IKS

Tomasz “Pan Winyl” Olszewski [Rozmowa]

Winyle, czarne placki, czarne krążki, woski. Określeń na ten nośnik jest wiele, tak samo jak wiele jest emocji z nim związanych. Dla niektórych to tylko przyjemna wędrówka w historię i ładnie wyglądająca kolekcja, a dla innych po prostu styl życia i miłość od pierwszego odsłuchu. Tak było, jest i pewnie będzie do końca w przypadku Tomasza “Pana Winyla” Olszewskiego, któremu niedawno miałem ogromną przyjemność zadać kilka pytań. W połowie stycznia bieżącego roku bohater tego wywiadu zaprezentował szerszej publiczności swoją książkę pod tytułem “Książka o Winylach”. Głównie o niej, ale i o przeszłości, chwili obecnej i planach na przyszłość dowiecie się więcej z poniższej treści. 

 

Zalecenia przed czytaniem:

  • kręcący się czarny krążek na talerzu gramofonu,
  • dobra kawa / herbata / trunek,
  • wygodne siedzisko,
  • 15 minut wolnego czasu.

 

Serdecznie zapraszam!

 

Błażej Obiała: Cześć Tomku! Miło, że będąc tak zabieganym człowiekiem, znalazłeś trochę czasu, by pogadać. Za czym tak gnasz i co powoduje, że serce bije Ci szybciej? Jednym zdaniem – co zajmuje i kręci Pana Winyla? 

Tomasz Olszewski: Cześć! To może od razu wyjaśnię, że nie jestem osobą zabieganą, tylko zajętą (śmiech) i to też muszę dookreślić, ponieważ zabieganie kojarzy się z brakiem świadomości o podejmowanych działaniach, a ja wręcz odwrotnie, staram się bardzo skrupulatnie wybierać rzeczy, którymi się zajmuję. Dlatego moja odpowiedź na pytanie za czym gnam, brzmi: za niczym. (śmiech) Od rana do nocy realizuję któryś z założonych scenariuszy. Moje życie jest bardzo monotonne, przewidywalne, rutynowe i to właśnie powoduje, że serce bije mi szybciej, a dokładniej powoduje to kawa, którą kocham i piję w dużych ilościach (nie polecam, i radzę uważać – śmiech). Pewnie zapytasz od razu o te scenariusze, które realizuję. Są to po pierwsze tłocznia płyt POLVINYL, dalej „Książka o winylach” i jej druga edycja, wersja angielska i audiobook, a po trzecie muzyczna społeczność w WEB 3.0, muzyczne pliki NFT i ogólnie nowe technologie w muzyce i na rynku muzycznym. Fascynują mnie wszystkie te przedsięwzięcia, bo one się ze sobą łączą. 

 

BO: W wielu wywiadach wspominałeś o swojej nieprzemijającej miłości do winyli i wszystkiego co z nimi związane. Pamiętasz pierwszą iskrę? Co ją zapoczątkowało? Podzielisz się z mną i czytelnikami jakimś nieznanym faktem?  

TO: Ciekawe pytanie, wczoraj Pani Winylowa mi zadała dokładnie takie samo. W dzieciństwie kolekcję winyli posiadały moje siostry, Asia i Karolina, ale nie był to świadomy wybór. Dopiero około roku 2007, gdy okazało się, że dyrektor fabryki, w której pracowałem, zarabiał niewiele więcej ode mnie, postanowiłem zrobić coś ze swoim życiem. A że już od jakiegoś czasu kupowałem płyty na angielskich carboot sale (sprzedaż bagażnikowa – coś jak pchli targ), to miałem ich trochę. Kiedyś zobaczyłem ceny płyt winylowych na polskim Allegro i oczy mi się otworzyły. To, co na carboocie kupowałem za jednego funta, w Polsce mogłem sprzedać po 100 zł. Biznes sam do mnie przyszedł. Ale musiałem rozstać się z kolekcją. Musiałem wybrać, albo „świetlana” przyszłość, albo kolekcjonowanie. Więc ta pierwsza iskra, to była frustracja (śmiech).

 

BO:  Pamiętam, jak 8-9 lat temu zacząłem przygodę z płytami i natrafiłem na Twój sklep – winylowo.com. Udało mi się wyrwać tam dużo dobrego materiału, a dodatkowo zawsze potrafiłeś zaskoczyć mnie jakąś niespodzianką w paczce. Co się stało ze sklepem? Nie powiesz chyba, że nie był rentowny? 

TO: Sklep sprzedałem pewnemu nieuczciwemu nabywcy w 2019 roku. Policja jeszcze w 2021 dzwoniła do mnie z zapytaniem o tego jegomościa. Na szczęście ze mną rozliczył się co do grosza, jednak nie obyło się bez nerwów i gróźb. Zdaje się, że sklep już nie istnieje. Nie wiem, co porabia jego właściciel. Szkoda, bo to była bardzo fajna marka, zupełnie teraz zmarnowana. Włożyłem w nią mnóstwo czasu, pracy, „potu i łez”, przeważnie starałem się wychodzić naprzód oczekiwaniom kolekcjonerów i kolekcjonerek, ale bywały i gorsze okresy, gdy byłem przemęczony i zdołowany, a problemy finansowe dawały się we znaki. Po kilku latach postanowiłem wszystko sprzedać i zająć się wydawaniem płyt. 

 

BO: Można by się spodziewać, że osoba, która tak długo siedzi w tym temacie, ma ogromną prywatną kolekcję. Czy tak jest w Twoim przypadku? Czy może masz tylko 50 płyt o bezcennej wartości i zabierzesz je ze sobą na drugą stronę? 

TO: Moja kolekcja w dużej mierze składa się z soundtracków do filmów SF, ale mam też trochę do komedii romantycznych, które uwielbiam oglądać dla relaksu i dla muzyki. Moja ulubiona to oczywiście „Kiedy Harry poznał Sally” ze świetną muzyką, którą stworzył Harry Connick Jr. Sporo miejsca poświęcam ostatnio nowym wydaniom z okolic neosoulu i hip-hopu: Little Simz, Michael Kiwankua, Danger Mouse, ale moją największą kolekcjonerską miłością są niszowe polskie wydawnictwa muzyczne. Bardzo lubię pierwszy album Konia, czekam na LP Izzy And The Black Trees i Daniela Spaleniaka (akurat wszystkie trzy z Anteny Krzyku). Niedawno zakumplowałem się z 33 Records z Poznania, mam od nich Antoniego Rokera i IKSY, a także The Goldbricks, czekam na mona polaski. Jest tyle polskiej muzyki, że nie mam czasu wracać do klasyków. Nawet nie mam ochoty, nasłuchałem się już tych wszystkich Zeppów, Beatli, Stonesów. Przez prawie dekadę słuchałem tych starych płyt i się nasyciłem, trochę czuję się jak Obelix, który gdy był mały, wpadł do kociołka z magicznym eliksirem i już nie wolno mu było go pić. Ja wpadłem do sklepu z tysiącami klasycznych albumów, teraz to już dla mnie groźne, gdy sięgam po Pink Floyd (a i tak muszę odpowiadać na pytania, gdy “Dark Side Of The Moon” obchodzi okrągłe 50 urodziny). (śmiech)

 

BO: Każdy kolekcjoner i słuchacz czarnych placków inaczej rozumie rytuał winylowy. Który z jego elementów jest dla Ciebie najbardziej emocjonujący? 

TO: Ostatnio najwięcej kupuję on-line, najczęściej w przedsprzedażach (Izzy And The Black Trees i Daniel Spaleniak) – samo czekanie na premierę i dostawę do domu jest wspaniałe. Nie mam zbyt wiele czasu na buszowanie po sklepach, wolę przez Internet. Zaoszczędza to mi czasu. Ale ja już swoje w sklepie „odsłużyłem”, to mogę się czuć usprawiedliwiony. Gdy kurier przywozi płyty, to szybko otwieram przesyłkę, żeby je zobaczyć, a potem czekam na sobotę, żeby posłuchać. Ja lubię się dzielić moimi zakupami na social mediach, więc zazwyczaj pokazuję, co kupiłem i zapodaję jakąś próbkę. To taki współczesny bonus do kolekcjonowania, że od razu można się podzielić z innymi. A w sobotę, bo to przeważnie dzień na słuchanie, jest kawa, jest kanapa, jest okładka, winyl na talerzu gramofonu, jak jest wkładka z tekstami, to świetnie. Ostatnio od zespołu Forest Zero otrzymałem ich debiutancki album na żółtym winylu, to przez kilka minut mu się po prostu przyglądałem. Każda z tych czynności, rytualnych, wprowadza porządek do mojego życia. Są przewidywalne, muszą nastąpić po sobie, bo nie da się tutaj nic pominąć. Winyl uczy cierpliwości i pozwala się naprawdę zatrzymać w tym szalonym świecie. A to dziś naprawdę wielka sztuka, umieć się zatrzymać i skosztować, jak smakuje muzyka. 

 

BO: Żeby nie było tak słodko, powiedz mi, czy widzisz jakieś wady winyli, jak i całej otoczki wokół nich? 

TO: Nie. (śmiech) Naprawdę. Jasne, że ze wszystkim można przesadzić, w „Książce o winylach” jest taki podrozdział „Dark Side of The Collection”, o ludziach, którzy przegięli. Ale to jak ze wszystkim, można przegiąć. Dla mnie winyle to doskonałe ciało dla duszy muzyki. Idealne!

 

BO: Na Twojej stronie internetowej można znaleźć określenie “twórca koncepcji analogowego stylu życia”. Wyjaśnij proszę, co się za tym kryje? 

TO: Zwolnij, zatrzymaj się, posłuchaj, poczuj, posmakuj, doceń – i możesz lecieć dalej… żeby znów zwolnić, zatrzymać się, posłuchać… itd. Analogowy styl życia to taka koncepcja trochę bajkowa, ale mnie daje sporo radochy. Na przykład wejść na piętro zwykłymi, a nie ruchomymi schodami, przeczytać papierową książkę, nie ebook. Dodam, że jestem ogromnym fanem komputerów i cyfryzacji od lat 90-tych (dziecko C-64 – śmiech), ale dla mnie najbardziej liczy się realna relacja, realne kontakty, realne doznania. 

 

BO: Czym dokładnie zajmujesz się w firmie POLVINYL? Jakie są dziś największe wyzwania, przed którymi stają tłocznie? 

TO: Jestem prezesem spółki, a także dyrektorem fabryki (chwilowo nie mam co robić jako dyrektor, bo nasze maszyny są jeszcze w Niemczech, ale mam nadzieję, że niebawem już ustawią się pięknie w naszej fabryczce w Polsce), obecnie zajmuję się wieloma rzeczami, bo przedsiębiorstwo dopiero powstaje, choć produkcja już działa u naszego partnera w Niemczech. Z kilkoma wspaniałymi osobami pracujemy nad zagadnieniami z zakresu budowania linii produkcyjnych, sprzedaży, marketingu, brandingu, konstruujemy oferty, patrzymy, jak wyjść naprzeciw potrzebom artystów i wydawców, jak w to wszystko zaangażować nowe technologie, tak żeby nam pomagały, a nie przeszkadzały, albo co gorsza eliminowały nas (ludzi). Jednym słowem jest co robić. (śmiech) 

 

Myślę, że dziś największym wyzwaniem są niestabilne ceny energii, dostępność surowców, a także problem z długimi okresami oczekiwania. U nas to 14 tygodni, od zaakceptowania materiałów produkcyjnych po gotową produkcję. Ale są tłocznie, gdzie czeka się pięć do siedmiu, a nawet 12 miesięcy na winyl. Tłocznie też nie chcą robić małych nakładów, dlatego niszowi wydawcy czekają w nieskończoność, ciągle spychani na koniec kolejki pod jakimiś bzdurnymi pretekstami. Dlatego wychodzimy z propozycją tłoczenia od nakładu 100 sztuk. Czasami zespoły po prostu chcą mieć swój winyl. Pracujemy nad jeszcze mniejszymi nakładami, ale to dość skomplikowany i drogi proces, nie tak łatwo znaleźć możliwości na zbicie pewnych stałych kosztów. Wyzwań przed naszą branżą jeszcze sporo, ale głosy z rynku są optymistyczne. Rok 2023 ma być kolejnym, szesnastym już z kolei, rokiem wzrostu sprzedaży czarnego krążka. 

 

BO: Przejdźmy teraz do głównego powodu naszego spotkania – “Książki o winylach”. Powiem Ci na wstępie, że nigdy w życiu nie czytałem takiej książki. Jest ona jednocześnie zbiorem Twoich refleksji i doświadczeń, ogromnej ilości historycznych faktów i anegdot, ale przede wszystkim jest niezwykle organiczna i żywa, bo tworzą ją opowieści innych. 

TO: Dziękuję za dobre słowo. Taki był zamysł. Nie byłbym tu, gdzie jestem, gdybym nie spotkał na swojej drodze „winylowych” ludzi. Większość osób, które towarzyszyły mi w mojej winylowej przygodzie, ma w książce swój epizod. Zaprosiłem też osoby, które kochają winyle i kolekcjonują je, ale nigdy nie spotkałem ich osobiście. Kultura winylowa, której Pan Winyl jest częścią, to zasługa wielu ludzi! Tą książką chciałem oddać im hołd, zarówno postaciom historycznym jak Berliner czy Wangemann, jak i Pani Kierowniczce czy Panu Remigiuszowi, dzięki którym także winyl ciągle się kręci. A także przedstawić postaci polskiej kultury i biznesu winylowego, które dziś współtworzą tę kulturę i ten rynek. I to właśnie te historie, jak mniemam, są esencją tej książki. 

 

BO: Trudno było ją napisać? Miałeś obawy, że nie wywoła wystarczającego zainteresowania i że może nie ma sensu jej wydawać? 

TO: Dwa razy się przestraszyłem, że się nie sprzeda! (śmiech) Ale ogólnie, to jak mam coś w sercu, to raczej się nie zastanawiam nad tym, czy ktoś to kupi, czy nie, czy się spodoba, czy nie. Zbierałem doświadczenie przez prawie 15 lat, napisanie wszystkiego zajęło mi około 3 miesiące. Było trochę perturbacji z wydawcą, który tę książkę u mnie zamówił, po czym porzucił i musiałem wydać ją sam przy pomocy mojej spółki POLVINYL. Podczas pisania nabierałem przekonania, że ta książka może być potrzebna, ze względu na to, że promuje ciekawe podejścia do winyli, do kolekcjonowania, obala trochę mitów (co brzmi lepiej: CD czy winyl?) dotyczących winyli i sprzętu, i demokratyzuje ten świat. Bo mają prawo kupować winyle te osoby, które gramofonów nie mają i te, które kupują je tylko na handel. Winyl to towar jak każdy inny, każdy może z nim postępować według własnego uznania, nie jest to „czarna materia kultu” jak chcieliby niektórzy. Czy można kupić dobrze grający sprzęt audio za 1000 czy 2000 zł? Pewnie, że tak! Każdy z nas ma swoją własną „ścieżkę”, swoje własne hi-fi w swoim mózgu. To bardzo ciekawe, jak bardzo ludzie boją się innowacji w tym świecie. Chciałem to zmienić. Czy mi się udało? Zobaczymy. „Książka o winylach” poszła w świat, do ludzi. Czytelnicy i czytelniczki wracają do mnie z informacją, że ta książka była im potrzebna. Zadanie spełnione, można zająć się innymi sprawami (śmiech).

 

BO: Który rozdział był dla Ciebie najtwardszym orzechem do zgryzienia? 

TO: Oczywiście ten o sprzęcie. Bo sam jestem „sprzętowym analfabetą”, ale w sumie to pisanie tego rozdziału bardzo otworzyło mi oczy i zachęciło do budowania mojego audio królestwa z większą świadomością i zaangażowaniem. Pierwszym krokiem była wymiana wzmacniacza z jakiegoś starego Technicsa na pięknego Tandberga TR2045, a teraz wyprzedaję część kolekcji, żeby kupić przepiękne kolumny w obudowie z przełomu lat 50/60. i membranami Fostex z lat 70. 

 

BO: Na początku książki przedstawiasz historię fonografu, jego ewolucję i rewolucję, jaką wywołał. Jakbyś się czuł, gdybyś po ponad stu latach odnalazł dwa brakujące cylindry z zapisem głosu generała Molke? 

TO: Nie wiem, jeśli byłyby coś warte, to bym je sprzedał, bo nie jestem kolekcjonerem historycznych dokumentów. A uzyskane pieniądze wrzuciłbym w jakiś ciekawy muzyczny projekt. 

 

BO: Kolejna rzecz, o którą nie mogę nie zapytać. Model HMV 6 z okolic 1920 roku, o którym wspominasz krótko w książce. Nie puszczę Cię, jeśli nie powiesz kilku zdań na jego temat. Czym różniło się słuchanie płyt na takim sprzęcie, od korzystania z urządzeń dostępnych dziś? 

TO: Było koszmarem! (śmiech). Jest pewien urok tych starych urządzeń, znam osoby, które do dziś kolekcjonują szelaki, nawet ich słuchają, ale ja nie należę do fanów tych nagrań. Owszem, są piękne (labele z tamtych czasów to bardzo często dzieła sztuki), zawierają zapomniane piosenki czy inne muzyczne utwory, ale jakość jest okropna. Przez kilka minut można się tym pocieszyć, ale zawsze potem z ulgą wracałem do dobrze zmasterowanych współczesnych winyli. Na pewno na uwagę zasługuje fakt, że to urządzenia akustyczne, napędzane sprężyną, zupełnie bez prądu. To piękne zjawisko, magiczne! 

 

BO: Odwieczny pojedynek: winyl kontra CD, co lepiej brzmi. Zasadniczo rozstrzygnięcie tej kwestii sprowadza się do ucha i indywidualnych upodobań. Czy opisując w książce ten aspekt, nie miałeś wrażenia, że ściągniesz na siebie gniewne spojrzenia którejś ze stron? 

TO: Piszę, co uważam, zawsze się można ze mną nie zgadzać. Żyjemy w czasach, w których żeby podważyć jakąś teorię, nie trzeba poświęcić wielu lat badań czy studiów, wystarczy wygooglować i wkleić link pod postem (śmiech), dlatego nie przejmuję się tym, że komuś się narażam, byłbym nawet zawiedziony, gdybym się komuś nie naraził, znaczyłoby to, że zrobiłem kawał nikomu niepotrzebnej roboty. (śmiech) Odpowiedź jest dla mnie jasna, że winyl brzmi lepiej, jest idealny, bo jest niedoskonały, jest jak człowiek. Ale to moja opinia, którą wiele osób kolekcjonujących winyle popiera, a wiele osób kolekcjonujących CD uznaje za głupotę. Najfajniejsze jest to, że obie strony mają rację (śmiech), choć dziś czasami dochodzi z tego powodu do „cyfrowego kruszenia kopii”. Jeśli chcesz zmącić spokojną wodę na jakiejś grupie kolekcjonującej nośniki, to wyraź taką opinię, że jedno czy drugie brzmi lepiej. Zobaczysz, co się stanie. Prawda jest oczywiście taka, że to wszystko zależy. W moim przypadku to winyl jest idealnym nośnikiem „i co mi pan zrobi?” (śmiech) 

 

BO:  W swojej publikacji zawarłeś również wiele cennych treści na temat sprzętu. Czy często się zdarza, że ktoś prosi Cię o poradę? Co mówisz w takich sytuacjach? 

TO: Ja sam najbardziej lubię posłuchać, sprawdzić, jak brzmi. Nieistotne są dla mnie parametry. Żeby kupić nowe głośniki, zabieram ze sobą wzmacniacz i lecę na drugi koniec Polski, żeby je podłączyć do mojego Tandberga. Czy interesują mnie ich parametry? Nie, po co? Jeśli ich brzmienie mnie satysfakcjonuje, to mam zupełny spokój. Najczęściej odsyłam do ludzi, którzy się znają, ja sam doradzam sprawdzanie na własne uszy (śmiech).

 

BO: Analizując swój przypadek, wiesz, że winylowy biznes się opłacił. Krok po kroku udało Ci się zrealizować marzenia, aż do wydania jedynej w swoim rodzaju książki o tej materii w Polsce. Gdybyś miał teraz rozkręcać na nowo interes, podjąłbyś te same decyzje? Czy przy tak nasyconym rynku i internetowych złożach nowe inwestycje mają nadal rację bytu? 

TO: Ja myślę, że trzeba iść w życiu za tym, co masz ukryte głęboko na dnie serca. Jak zakładałem swój sklep, to szybko zrozumiałem, że to nie wszystko, że jest coś więcej. Z czasem „obwąchałem” całe muzyczne podwórko. Miałem sklep, wydawnictwo, agencję koncertową, agencję PR-ową dla muzyki i tego typu rzeczy. Ale to w serduchu mnie ciągnęło dalej, głębiej. Aż dotarłem do miejsca, w którym tworzymy nowe przedsiębiorstwo muzyczne, fabrykę winyli i teraz rozumiem, że to wszystko musiało się wydarzyć. Wzloty i upadki, dramaty i chwile szczęścia. To jest życie, to wymaga trochę wysiłku. Od 15 lat staram się nie unikać pracy, a sam ją sobie wynajdować. Uczę się ciągle robić tylko najważniejsze rzeczy, uczę się, jak przedkładać lepszą przyszłość nad „emocjonującą” teraźniejszość, staram się unikać zbędnych emocji (dlatego słucham muzyki tylko w soboty – śmiech), staram się nie tracić czasu na „rozrywkę”. Choć to dziś trudne, uczę się zatrzymywać. Nigdy nie myślę o biznesie w oderwaniu od moich najgłębszych pragnień, nigdy nie myślę o zyskach, one są immanentną częścią robienia rzeczy z serca dla innych ludzi. Nie staram się kreować potrzeb, żeby je zaspokajać, o wiele taniej i skuteczniej jest posłuchać ludzi i dowiedzieć się, czego oni chcą, czego naprawdę potrzebują. A najczęściej potrzebują przyjaciela, a nie sprzedawcy (śmiech). Czy zrobiłbym coś inaczej? Nie wiem, mam tylko jedno życie i raczej myślę o tym, co zrobić teraz, do czego mogę dziś się przydać, niż o tym, co kiedyś tam było i co mogłoby być. Nie umiem odpowiedzieć, czy coś ma rację bytu. Wierzę, że świat tworzymy od wewnątrz na zewnątrz. Jeśli będziemy czekać na idealne warunki, na sprzyjające zdarzenia, na odpowiedni stan wiedzy, to niczego w życiu nie podejmiemy. Jeśli chcesz zrobić sklep z muzyką w dobie szalejącego streamingu i digitalizacji, śmiało, rób to! Znajdziesz odpowiedni sposób, żeby się wyróżnić, jeśli będziesz czerpać z tego, co masz w sercu. Jasne, że potem trzeba zrobić biznes plan, wpisać cyferki w Excel, ale to tylko pomaga, a nie przeszkadza, a jak się nie ma o tym pojęcia, to trzeba zapytać tych, którzy się znają. 

 

BO: Jak już wspomniałem na początku, ta książka to ludzie, myśli i charaktery. W jaki sposób udało Ci się dotrzeć do bohaterów tych historii? 

TO: Wszyscy żyjący ludzie, którzy wystąpili w „Książce o winylach” to osoby, z którymi dane mi było pracować, albo się poznać na innej płaszczyźnie. Zdaje się, że tylko Derecka Higginsa, którego w książce ochrzciłem „Winylowym Papieżem”, nie spotkałem osobiście, ale mamy ze sobą kontakt od kilku lat, nie jakiś wielki, ale od czasu do czasu oglądam jego YT i kiedyś nawet wysłaliśmy mu z Panią Kierowniczką płytę Rebeki „Hellada”. A to właśnie przez Panią Kierowniczkę poznałem jego kanał. On od wielu lat opowiada o płytach i nawet mam taki żarcik na jego temat, że gdyby rozebrać ściany w jego domu, to dach dalej miałby na czym się opierać, tyle ma płyt. 

 

BO: Przeczytałem całą „Książkę o winylach” dość szybko, a później ponownie wracałem wybiórczo do kilku rozdziałów. Mam przeczucie, że pewne treści zostały niewypowiedziane. Czy masz w planie kontynuację? Jeśli tak, to czy masz już wizję, co się w niej znajdzie? 

TO: „Książka o winylach 2” – jak najbardziej. Po napisaniu pierwszej części już wiem, jak się do tego zabrać. Na pewno nie samemu (śmiech). Powoli zbieram chętne osoby do zrobienia takiej redakcji winylowej, bo tematów jest ogrom, a historii jeszcze więcej. Chciałbym, żeby druga część była napisana wspólnie, przez naszą społeczność. Na pewno na moich socialach będę o tym informował. Teraz zbieramy się na moim profilu na Uncut.Network (https://panwinyl.uncut.fm/) i stamtąd będziemy ruszać w wydawniczą przygodę!

 

BO: Na sam koniec, Pan Winyl to postać z dużą ilością pomysłów i małą ilością czasu. Jakie inicjatywy chciałbyś zrealizować w 2023 roku?

TO: Znów muszę sprostować, czasu mam wystarczająco, żeby zrobić to, co zakładam, nie mam czasu na to, na co nie potrzebuję go mieć (śmiech). Pracuję nad dalszym rozwojem POLVINYL i tematami związanymi z tłocznią, na pewno w tym roku zrealizujemy jakiś projekt w oparciu o technologię blockchain i połączymy go jakoś z winylami, do tego dalsze emanacje książkowe: audiobook, książka w wersji angielskiej i druga część książki po polsku. No i oczywiście wizyty na koncertach i festiwalach, nie mogę się już doczekać Next Festu pod koniec kwietnia w Poznaniu. 

 

BO: Wielkie dzięki za poświęcony czas i za materiał, bez którego najpewniej nie byłoby tego wywiadu. Życzę Ci realizacji planów, wytrwałości, no i jak to mówisz – niech się kręci! 

TO: Bardzo dziękuję za Twoje pytania, to była prawdziwa przyjemność. Pozdrawiam czytelników i czytelniczki.

 

Rozmawiał Błażej Obiała

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz