IKS

Ignora – „Piąta Zasada” [Recenzja]

ignora-piata-zasada-recenzja

Ciary! Zmroziło mnie to intro, przyznaję. Niepokój, klaustrofobia, jakieś rwane sylaby puszczonego wspak monologu… a potem mocne pierdolnięcie i solidna jazda od pierwszego do ostatniego dźwięku. Taka właśnie jest nowa płyta wielkopolskiej formacji Ignora, zatytułowana „Piąta Zasada”.

Zespół datuje swoje początki na rok 2016. Panowie na początku mieli w głowie plan, by pójść w stronę klasycznego, powolnego i ciężkiego stonera. Z czasem jednak ewoluowali w stronę czegoś, co sami określają mieszanką nowoczesnego groove oraz thrash metalu. I, jak twierdzą, przyświeca im szczytny cel tworzenia dźwięków wgniatających słuchacza w podłogę i melodii zmuszających do mimowolnego machania głową.
 
Wydany w marcu 2022 roku debiutancki album Ignory przekonuje, że muzycy raczej nie rzucają słów na wiatr. Ich muza po prostu jedzie, przywodząc na myśl takie skojarzenia jak Frontside (choć raczej starsze płyty), Chałtcore, Venflon, Schizma, czy nawet momentami Sweet Noise. Czasem tak się zdarza, że kapele silą się na wymyślne riffy i skomplikowane kompozycje, a zamiast porządnego rockowego flow serwują odbiorcom pozbawioną emocji dźwiękową papkę. Tutaj przeciwnie – jest ogień, jest silny przekaz, zarówno w warstwie lirycznej, jak i muzycznej. Ekspresja wynika jednak nie z kwiecistości środków, lecz właśnie z ich oszczędności i świadomego użycia. Na „Piątej Zasadzie” raczej nie usłyszymy rewolucyjnych riffów czy nowatorskich zagrywek. Owszem, są gitarowe smaczki, jak choćby ociekające błotem świnkowe flażolety w „Będę płonął” (skądinąd, mój faworyt z tego wydawnictwa). Są też pogłębiające mroczny nastrój zwolnienia i zagrywki przywodzące na myśl zgniliznę samych „Róż miłości…” samego Kata (sic!). Generalnie jednak Ignora wykorzystuje sprawdzone patenty brzmieniowe i aranżacyjne, by skutecznie rozbujać odbiorców. I nie ma w tym nic złego. Po prostu w przypadku „Piątej Zasady” nie ma mowy o przeroście formy nad treścią. Chłopaki po prostu wiedzą, jak zagrać, by ich muza wlewała się słuchaczowi do uszu równie gładko jak zmrożona seta do skacowanego gardła w ciepły, niedzielny poranek.
 
Materiał został zarejestrowany w wielkopolskim Aurora Studio. Muzycy nagrali 15 numerów, z których następnie „wybrali demokratycznie pięć, które odtworzone we właściwej kolejności najlepiej oddają czym jest Ignora.” Zawsze jak słyszę o tego typu zabiegach selekcyjnych, to przypomina mi się jedna z sakramentalnych mądrości Phila Anselmo. Wokalista został kiedyś zapytany , ile Pantera ma w zanadrzu niepublikowanych piosenek. On na to: „jak to?” „No takich, które kiedyś tam nagraliście, ale były słabsze i nie zmieściły się na płytę.” „Co Ty pierdolisz, przecież robiliśmy tylko zajebiste piosenki, wszystkie zawsze wchodziły na płyty!” Cóż, nie wszyscy jesteśmy muzykami Pantery, ale w tym przypadku skala selekcji zaskakuje. Rozumiem, odrzucić dwa numery, ale dziesięć?
 

Jeśli chodzi o warstwę realizacyjną płyty – solidna robota, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Materiał brzmi spójnie, a sprawna realizacja dźwięku stanowi bez wątpienia jedną ze składowych skuteczności rockowej chłosty, którą funduje nam Ignora.

Szczególnie zafrapowało mnie brzmienie gitar – wychodzą nieco do przodu, ale jak na współczesną produkcję w tym gatunku brzmią oryginalnie. Elegancko siedzą w miksie, ale jednocześnie są nieokrzesane, chropowate, jakby ktoś wziął tępy brzeszczot i chciał odkroić wam nim kawałek ucha. Przyznam, że bardzo mi takie „ukręcenie” gitar przypadło do gustu, bo trochę obawiałem się, że po raz kolejny dostanę ścianę gitar tłusto sklejonych z basem – niestety popularna choroba współczesnych nagrań numetalowych.
 
Jeśli coś mi w Ignorze nie podeszło, to barwa głosu wokalisty. Nie chodzi o fakt, że porusza się w dość wąskim zakresie skali, bo robi to sprawnie i bardzo świadomie. Bardziej mierzi mnie fakt, że przez większość płyty korzysta ze swojego „czystego kanału”, podczas gdy jego barwa bardziej pasuje mi do muzy o charakterze bardziej neopunkowym niż mieszanki stonera i thrashu, jaką tutaj mamy. Zwłaszcza, że teksty (zresztą niezłe) są mocno nacechowane poetyką sprzeciwu i buntowniczym tonem. Oczywiście, czasami dostajemy porządne krzyki („Paradoks”), innym razem niespodziewaną nawijkę („Kult”). Jednak jeśli decydujemy się na czystą barwę w tak mocnych gatunkach muzycznych, to ta barwa powinna mieć w sobie coś intrygującego. Mnie nie intryguje, choć robi robotę.
 

„Piąta Zasada” będzie na pewno przyjemną propozycją dla fanów muzy spod znaku solidnego strzału w japę. Przyjemną, choć krótką, bo z siedmiu pozycji na krążku dwa to Intro i Outro, co pozostawia ok. 20 minut regularnego grania. Być może warto rozrzedzić sito przy kolejnym doborze?

Choć z drugiej strony, według własnych słów, artyści sprawdzali przede wszystkim „czy numer odpowiednio buja / wgniata w podłogę / lub rozrywa na strzępy”. Płyta na pewno buja i często wgniata. Mnie nie rozerwała, ale w sumie to nawet i lepiej – miałem czym machać przy słuchaniu.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 strzałów w japę
🤜🥴🤜🥴🤜🥴🤜🥴🤜🥴🤜🥴🤜🥴
 

Grzegorz Morawski

 
Lista utworów:
1. Intro
2. Biegnę
3. Będę płonął
4. Szary nikt
5. Paradoks
6. Kult
7. Outro
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz