IKS

Blur – „The Ballad of Darren” [Recenzja]

W muzyce, podobnie jak w przyrodzie, możemy zaobserwować wprost niezwykłą powtarzalność. Trendy i gatunki, niegdyś popularne, zostają stopniowo wyparte przez nowe. Zepchnięte na dalszy plan czekają na właściwy moment, by przy odrobinie szczęścia powrócić  jeszcze silniejsze. I nieważne, czy mówimy tu o powrocie na salony niegdyś zapomnianego shoegaze’u, czy o brzmieniu lat 80-tych, które słychać na dziesiątkach obecnie wydawanych płyt. Jeżeli ludzie coś pokochali, można śmiało się założyć, że prędzej czy później nadejdzie szansa na triumfalny powrót. Rok 2023 zdecydowanie należy do brit popu, którego lata świetności przypadały na połowę lat dziewięćdziesiątych.

Pulp, jak i Blur, czyli dwa kluczowe dla tamtego okresu zespoły, po reaktywacji, wyruszyły w wyprzedane trasy koncertowe. I o ile powrót formacji Jarvisa Cockera ograniczył się do odgrywania ukochanych przez wszystkich klasycznych utworów (niestety, tylko na Wyspach), to Blur połączył reaktywacje z wydaniem  pierwszego od 8 lat krążka. I jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości , który zespół królował trzy dekady temu, to 2023 rok zdecydowanie należy do Blur.

 

Gdy nad sceną festiwalu, na którym miałem okazję zobaczyć zespół kilka tygodni temu, rozświetlił się napis „Blur”, a Damon Albarn rozpoczął koncert od wersu „I fucked up, I’m not the first to do it”, od razu zrozumiałem, że nikt nie zamierza tu nic udawać. I nieważne, czy gra stare przeboje, czy nowe utwory, jak „St. Charles Square” ze wspominanym wcześniej cytatem, to brzmi równie dobrze, jak w okresie swojej szczytowej popularności. Dziś po wydaniu „The Ballad of Darren”, dziewiątego studyjnego albumu Londyńczyków oraz niezwykle udanej trasie (w tym z dwoma koncertami na wypchanym po brzegi Wembley) można śmiało stwierdzić, że jesteśmy świadkami jednej z bardziej udanych reaktywacji ostatnich lat.

 

 

Przerwa od wspólnego grania bynajmniej nie wpłynęła negatywnie na wydźwięk albumu. W moim odczuciu jest wręcz przeciwnie. Słuchając krążka czuć chemię, podobną do tej, gdy po latach, spotykamy się przy piwie ze starym kumplem i mamy wiele do nadrobienia. O ile kolejne płyty Gorillaz po prostu mnie nudziły, to na „The Ballad of Darren” dostajemy mieszankę wszystkiego, co w brytyjskiej muzyce najlepsze. Od spokojnych ballad (utwór otwierający), po sentymentalny powrót do lat 90-tych, jak „Barbaric”, ale przede wszystkim masę solidnych piosenek, które od pierwszego przesłuchania zostaną ze słuchaczem na długo (z singlowym „The Narcissist” na czele). Charakterystyczne riffy  Grahama Coxona nie straciły nic ze swojej jakości. Jego liczne poboczne projekty,  jak ścieżka dźwiękowa do serialu Netflixa „The End of the Fucking World”, czy wydany przed kilkoma miesiącami debiut The WAEVE (oba gorąco polecam!), z pewnością tylko poszerzyły kręgi jego muzycznych zainteresowań, co przełożyło się też na finalny kształt „The Ballad of Darren”. „The Heights” w  iście filmowy sposób zamykający krążek, jest na to żywym przykładem. Płyta nawet na minutę nie nudzi, a co najważniejsze, od początku do końca trzyma poziom.

 

Blur to grupa czterech gości po pięćdziesiątce, którzy bardzo dobrze zdają sobie sprawę ze swojego wieku i nabytego przez ponad trzy spędzone na scenie dekady doświadczenia. Teksty Albarna wyszlachetniały i z czasem stały się dużo bardziej refleksyjne, a gdy połączymy je ze skrzypcami, wiolonczelą, czy pianinem, dostajemy niezwykle elegancką mieszankę. I nieważne, czy opisuje bezsilność, jaka spotyka każdego z nas, gdy obserwujemy przerażające wydarzenia na świecie w „Russian Strings”, czy emocjonalne rozterki dojrzałego faceta w „The Everglades (For Leonard)”, Blur dawno nie brzmiał tak szczerze, nie gubiąc przy tym swojego charakterystycznego stylu. Całość dopełnia okładka wykonana przez uznanego brytyjskiego fotografa Martina Parra. Na fotografii widzimy mężczyznę samotnie pływającego w otwartym basenie Gourock, na tle spowitego burzowymi chmurami szkockiego nieba. Finalnie, „The Ballad of Darren” to dzieło kompletne, w którym każdy nawet najdrobniejszy szczegół koresponduje z pozostałymi i sprawia, że ładunek emocjonalny jest jeszcze wyraźniej odczuwalny.

 

Za produkcję krążka odpowiada James Ford, znany między innymi z Simian Mobile Disco. Ford brał udział w tworzeniu kilku niezwykle udanych albumów wydanych w ostatnich miesiącach, miedzy innymi „That! Feels Good!” Jessie Ware, czy „The Car” Arctic Monkeys. Słuchając „The Ballad of Darren” możemy wyłapać pewne analogie do wspominanych krążków, które bazowały na muzyce z lat 70-tych i 80-tych. Na nowej płycie Blur, słychać wyraźne inspiracje barokowym popem, czy alt-rockiem sprzed kilku dekad, jednak w tym przypadku stanowią one zaledwie dodatek i umiejętnie dopełniają klasyczne brzmienie Brytyjczyków.

 

„The Ballad of Darren” to krążek niezwykle udany, który sprawdza się zarówno w warstwie muzycznej, jak i lirycznej. I chociaż jeszcze kilka miesięcy temu złośliwi zarzucali Blur, że zapowiadana reaktywacja to tylko skok na kasę i przysłowiowe odcinanie kuponów, kwartet z Londynu niczym pływak z okładki, nie bacząc na przeciwności losu, dążył do celu. Damon Albarn wraz z kolegami szczęśliwie dopłynęli do brzegu. Wydali płytę zaskakująco dobrą, niezwykle dojrzałą i przemyślaną, która stanie się solą w oku każdego malkontenta nie wierzącego w artystyczny sukces formacji po ośmiu latach przerwy.

Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 5 długości basenu

🏊🏊🏊🏊🏊

 

Grzegorz Bohosiewicz

 

Lista utworów:

1. The Ballad

2. St. Charles Square

3. Barbaric

4. Russian Strings

5. The Everglades (For Leonard)

6. The Narcissist

7. Goodbye Albert

8. Far Away Island

9. Avalon

10. The Heights

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

 

👉 Facebook

 

👉 Instagram

 

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz