Zespół Wij ponownie atakuje swoimi muzycznymi odnóżami i po kapitalnym debiucie ”Dziwidło” oraz niemniej udanej Ep-ce „Przeklęte wody” serwuje nam najnowsze dzieło o tytule „Przestwór”. Jeśli jednak spodziewacie się kalki z poprzednich wydawnictw to możecie się srogo zdziwić. Trio delikatnie przepoczwarzyło się i już nie czerpie inspiracji jedynie z proto-metalu lat 70-tych, a śmiało rozpościera swoje macki na inne gatunki z szeroko pojętej muzyki rockowej i metalowej.
„Dziwidło” to było dla mnie spektakularne odkrycie. Trzyosobowy skład bez gitary basowej, wokalistka (Tuja Szmaragd) o wyszkolonym głosie w Łódzkiej Akademii Muzycznej, wiosłowy (Palec) używający gitary barytonowej i te piękne aczkolwiek chwilami „plugawe” teksty. Pomimo faktu, iż zespół garściami czerpał od klasyków retro grania, była w tym niesamowita świeżość. Wystarczyło też, że raz wybrałem się na ich koncert i momentalnie stałem się zagorzałym fanem.
Zanim przejdziemy do sedna, czyli omówienia albumu należy wspomnieć, iż przed wydaniem najnowszej płyty nastąpiła zmiana w szeregach tria. Dotychczasowego perkusistę Mika zastąpił Bob. Trudno wyrokować jak wpłynęło to na repertuar płyty, ale zmiany w brzmieniu są jak najbardziej słyszalne.
Oczywiście sporym przekłamaniem było by napisać, że zespół zupełnie odciął się od retro wzorców. Na płycie nadal obecne są elementy klasycznego rocka, metalu, stoneru ale pojawiają się również wpływy thrash metalu czy gotyku. Już otwierająca całość „Panzerfura” rozpoczyna się od szybkich, thrashowych riffów, by płynnie przejść w bardziej sabbathowe klimaty. Zespół na pewno też lubuje się w nieodżałowanym Type O Negative. Mam wrażenie, że Tuja Szmaragd budując partie wokalne niektórych utworów mocno inspirowała się wrażliwością Petera Steela (np. refren w „Lete”). Zespół potrafi nagrać też utwory diabelsko przebojowe. Taki „Poroniec” ma wręcz stadionowy refren. Koncertową petardą będzie zapewne również żywiołowy „Niezatapialny”. Dla mnie jednak najlepszą kompozycją jest wręcz monumentalny „Brek Zarith”. Zespół mocno kombinuje w nim, w partiach instrumentalnych i wokalnych (te piękne wokalizy!!!). Doom miesza się z gotykiem i bardziej klasycznym metalem, a całość ma cudownie epicki klimat. „Skrzypłocz” w zwrotkach to znowu mocno motörheadowe granie, ale akurat w tym utworze Wij również miesza aranżacyjnie. Chyba jednak największym zaskoczeniem jest ostatni na płycie „Z raju won”. To już klasyczny thrash pełną gębą, którego nie powstydziłby się Kat i Roman Kostrzewski. Zespół tym razem zrezygnował z umieszczenia w trackliście coveru i w mojej opinii to dobre posunięcie. Zawsze autorski materiał jest bardziej wartościowy, a wokalistka nie będzie już musiała odpowiadać praktycznie w każdym wywiadzie na pytanie o album z cudzesami.
Na osobny akapit zasługują teksty Tui Szmaragd. Obecnie jest to dla mnie jedna z najlepszych polskich tekściarek.
Wokalistka w swoich song-opowieściach mocno inspiruje się słowiańskimi legendami („Poroniec”), komiksami („Brek Zarith”), mitologią („Lete”), ale potrafi też napisać tekst o pojeździe bojowym („Panzerfura”), czy też wręcz obrazoburczy („Z raju won”). Gdzieś w jej twórczości unosi się duch Kostrzewskiego, ale Tuja ma też swoje bardzo nieoczywiste inspiracje. Bawi się słowami, znaczeniami („Lucyferyna”, „Skrzypłocz”) i wręcz zaprasza odbiorcę do szukania tropów oraz nawiązań. O jej dziwnych historiach poruszających tematykę kosmicznych przestrzeni, krain zmarłych czy też morskich głębin można napisać solidną, naukową rozprawkę.
Jeśli chodzi o kwestie techniczne instrumenty zostały nagrane w Santa Studio (Haldor Gunberg, Mikołaj Kiciak), wokale w Mustache Ministry (Marcin Klimczak), zaś całość zmiksował Haldor Grunberg z Satanic Audio. Trzeba przyznać, że pomimo koktajlu zmieszanego z przeróżnych muzycznych inspiracji, całość jest zaskakująco spójna, a przede wszystkim bardzo… wijowa. Momentami naprawdę też ciężko uwierzyć, że te utwory nagrał trzyosobowy skład. Zespół w obrębie jednego kawałka potrafi naprawdę konkretnie zamieszać, co powoduje, że album na pewno nie jest muzycznie monotonny. Również wokalnie mam wrażenie, że porównując z debiutem, Tuja wzniosła się na wyższy poziom.
Wijowy „Przestwór” to kolejny dowód, że na polskiej scenie mamy prawdziwy muzyczny diament, który z nieoszlifowanej formy coraz bardziej nabiera kształtu i blasku. To już nie jest jedynie energetyczne granie zbudowane ze stosunkowo prostych riffów. Zespół kombinuje, buduje własną tożsamość i śmiało rozpycha się ramionami (sorry… odnóżami), aby stać się jednym z najważniejszych zespołów na polskiej scenie rockowo-metalowej. „Przestwór” to top najlepszych tegorocznych polskich albumów, a ja już nie jestem jedynie zagorzałym fanem. Po wielokrotnym przesłuchaniu ich najnowszego dzieła stałem się wręcz fanatycznym szalikowcem.
Ocena: 5,5/6
Mariusz Jagiełło
Lista utworów: Panzerfura; Poroniec; Oko; Brek Zarith; Lete; Lucyferyna; Niezatapialny; Skrzypłocz; Z raju won
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma 3 komentarzy
Zgadzam się z recenzją, dodal bym, że pierwszy utwór zaczyna się niczym Slayer a ostatni na płycie to krzyżowka Venom i punka.
Album ciekawy i na pewno jeden z moich faworytów jeśli chodzi o polskie wydawnictwa w 2023r.
Poroniec
Mi jednak bardziej podobają się wcześniejsze nagrania.