IKS

Wacław „Vogg” Kiełtyka (Decapitated, Machine Head) [Rozmowa]

waclaw-vogg-kieltyka-rozmowa

Dwudziestego trzeciego czerwca miałem okazję porozmawiać z liderem Decapitated Wacławem „Voggiem” Kiełtyką. Minął mniej więcej miesiąc od premiery ich najnowszego albumu „Cancer culture”, który okazał się sukcesem komercyjnym i artystycznym. Jest też niewątpliwie kolejnym i mocnym krokiem w karierze zespołu, który udowadnia kolejny raz, że nie dość, że się rozwija, jest też w stanie zaskakiwać. Cokolwiek nie powiedzą metalowi fani o duecie z Jinjer, większość z nich zapewne doceni kunszt aranżacyjny na nowej płycie. Niewielu będzie też takich, którzy nie będą pod wrażeniem, po zobaczeniu zespołu na żywo. Vogg jak na lidera jednego z największych death-metalowych zespołów na świecie, gitarzystę Machine Head i po prostu świetnego muzyka jest bardzo cierpliwy oraz uprzejmy. Mimo wielu powodów do zadowolenia z tego, gdzie znajduje się on sam i zespół Decapitated, wydaje się być bardzo pokorny, choć zdecydowany i pewny, gdzie zmierza jego muzyczna kariera.

Paweł Zajączkowski (PZ): Miło Cię poznać! Skąd obecnie nadajesz?

Wacław „Vogg” Kiełtyka (V) : Jestem u siebie w domu w Krakowie.

 

PZ: Czyli po części trasy?

V: Wiesz co, po trasie i przed trasą. Jutro znowu lecimy akurat na HellFest. Graliśmy na Graspop Festival i też na takim festiwalu Metal Capital Festival w Oulu w Finlandii na północy. Także teraz mamy sezon festiwalowy i co weekend gdzieś lecimy albo jedziemy grać festiwale. Zagraliśmy już trzy weekendy z rzędu i teraz do września w zasadzie cały czas jesteśmy co weekend, co tydzień w drodze do innego kraju.

 

PZ: Zobaczę Was w Proximie w listopadzie, natomiast dziewiątego lipca również gracie w Warszawie, prawda?

V: Tak, tak, gramy Frozen Sun Fest. My, jest Illusion i jeszcze kilka innych fajnych kapel. Tak, tak, widzimy się za niedługo w Warszawie!

 

PZ: Jak trasa do tej pory po przerwie covidowej?

V: Trasa do tej pory fajnie. Już rok temu zagraliśmy kilkanaście koncertów klubowych, festiwali. To był taki mały powrót. Graliśmy na przykład Brutal Assault w Czechach i graliśmy z festiwali też na Słowenii Metal Days. To były takie mniejsze edycje tych festiwali. Już rok temu na wakacjach udało nam się zacząć grać i teraz zagraliśmy w Anglii. Byliśmy na Cyprze, graliśmy w Danii festiwal, Into The Grave w Holandii. Teraz ruszyliśmy od tego roku już bardziej konkretnie, wiadomo, wszystko się otworzyło i można grać, także fajnie wrócić! Wiadomo! Super wrócić po takiej długiej przerwie, w końcu pograć, grać kluby, spotykać się. Super sprawa, naprawdę. Trochę posiedzieliśmy. Znam kapelę, która od tego czasu nie zagrała ani jednego koncertu i dopiero czekają. Nam się już w sumie udało dużo zagrać, także o covidzie prawie zapomnieliśmy, jeśli chodzi o koncerty. I oby tak pozostało na dłużej.

PZ: Życzę Wam, żeby tak było. Czy Wasza ekipa przez covid się jakoś zmieniła? Domyślam się, że ekipa, która z Wami jeździ w trasy, praktycznie trochę jest jak rodzina.

V: Wiesz co? Jeśli chodzi o ekipę techniczną, dźwiękowców, to mamy ludzi, którzy się wymieniają. Raczej to są stali ludzie. Czasem wymieniają się techniczni, czasem ktoś pojedzie robić bębny, ktoś gitary, dźwięk. Od jakiegoś czasu mamy stałego dźwiękowca, stałego oświetleniowca, tutaj bez zmian. Jeśli chodzi o skład zespołu, to cały czas James już od trzech lat z nami jeździ. Rasta już cały czas jest w sumie od dwunastu lat i wrócił do zespołu Paweł Pasek, basista. To jest w sumie gitarzysta, ale u nas gra na basie. Wrócił do zespołu po kilku latach przerwy, także mamy super klimat, fajną ekipę i wszystko działa bez zarzutu. Jak dobrze naoliwiona maszyna.

 

PZ: Na Grasspopie, widziałem, pojawiły się problemy techniczne, ale z drugiej strony wszystko dobrze się ułożyło, z tego, co komentowałeś w mediach społecznościowych.

V: Tak, w zasadzie to na plus wyszło. Graliśmy o 16:30 i przerwano nam w połowie seta. Problemy techniczne się pojawiły związane z konstrukcją tego namiotu. Tam wysoka temperatura była. Zaczęło się coś wyginać, musieliśmy przerwać koncert, wszyscy musieli wyjść. Także dostaliśmy szansę potem, żeby zagrać po Opeth na zakończenie festiwalu o 12:20 w nocy i tak naprawdę wyszło to jeszcze lepiej, niż byśmy zagrali o czasie. Przyszło dużo ludzi pomimo tego, że na dużej scenie grał Korn i byliśmy ostatnią kapelą zamykającą ten dzień festiwalu, ale zarąbiście wyszło, naprawdę super sztuka.

 

PZ: Wyszliście na headliner’a tego dnia.

V: Wyszliśmy na headliner’a, tak.

 

PZ: Którym często jesteście i całkowicie zasłużenie.

V: Tak, zdarza się, zdarza.

 

PZ: Osiągnęliście status dużego gracza sceny metalowej, macie pokaźną dyskografię, regularnie jeździcie w trasy koncertowe. Jak widzisz dalszy rozwój Decapitated? Jest kariera dużych zespołów, która jest dla was przykładem, inspiracją, drogowskazem? Wiadomo, są różne historie różnych zespołów, których kariery różnie się potoczyły. Czy myślisz o waszej karierze czasem w tym kontekście?

V: Wiesz co, w tym momencie, na tym etapie życia i zespołu generalnie skupiam się, żeby robić swoje. Powoli gdzieś tam przymierzam się, żeby tworzyć nową muzykę, zbierać kolejne riffy na przyszłą płytę. Po prostu robić swoje. Grać koncerty, robić to wszystko tak, jak powinno się to robić. Fajnie by było mieć większe budżety, żeby można było na przykład wzbogacić produkcję koncertów. Zespół gra na tyle dobrze, na takim poziomie, że w zasadzie pilnujemy tego, żeby utrzymać ten poziom i żeby grać też coraz lepiej. Mamy taki poziom obecnie, że tak naprawdę w tym momencie, jeśli chodzi o koncerty, przydałoby się nam już tylko inwestowanie w produkcję, żeby scena lepiej wyglądało, żeby na przykład mieć pirotechnikę. Żeby przemieszczać się innymi środkami transportu. Mówię na przykład o takiej sytuacji festiwalowej, kiedy duże zespoły nie zabierają ze sobą do samolotu sprzętu. Tylko jedzie po prostu truck, wiesz wszystko, cała produkcja, światła, instrumenty, i tak dalej, jadą truckiem, wjeżdża to pod scenę i wiesz, jest duża produkcja, duże oświetlenie. To jest inny poziom. Myślę o czymś takim, jeśli chodzi o rozwój kapeli, a tak to ja robię to samo w zasadzie od kilkudziesięciu lat. Skupiam się na tym samym. Skład mamy bardzo dobry, gramy fajne koncerty na światowym poziomie, więc tu się wszystko zgadza. Myślę, że jak utrzymamy realizowanie tego, co robimy obecnie na tym poziomie, to naturalnie też przyjdzie za tym rozwój, wszystko pójdzie w górę. Płyta ma fajne przyjęcie. Zrealizowaliśmy postawione przed sobą cele. Ciśniemy do przodu, robimy swoje.

 

PZ: Mówisz, że zrealizowaliście postawione przed sobą cele. Również z tym jak płyta miała brzmieć?

V: Też, tak. Udało się nagrać fajne numery, dobrze je zrealizować, zmiksować. Znaleźliśmy fantastyczną okładkę, podjęliśmy dobre decyzje, jeśli chodzi o ludzi, którzy miksowali tę płytę, realizowali. Naprawdę w stu procentach jestem zadowolony z tego, co osiągnęliśmy przy „Cancer culture”.

 

PZ: W związku z tym chciałbyś kontynuować współpracę z tym składem, czy za szybko, żeby o tym mówić?

V: Tak, myślę, że tak. Choć może trochę za szybko, żeby o tym mówić, to chciałbym z tym składem pocisnąć, kontynuować współpracę z Davidem Castillo, jeśli chodzi o mix, Ted Jensen mastering. Jeśli chodzi o samo studio, to w zasadzie też. Może moglibyśmy pokombinować, żeby inaczej nagrywać bębny, może w jakimś innym studio. Raczej jeśli chodzi o wokale i gitary zostaniemy przy Tomku Zalewskim u niego w Zedstudio. To się najlepiej sprawdza, najlepiej się rozumiemy, mamy swój system nagrywania. Mamy fajne studio Prusiewicz tutaj pod Krakowem. Możliwe jednak, że zostaniemy przy dotychczasowych setupie producenckim i studyjnym, bo się sprawdza.

 

PZ: Jeśli chodzi o okładkę, jak to się stało, że nawiązaliście współpracę z Fabio Timpanaro?

V: Wiesz co, moja żona przez dwa miesiące szukała artysty pod okładkę i w końcu znalazła Fabio, gdzieś w mediach społecznościowych zobaczyła jego prace. Pokazała mi już gotowy obraz, który stał się okładką naszej płyty. Nie pracowaliśmy w ten sposób, że wysyłaliśmy teksty, tytuł i muzykę, tylko zrobiliśmy tak, że znaleźliśmy, moja żona znalazła, ten obraz, napisała do Fabio i na szczęście się zgodził nam go udostępnić w formie okładki. Z doświadczenia wiem, że szukanie artysty w ten sposób, że wysyła się utwory, teksty do artysty, który od zera maluje albo robi grafikę, cokolwiek, produkuje tę okładkę, często bywa problemem, bo nie zawsze ten artysta trafi w to, co nam się podoba. I wtedy pojawia się problem. Więc takie rozwiązanie, jakie zastosowaliśmy teraz, chyba będziemy już stosować również w przyszłych projektach. I jeżeli taka praca będzie nam się sklejała z wizją, jeśli chodzi o teksty i przesłanie, muzykę, to w ten sposób będziemy działać. Jest to o wiele mniej stresująca droga.

 

PZ. No tak. To musi być spójne z waszymi wyobrażeniami na temat. Twoja żona jest zaangażowana w mocno w waszą działalność?

V: Tak, jest bardzo zaangażowana w działalność naszego zespołu. Jest generalnie managerem Decapitated od dwunastu lat. Ogarnia całokształt naszej działalności, kwestie związane z koncertami…ogólnie ze wszystkim praktycznie.

 

PZ: Decapitated ma wyrobioną markę na scenie muzycznej, podobnie Twoja osoba. A na kogo z młodych muzyków sugerujesz, żeby w tym momencie zwrócić uwagę?

V: Wiesz co, ciężko mi jest kogokolwiek, szczerze mówiąc, wymienić. Śledzę scenę bardziej lub mniej.

 

PZ: No właśnie, jesteś na bieżąco z muzyką? Czy już na tym etapie kariery to bardziej przeszkadza?

V: Wiesz co, różnie. Ostatnio jestem zajęty uczeniem się materiału dla Machine Head albo po prostu słuchaniem czegoś zupełnie innego niż metalu. Obserwuję kapele, młode kapele, deathmetalowe, death-corowe, tego jest cała masa. I w tym wszystkim jakoś nic mi się szczególnie nie rzuca w oczy. Generalnie nie jestem jakimś fanem młodej sceny. Zespoły typu Lorna Shore albo coś w tym stylu, Rings of Saturn…średnio mi się to podoba szczerze mówiąc. Nie wiem, jestem już chyba dinozaurem metalowym. Jinjer mi się podoba! Ale to nie jest młoda kapela. Po prostu teraz wypłynęli na szersze wody i oni mi się podobają najbardziej z takich młodych kapel. Code Orange! Też fajnie. Zmiażdżyli niedawno nową płytą. Nie za bardzo podobają mi się kapele deathcorowe. Dobrze grają. Dobrze brzmią, ale wydaje mi się, że to głównie skierowane jest na produkcję i jakoś tak ta stylistyka mnie drażni. Niby to jest ciężkie, niby brutalne, wszystko jest skierowane na taką totalną brutalność, jakby to ona była celem. Te wokale są często takie jakieś…rzewne, smutne, jakby ktoś się chciał żalić, że ma źle. Ta stylistyka w ogóle do mnie nie przemawia. Wolę posłuchać sobie Slayera, wolę posłuchać sobie Morbid Angel jak już mam słuchać metalu.

 

PZ: Sam powiedziałeś, że czasem słuchasz innej muzyki niż metalu. Co to jest, czy to pomaga spojrzeć Tobie inaczej na to, jak tworzyć muzykę samemu? Jesteś wykształcony muzycznie, prawda?

V: Tak, wiesz co, ja lubię sobie posłuchać starych kompozytorów. Debussy’ego, Chopina, impresjonistów. Właśnie z klasyki czy też z muzyki filmowej.

 

PZ: I to się przekłada na komponowanie przez Ciebie muzyki?

V: Myślę, że tak, myślę, że bardzo. Jak posłuchasz „Just a cigarette” z nowej płyty, to tu jest bardzo klasycznie. Ten numer można spokojnie przearanżować na fortepian, myślę, bez problemów. Myślę, że fakt słuchania dużej ilości muzyki klasycznej miał niewątpliwy wpływ na „Cancer culture”. Ta płyta jest bardzo muzyczna, bardzo melodyjna. W stosunku do „Carnival is forever” czy „Anticult”, gdzie dużo było riffów, trochę Pantery, trochę Rammstein’a, po prostu dużo riffu. To teraz, naprawdę, takie zanurzenie się w takim graniu bardzo…muzycznym, nazwijmy to, takim melodyjnym…

 

PZ: Ta płyta jest bardzo różnorodna. Niewiele utworów, ale przez to sprawia wrażenie bardzo przemyślanej. A przy tym właśnie różnorodna i to nie tylko przez duet z Jinjer.

V: Nie, nie tylko. Jest kilka kompozycji, które dałoby radę wsadzić do tego samego worka, typu „Last super” albo „Suicide space programme”, albo „No cure”. Te trzy są takie bardzo death-metalowe. Ale weźmy na przykład „Iconoclast” albo „Hello death” i „Hours as battlegrounds” to już zupełnie jakby inny zespół.

 

PZ: Mimo, że mieszkam w Gdańsku, nie byłem niestety na Mystic Festival. Jak oceniasz festiwal?

V: Świetnie! Bardzo dobrze zorganizowany festiwal, na europejskim poziomie. Mamy wreszcie świetny festiwal, trzymam kciuki za organizatorów! Trzymam kciuki, żeby festiwal się przyjął. Jestem pełen szacunku i podziwu. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że będzie aż tak fajnie jak było i naprawdę, naprawdę cios! Jestem zachwycony organizacją i tym, jakie kapele udało się ściągnąć. Mega osiągnięcie. Gratulacje dla organizatorów, dla B90, Mystic, Knockout! Super! Pełne poparcie.

 

PZ: Wspominałeś o Machine Head. Czy to stały element Twojej kariery, który będziesz kontynuował?

V: No póki co tak. Zobaczymy, jak to będzie się układało z koncertami, czy będę w stanie realizować wszystkie plany jednego i drugiego zespołu. Jest nowa płyta, wychodzi w sierpniu, już kilka singli poszło, też trochę przyczyniłem się do tej płyty. Solówki nagrywałem, dwie kompozycje powstały na bazie moich riffów. Jestem członkiem zespołu, jestem członkiem składu. Zobaczymy, co przyszłość pokaże, ale jestem póki co gitarzystą w Machine Head. Czekam właśnie, jest masa kawałków, materiału do przyswojenia i jedziemy w trasę pod koniec sierpnia z Amon Amarth po Europie.

 

PZ: Robb resztę materiału samodzielnie napisał?

V: Jared jeszcze wspomagał go w jednym numerze. Dwa utwory, tak jak mówiłem, na bazie moich riffów powstały, no ale wiadomo, większość materiału napisał Robb.

 

PZ: W związku z Twoją międzynarodową rozpoznawalnością, czy nie myślałeś o przeprowadzce za granicę?

V: Nie, nie myślałem. W Krakowie najlepiej się czuję. Jeżdżę po świecie, widzę, jak jest gdzie indziej. Fajnie jest oczywiście w różnych częściach świata. Byliśmy ostatnio w Finlandii. Urzekł mnie ich ten spokój, natura. W Holandii też jest fajnie. Ale nie brakuje mi niczego w Polsce tak naprawdę. Mogłoby być lepsze powietrze w Krakowie, zima mogłaby być trochę krótsza. Jest kilka kwestii, które mogłyby się zmienić w naszym kraju, aby nam się żyło lepiej, o których na pewno wszyscy wiemy, ale tak czy siak…

 

PZ: Dom to dom.

V: Dom to dom, tak, uwielbiam tutaj wracać, Kraków to mój dom, Polska jest moim domem. Nie chciałbym się przeprowadzać, myślę, że bym tęsknił. Nie widzę potrzeby takiej.

 

PZ: Biznesowo też nie?

V: Wiesz co, biznesowo, być może mogłoby lepiej działać supportowanie działalności metalowych zespołów, tak jak my reprezentujemy w Polsce czy Behemoth, Vader. Nie czujemy wsparcia ze strony organów kulturalnych w naszym kraju, ministerstw. Tutaj jest akurat lipa. W Norwegii albo w Szwecji dostalibyśmy pewnie wsparcie rządu związane ze wsparciem finansowym przy kosztach trasowych. Transport właśnie pochłania największe koszty. Co z tego, że dostaję gażę w miarę wysoką na festiwalach, skoro wszystko muszę ładować w transport, bilety lotnicze, i tak dalej. Wiem, że wsparcie w innych krajach muzyków jest na wyższym poziomie. Jest zauważalne. Bo u nas to kuleje, niestety.

 

PZ: Teraz ta kwestia jest dodatkowo uzależniona pewnie od światopoglądu ludzi decyzyjnych.

V: No i to jeszcze właśnie dodatkowo światopogląd też ma wpływ na to, jak najbardziej. Ale żeby nie narzekać (śmiech)! Ale żeby nie narzekać za bardzo, to powiem, że i tak jest fajnie i że jest spoko. Płyta się dobrze kręci. Jest dobrze przyjęta i ciśniemy.

 

PZ: Sami jesteście rozpoznawalną marką, może w naszym kraju taka forma wsparcia tylko uprzykrzała wam życie…

V: no od dwudziestu lat gramy i reprezentujemy ten kraj i byłoby miło po prostu.

 

PZ: Trasa zaplanowana jest już do końca roku, czy jakieś ramy czasowe kolejnych wydawnictw są już przez was może brane uwagę?

V: Na razie jeszcze nie, bo dopiero wydaliśmy płytę i gramy koncerty, ale ja już zaczynam myśleć nad tym, kiedy ewentualnie moglibyśmy wejść do studia. Przede wszystkim nad tym, kiedy mógłbym zacząć znowu komponować. Nie będę mieć tak dużo czasu jak w covidzie, niestety, bo jest masa koncertów do końca roku. Zaczynam się jednak zastanawiać nad tym, żeby skoncentrować się na zbieraniu materiału muzycznego. Mam już jeden nowy kawałek gotowy i kilka rzeczy, które są niewykorzystane po ostatniej płycie i myślę, że zacznę od tego. Ale nie chcę tracić czasu. Mieliśmy dość długą, chyba za długą, przerwę między „Anticult” a „Cancer Culture”. Minęło pięć lat. Na pewno nie chciałbym mieć aż takiej przerwy w wydawaniu płyt, tylko wydać tę płytę o wiele szybciej.

