IKS

Hamulec – [Rozmowa z zespołem]

hamulec-rozmowa

Formacja Hamulec – wbrew swojej nazwie – dopiero się rozpędza. Muzykom udało się już wystąpić na Męskim Graniu w Krakowie, nie tak dawno wydali swój debiutancki, i bardzo udany, album zatytułowany „Na gapę”, a już… myślą o kolejnym studyjnym krążku. O początkach, ale także planach na przyszłość rozmawialiśmy z gitarzystą Adrianem Ossowskim, perkusistą Filipem Karolewskim oraz – liderem Hamulca – Mikołajem Karolewskim, wokalistą i gitarzystą zagłębiowskiego składu.

 

Szymon Bijak: Od premiery waszej debiutanckiej płyty, w serwisach streamingowych, minęło już kilkanaście dni. W rękach możecie trzymać także „Na gapę” w formie fizycznej. Emocje więc pewnie jeszcze nie opadły.

Mikołaj Karolewski: Jesteśmy teraz jeszcze w trakcie grania trasy koncertowej. Działamy więc na najwyższej prędkości od początków Hamulca. Bardzo dużo się teraz dzieje. Jesteśmy zmęczeni, ale jednocześnie podjarani oraz zadowoleni.
 
Adrian Ossowski: Tak na dobrą sprawę pierwszy raz tyle rzeczy się dzieje na raz. Oprócz grania koncertów, pojawiły się także wywiady. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu zaplanowanych występów. A będzie jeszcze ich więcej.
 

SZB: Zanim przejdę do pytań odnośnie waszego debiutu, chciałbym zapytać o drogę, która do tego celu doprowadziła. Jak to wszystko się zaczęło? Marzyliście o karierach muzycznych czy nastąpiło to w miarę spontanicznie?

AO: Każdy z nas od czasów dzieciństwa słuchał muzyki i wzorował się na największych zespołach – Metallice czy Maidenach. Ja – odkąd zacząłem grać na gitarze – dążyłem do tego, żeby grać w zespole.
 
MK: W moim przypadku, gitara była obecna od długiego dość czasu, ale w zasadzie nie myślałem wówczas o graniu w zespole. W zasadzie, nie wiem dlaczego. Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz w tym składzie, to również nie było takiego myślenia, że zrobimy z tego wielką rzecz. Na początku to była po prostu bardzo dobra zabawa. Dla nas wszystkich zresztą to była tak naprawdę pierwsza grupa.
 

SZB: Bardzo jeszcze mnie ciekawi geneza nazwy zespołu. Skąd wziął się Hamulec?

MK: Na nasze próby do wynajmowanej salki jeździliśmy tramwajem. Pewnego dnia, gdy zaczęliśmy szukać odpowiedniej nazwy, Filip trzymał się, podczas podróży, hamulca bezpieczeństwa i robił sobie żarty, że zaraz go pociągnie i się zatrzymamy. Biało-czerwona naklejka przypadła nam do gustu. Na początku nazywaliśmy się Hamulec Bezpieczeństwa, ale po jednym z koncertów zobaczyliśmy, że na plakacie go promującym nie zmieściła się w całości nazwa. Ponadto publiczność skandowała na naszych koncertach „Hamulec, Hamulec, Hamulec!”. Stwierdziliśmy wówczas, że przyklepujemy krótszą wersję. Jest to prosta nazwa, którą łatwo zapamiętać. Przede wszystkim cieszy nas to, że jest.. delikatnie śmieszna. Osoby, które nas przedstawiają na koncertach, nie mogą się oprzeć, żeby sobie z niej zażartować na zasadzie „Hamulec, ale się nie zatrzymują”. Albo „wciskamy Hamulec i słuchamy mocnej muzyki” czy „jakim cudem jest to Hamulec, skoro powinien to być gaz”.
 

SZB: Swoją muzykę określacie mianem thrash-punku, co uważam za dość celne wskazanie. Te dwa gatunki najbardziej Was kręciły od czasu, kiedy zaczęliście na poważnie interesować się muzyką? Czy gusta ewoluowały dość mocno na przestrzeni lat?

AO: Ja, tak naprawdę, thrashu oraz punka zacząłem mocniej słuchać, kiedy już grałem w zespole. Od zawsze wolałem trochę bardziej melodyjne klimaty – hard rock czy heavy metal. Wiadomo, znałem szlagiery topowych przedstawicieli wspomnianych wcześniej gatunków, ale zagłębiłem się w nie później.
 
MK: Na moich słuchawkach gościły przeróżne brzmienia. Na pewno było dużo punku – zespoły typu The Analogs czy Dezerter. Z thrashu słuchałem Metalliki, Slayer czy Megadeth, czyli największe nazwy. Myślę, że na brzmienie Hamulca składają się gusta nas wszystkich. Z tego co nam się udało zaobserwować, punk oraz thrash mają bardzo dużą moc i sprawiają, że ludzie „zrywają się z krzeseł”. Po to, aby stanąć pod sceną i pogować. Oczywiście, istnieją mocniejsze gatunki, jak black czy death metal, w których mocno zresztą siedzi nasz basista, to jednak właśnie ten thrash oraz punk najbardziej porywają, bo są w miarę proste. Tak naprawdę, my w Hamulcu zaczęliśmy się uczyć komponować własne utwory. Więc nie napisalibyśmy z głowy takiego „…and Justice for All”, czyli albumu mocno skomplikowanego. Ale nie oznacza to, że poszliśmy na łatwiznę. My takie granie po prostu mocno czujemy. Myślę jednak, że na kolejnych płytach przyśpieszymy i skomplikujemy sobie sprawę, ale chcemy, żeby rdzeń Hamulca, zabawowo-rytmiczno-mocny, pozostał.
 

SZB: Na debiutanckim albumie znajdziemy utwory wyłącznie w języku polskim. Co wcale takie oczywiste nie jest, gdyż wiele młodych kapel, zwłaszcza grających ciężej, wybiera angielski. Myśleliście, żeby pójść w tę stronę czy od początku była tylko jedna możliwość: język rodzimy?

MK: Zastanawialiśmy się nad tym i dyskutowaliśmy. Zawarzyła jednak w tym przypadku m.in. kwestia czucia. Punkowa energia lepiej sprawdza się po polsku. Te teksty brzmią mocno. Ponadto uważam, że nie ma sensu, na samym początku, pchać się w język angielski, ponieważ nasze podwórko nie jest do końca zagospodarowane. Chcemy tutaj zbudować naszą bazę słuchaczy, która zrozumie teksty podczas koncertów i będzie mogła je bez problemu z nami śpiewać. Gdybyśmy śpiewali po angielsku, mogłyby one nie mieć takiej mocy i przełożenia. Na razie, gramy i śpiewamy po polsku. Jeśli jednak chodzi o język angielski, to myśleliśmy, żeby wypuścić skróconą wersję naszego debiutu z wokalami po angielsku i podzielić się naszą twórczością zagranicą bez większych konkretnych planów. Zastanawiamy się także, czy na kolejnym albumie nie stworzyć dwóch, może trzech numerów właśnie po angielsku.
 

SZB: A jak wygląda sprawa z pisaniem tekstów? Gdzie szukacie inspiracji?

MK: Najczęściej to wygląda tak, że przynoszę „szkielet”, a potem wszyscy do tego siadamy i zmieniamy, jeśli coś ewentualnie nie wszystkim pasuje. Muszę jednak dodać, że Filip przygotował praktycznie samodzielnie teksty do „Tornada”, „Hamulca” i „Pozera”. Tutaj muszę mu to oddać. Pozostałe tak naprawdę przyniosłem sam. Jeśli chodzi o inspirację, to śpiewamy o naszych emocjach, głównie tych złych. O tym, co nas wkurza. Jasne, że można śpiewać wyłącznie o rzeczach miłych i przyjemnych. Ale w naszym przypadku jest dużo kwestii, które psują krew i chcemy to właśnie wykrzyczeć i wyrzucić na zewnątrz. I przy okazji do tego samego zachęcić słuchaczy. Inspiracją więc są codzienne obserwacje czy sytuacje. Teksty pisze nam się ciężko, gdyż staramy się podejść do nich z pieczołowitością i unikać pustych wersów. Ktoś może powiedzieć, że nasze zwrotki i refreny są dosyć krótkie, ale myślę, że jest w nich zawarta esencja. Śpiewając o spaczonej i zepsutej generacji czy pozerach, zdajemy sobie sprawę, że przejawiamy również tego typu zachowania. Jeśli mówimy o agresji w kawałku „Zły”, to my też tacy bywamy. To nie jest tak, że my psioczymy tylko na innych. Pokazujemy też co u nas czasem nie gra. Jeśli ktoś słuchając naszej twórczości stwierdzi, że dany tekst do niego pasuje, to myślę, że może później się nad sobą zastanowić.
 

SZB: Nie mogę nie wspomnieć o Męskim Graniu. Wystąpiliście bowiem w ubiegłym roku na scenie Radia 357 podczas krakowskiej odsłony tego festiwalu. Opowiedzcie jak do tego w ogóle doszło, bo – jakby na to nie patrzeć – te dwa koncerty, choć krótkie, były bardzo istotne, wręcz kluczowe dla waszej działalności.

MK: Sytuacja wygląda następująco. Kiedy zaszyliśmy się latem ubiegłego roku w studiu, aby dograć materiał na nasz debiutancki album, otrzymaliśmy telefon od redaktora Piotra Stelmacha. Zapytał nas, czy chcemy pojawić się na Męskim Graniu. Myśleliśmy wówczas, że chodzi o zwykłe spotkanie, poznanie się bliżej, być może przedyskutowanie naszej muzyki. On nam jednak wyjaśnił, że chodzi o zagranie podczas festiwalu. Szok był wielki, zadowolenie jeszcze większe. Mieliśmy dwa tygodnie na przygotowania.
 
AO: Niewątpliwie byliśmy podekscytowani całym wydarzeniem. Na początku, kiedy przyjechaliśmy na teren festiwalu, zdziwiliśmy się, że scena, na której mieliśmy zagrać, było mocno odsunięta od tej głównej i ogólnie od wszystkiego. Mieliśmy jednego dnia do dyspozycji piętnaście, a drugiego – dwadzieścia minut. Graliśmy po prostu między przepinkami technicznymi na dużej scenie. Jednak mimo tego wszystkiego, pod sceną zjawiło się mnóstwo osób. Bardzo nas to ucieszyło. Grało się nam zresztą rewelacyjnie. Byliśmy pod wielkim wrażeniem, zwłaszcza że na Męskim Graniu dominuje raczej poprockowe granie, a nie metalowo-punkowe, jakie my uprawiamy.
 

SZB: Jeśli już jesteśmy przy koncertach, to sami podkreślacie, że właśnie na scenie czujecie się jeszcze lepiej niż w studiu. Pierwsze występy tegoroczne już za Wami, podczas których promujecie „Na gapę”. Jakie macie spostrzeżenia?

MK: Jest energia, jest szał. Na pierwszym tegorocznym koncercie, który odbył się w Sosnowcu, zapełniliśmy salę. Strasznie się cieszyliśmy z tego powodu. Dlatego też nie mogliśmy opanować się na scenie. Słuchając nagrań, nie mogliśmy uwierzyć, że my tak szybko gramy. Wszystkiemu winna jednak adrenalina. Pierwszy raz tak dużo osób znało i śpiewało nasze utwory – to było kosmiczne doświadczenie. Następnego dnia wstaliśmy zmęczeni, ale od razu zapakowaliśmy na kolejny występ, tym razem w Bytomiu. Choć przyszło mniej ludzi, to bawiliśmy się równie dobrze. Ostatnio wróciliśmy z weekendu Kraków-Rzeszów.
 

SZB: Choć dopiero co wydaliście debiutancki album, to słyszałem, że już myślicie o następnym krążku.

AO: Powstają riffy, myślimy nad tekstami. Cały czas pracujemy, ale obecnie chcemy się skupić na promocji naszej debiutanckiej płyty.
 
Filip Karolewski: Generalnie nie możemy się już doczekać, aby stworzyć nowy materiał.
 
MK: Po ostatnich koncertach, nie możemy się opanować, jeśli chodzi o prędkość i brzmienie. Szukamy kolejnych inspiracji. Wyszukujemy więc szybkich thrashowych zespołów. Druga płyta będzie cięższa i szybsza. Jeśli miałaby tytuł „Szybciej”, to już wiem, że to będzie prawda.
 

SZB: Rozmawiamy w dość wyjątkowym i jednocześnie tragicznym dniu, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę. W swoich mediach społecznościowych udostępniliście post wspierający naszych wschodnich sąsiadów. Uważacie, że artyści powinni angażować się i zabierać głos w tak istotnych tematach?

MK: Myślę, że artyści powinni zabierać głos, przede wszystkim jeśli mogą szerzyć inspirację do pomocy i wykorzystywać do tego swoje platformy. Wszystko po to, aby nastrajać ludzi do tego, żeby byli lepsi. Niektórzy mają na to ochotę, inni może się boją zająć mocne stanowisko. To już jest zależne od człowieka. Na pewno jednak powinni pomagać ludziom, dawać im do zrozumienia, że nie są sami, i uświadamiać innych, że warto pomagać. A także, żeby nie przenosić agresji czy nienawiści do życia społecznego.
 

Rozmawiał: Szymon Bijak

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz