia za geniuszem Sonic Youth i tym co se ne vrati? A może wszystko naraz?

Tak czy owak czuję dojmujące rozczarowanie.

 

Ocena: 2,5/6

Kovy Jaglinski

Lista utworów: BYE BYE; The Candy House; I Don’t Miss My Mind; I’m a Man; Trophies; It’s Dark Inside; Psychedelic Orgasm; Tree House; Shelf Warmer; The Believers; Dream Dollar

 

 


ZAPISZ SIĘ DO  NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA:  sztukmixnewsletter@gmail.com

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz