Nie potrafię chyba odpowiedzieć sobie jednoznacznie na pytanie, które towarzyszy mi od pierwszych dźwięków „One Last Dance”. Pytanie owo brzmi: co sprawia, że jest to płyta z gatunku „to wszystko już było”, a ja nawet się nie zorientowałem, że przy pierwszym odsłuchu przeleciałem ją od początku do końca trzy razy? I w sumie miałem chęć przesłuchać czwarty raz.
Wrinkled Fred to weterani numetalo-rockowego grania. Ich debiutancki album w 2003 roku otrzymał nominację do Fryderyka w kategorii heavy metalowy album roku. Wtedy też zespół wystąpił jako support na poznańskim koncercie Marilyna Mansona (przeżywającego zresztą wówczas szczytowy okres popularności). Niestety, parę lat po wydaniu kolejnej płyty drogi muzyków rozeszły się. Warto wspomnieć, że gitarzysta Artur Kempa w kolejnych latach udzielał się w ważnych dla polskiej sceny rockowej projektach, by wspomnieć choćby Black River i El Dupę. Wrinkled Fred powrócił do wspólnego grania ponad dekadę później, a w 2022 ponownie wszedł do studia. Łącznie od ostatniego wydawnictwa Fredów (demo „8 Songs”) minęło 14 lat. Długi rozbrat zaowocował płytą spójną i świeżą, mimo że do bólu osadzoną w amerykańskiej konwencji grania rockmetalowego z początków millenium.
Jeśli lubisz Alien Ant Farm czy Taproot, a także jarasz się Drowning Pool, to znajdziesz na nowym krążku Wrinkled Fred wszystko, czego dusza zapragnie. Dostajemy 9 numerów, większość skrojonych czasowo w okolicach łatwo przyswajalnych 3 minut. Ich wspólnym mianownikiem jest solidna doza pozytywnej rockowej energii, ale co ważne, dostarczonej w sposób niebanalny. W warstwie kompozycyjnej kawałki są naprawdę dobrze przemyślane, nie brakuje różnorodności i ciekawych zwrotów akcji. Pierwszy w zestawie „Lessons Learned” to porządny opener, bez fajerwerków, ale rozbudzający apetyt na coś więcej. Intrygująco robi się w kolejnym „Gods, Satans and Human Beings” z funkowymi zwrotkami i odjazdowym, radiowym refrenem. Taki zresztą dostajemy również w następnym „POVs”.
Dalej wchodzi zadziorny i grunge’owy „Headaches”, naprawdę dobry numer. Po krótkim zwolnieniu w nieco melancholijnym (choć tylko od strony lirycznej) „Sins of My Shirt”, dostajemy „Hatred for the Clockwise Moment” – kolejna pozycja z zadatkiem na stanie się hiciorem. „Miasto” jest natomiast wyjątkiem pod względem warstwy tekstowej. Zaśpiewanego po polsku „peanu” na cześć rodzinnej Warszawy słucha się jednak jakoś dziwnie pomiędzy anglojęzycznymi sąsiadami. Przedostatni „Fake Alliance” wydaje się być sensownym i przekrojowym podsumowaniem całego materiału. Słychać w nim wszystkie oblicza alternatywnych brzmień początku pierwszej dekady XXI wieku. A wieńczący dzieło „Rockin’ in the Free World” Neila Younga? Cóż, to chyba w domenie hardrockowej top five, jeśli chodzi o najczęściej kowerowane kawałki. Zatem wyzwanie, z którego Pomarszczony Fred wyszedł na tarczy. Zagrane bez kombinacji i z wykopem, czyli jak należy.
Wracając do pytania ze wstępu. Skąd się bierze wyjątkowa „słuchalność” tej płyty? Wrinkled Fred udowodnił po prostu, że da się czerpać ze sprawdzonych patentów i budować na nich nowe, energetyczne i często nieoczywiste rzeczy. Sekret tkwi w wykonie, sprawnych kompozycjach i luzie, z jakim wszystko jest zagrane i zaśpiewane. Finalny efekt dopełnia porządna produkcja. Płyta była nagrywana w Mustache Ministry Studio (gitary, bas, miks i mastering) oraz – i to sprawdziłem dopiero po odsłuchu, ale tak podejrzewałem! – w warszawskim Studiu u Marchewy. A tak podejrzewałem, bo Marchewa świetnie realizuje bębny i to słychać u Freda od razu. „One Last Dance” nie okazał się one-time affair. Do kilku numerów z pewnością wrócę nie raz.
Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 4 zmarszczonych Fredów
👺👺👺👺
Grzegorz Morawski
Lista utworów:
1. Lessons Learned
2. Gods, Satans and Human Beings
3. POVs
4. Headaches
5. Sins on My Shirt
6. Hatred for the Clockwise Movement
7. Miasto
8. Fake Alliance
9. Rockin’ in the Free World
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1