 

PZ: Tak jak już mówiłeś wcześniej, ostatnia płyta jest bardzo różnorodna, jest na niej sporo melodii, czy planujesz pójść jeszcze mocniej w tę stronę, jeszcze bardziej się otworzyć na inne gatunki w następnych wydawnictwach Decapitated? Może jakieś nowe instrumentarium?

V: Jest taka możliwość, jasne. Myślę, że tak, że melodia, że sprawdziła się jako środek wyrażania siebie i że to pozostanie na dłużej. Na pewno będę otwarty na kolejne nowe elementy w naszej muzyce, zaskakiwanie, na to, żeby zespół nie stał w miejscu, tylko dołączał do muzyki właśnie nowe motywy. Może faktycznie jakieś inne instrumenty. Będę zastanawiał się, kogo zaprosić na kolejną płytę, czy to wokalnie, czy to instrumentalnie. Chciałbym, żeby ten zespół był zespołem, który nie stoi w miejscu, tylko żeby ta muzyka ciągle ewoluowała. Nie powiem, że chciałbym, żeby nasza muzyka szła razem z muzyką w danym momencie w danych czasach, bo chciałbym robić swoje, ale przy tym to rozwijać w przeróżny możliwy sposób, żeby nie stać w miejscu, nie działać na zasadzie bezpiecznej pozycji i powielania swoich wcześniejszych pomysłów, żeby nie ryzykować, tylko właśnie ryzykować, podejmować wyzwania i zaskakiwać. Zaskakiwać słuchaczy i zaskakiwać samego siebie. Po prostu, żeby nie ugrzęznąć w jakiejś bezpiecznej, tchórzliwej pozycji.

 

PZ: Żeby się rozwijać.

V: Tak.

 

PZ: To się wam do tej pory udaje, życzę, żeby tak było dalej.

V: Chyba na tym to polega. Wiesz, nagrywanie w kółko tego samego nie ma kompletnie żadnego sensu. Nie będę wymieniał nazw, ale są zespoły, które mogłyby już płyt nie nagrywać, bo w zasadzie ich działalność ogranicza się do powielania tych samych patentów. A to jest cholernie nudne!

 

PZ: Z czego to wynika, z nacisków z zewnątrz, wytwórni?

V: Nie, to wynika z chęci zachowania bezpiecznej pozycji, nie ryzykowania, że zrobią coś innego. „Po co mam ryzykować, skoro mam już coś, co się sprawdziło? Będę robił to taśmowo. Zachowam to, co mam na rynku. Nie będę ryzykował, że fanom to się nie spodoba i spadnę w dół w notowaniach, nie wiem, na festiwalach”, taki sposób myślenia. Moim zdaniem fajnie jest zaskakiwać ciągle samego siebie, dołączyć jakiś nowy element. Zaprosić wokalistkę Jinjer do zaśpiewania w jednym utworze, co sprawi, że wsadzę kij w mrowisko i ludzie będą w szoku, otworzą oczy i będą komentować to. Jednym się spodoba, inni będą pisać komentarze, typu „what the fuck? To nie jest death metal” czy „zespół się skończył”. Dla jednych się skończył, dla innych się zaczął. Bo dla kumatych zespół się po prostu rozwija, czerpie z czegoś innego. To tak jak chodzenie w jednej koszuli. Jakbym miałbym codziennie ubierać się w tę samą koszulę albo…spodnie. Pewnego dnia mam ochotę po prostu założyć inne spodnie, a za tydzień może zapragnę zjeść coś innego niż tylko schabowego z ziemniakami. Jak wyjadę do innego kraju…właśnie, czas na obiad. Zaczynam się robić agresywny. To może już kończmy (śmiech)

 

PZ: Powodzenia! Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia dziewiątego lipca w Warszawie na Frozen Sun Fest!

V: Dzięki wielkie, dzięki za wsparcie, trzymaj się!

 

Rozmowę przeprowadził Paweł Zajączkowski

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉  bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz