IKS

Tomasz Organek [Rozmowa]

tomasz-organek-rozmowa

Tomasz Organek to jeden z najbardziej zapracowanych muzyków w naszym kraju. Zwłaszcza teraz, kiedy sezon koncertowy jest w pełni. W przerwie między kolejnymi przystankami na trasie udało nam się z nim porozmawiać. I to nie tylko o muzyce, ale również o kinie, literaturze, jak również o jego ostatnich muzycznych dokonaniach oraz o przekazywaniu treści ważnych społecznie.

Szymon Bijak: Na początek może pytanie banalne. Jak się czujesz? Czy wciąż odczuwasz dolegliwości pocovidowe?

Tomasz Organek: Wszystko u mnie OK, bo dość dawno go przechodziłem – pod koniec 2020 roku. Jestem obecnie w bardzo dobrej formie.

 

SB: Wspomniana forma z pewnością się przyda. Lista letnich koncertów, jak sprawdzałem, jest dość spora.

TO: Rzeczywiście, tych zapytań koncertowych jest bardzo dużo. Staramy się grać jak najwięcej. Wiesz, my przeżyliśmy tę pandemię dość źle – w takim sensie, że po prostu nie graliśmy. Zespół, po raz pierwszy od właściwie sformułowania, miał przerwę trwającą ponad półtora roku. To się odbiło na naszej kondycji. Jak grasz przez całe życie, a nagle jest to ci zabrane z dnia na dzień, to człowiek nie może się do tego przyzwyczaić. Trudno jest wówczas zachować równowagę psychiczną. Dlatego też cieszę się, że gramy. Mam nadzieję, że jakieś nowe paskudztwo się nie pojawi. Chociaż nie wiadomo, jak to będzie jesienią.

 

SB: Jeśli już jesteśmy przy koncertach. Ostatnio zagraliście jako support przed Kings of Leon we Wrocławiu. Czy ciężko jest w takich momentach „kupić” publiczność, jeśli ma się świadomość, że wszyscy czekają nie na Was, tylko na kogoś innego? Zastanawiasz się jeszcze nad tym?

TO: Nie zastanawiam się, bo cieszę się koncertem w fajnych warunkach, dla dużej publiczności. Ale trochę jest tak jak mówisz – bycie supportem to niewdzięczne zadanie. Ludzie przecież czekają, i to w różnych warunkach atmosferycznych, aby zobaczyć swoją ukochaną gwiazdę, na którą długo czekali. Przecież koncert Kings of Leon był przekładany. Naszym zadaniem jest sprawić, żeby te osoby na chwilę zapomniały na kogo przyszyły i dobrze się bawiły podczas naszego występu. Mam wrażenie, że to się dobrze nam udało. Kiedy graliśmy to tak naprawdę płyta na stadionie była już konkretnie wypełniona. Mieliśmy także bardzo dobry kontakt z tymi ludźmi, była współpraca. Dlatego też uważam, że był to chyba nasz najlepszy support – w sensie odbioru. Kiedyś graliśmy przed Muse, podczas festiwalu w Krakowie, i pamiętam, że strasznie padał deszcz. W tym przypadku wszystko się ułożyło doskonale.

 

SB: A w ogóle jesteś fanem twórczości Kings of Leon? Słuchasz ich na co dzień?

TO: Tak, obserwuję ten zespół od wielu lat. Widziałem ich zresztą na żywo wcześniej. Lubię to, co robią. Dla nas to było dość duże wyróżnienie. Zwłaszcza, że my o to nie zabiegaliśmy, tylko do nas się organizatorzy zgłosili. Muszę przyznać, że ich koncert był znakomity. Muzycy byli w formie. W przeszłości wybrałem się na ich występ, który grali w ramach Open’era. I wówczas tak dobrze się nie zaprezentowali. Pamiętam jednak, że borykali się z pozamuzycznymi problemami. We Wrocławiu brzmieli niesamowicie. To dobre miejsce pod tym względem. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o stadionie w Warszawie.

 

SB: To zapytam cię jeszcze o jedną kwestię. Wystąpiłeś w Gliwicach jako gość specjalny w ramach jubileuszowego koncertu zespołu T. Love. To musiało być dla ciebie ogromne wyróżnienie. W końcu na ich twórczości się wychowywałeś.

TO: Po koncercie Muniek podszedł do mnie, uścisnął i powiedział, że ma nadzieję że się jeszcze spotkamy. Zresztą to nie było nasze pierwsze spotkanie. Przecież kiedyś zostaliśmy zaproszeni do akcji T. Cover, aby zrobić wersję jakiegoś ich utworu po swojemu. Kiedy Muniek zadzwonił do mnie z tą propozycją, powiedział w pewnym momencie: „Stary, ja nie wiem czy ty nas słuchasz”. Przecież ja znam co najmniej dwie płyty T. Love na pamięć. Z bratem śpiewaliśmy całego „Kinga”. Byłem wtedy w liceum. Słuchałem ich bardzo dużo. T. Love zawsze gdzieś mi tam towarzyszyło. Oni byli obecni w moim życiu, dlatego też wystąpienie w trakcie tego koncertu było dla mnie ogromnym przeżyciem.

 

SB: Jakiś czas temu w sieci pojawił się teledysk do utworu „Samoloty”. Pokazaliście w nim życie emigrantów w naszym kraju. To kolejny ważny klip w Waszym dorobku.

TO: Skoro poświęca się tyle czasu na pracę nad muzyką, tekstami i całą produkcją, to dlaczego mielibyśmy traktować klipy po macoszemu? To jest kolejna płaszczyzna, dzięki której możemy się porozumieć ze słuchaczem. Powiedzieć coś więcej, doprecyzować albo wpleść nowe wątki. Teledyski od zawsze są dla mnie ogromnie ważnym medium. Dlatego też bardzo pieczołowicie poszukujemy ludzi do współpracy. W przypadku „Samolotów” współpraca nam się udała. Jestem zadowolony z tego klipu. Udało nam się przemycić dość ważne treści. Ten utwór być może się ludziom się inaczej kojarzy, ale kiedy pisałem tekst chciałem, żeby był o czymś więcej niż o miłości czy tęsknocie. Choć oczywiście jest tu pełno tęsknoty do czegoś, czego nie ma, co zostawiliśmy, do ludzi, których być może już nie ma z nami. Zresztą, jeśli mam się uzewnętrznić, ten utwór został napisany dla osoby, którą straciłem podczas pandemii. Cieszę się, że ten obraz współgra z treścią, o której myślę.

 

SB: W ubiegłym roku na rynku pojawiły się dwa Wasze albumy. To sytuacja dość nieoczywista, jeśli popatrzymy na obecne czasy. Artyści wolą wydawać EP-ki czy single, zamiast całych płyt. Nośnik fizyczny musi być więc dla ciebie wciąż bardzo ważny.

TO: Jestem przyzwyczajony, że wydaje się płyty regularnie i w dodatku na nośnikach fizycznych. Dla mnie to jest oczywiste, ale świat się zmienia w bardzo szybkim tempie. Może się więc okazać za chwilę, że w ogóle płyty przestaną wychodzić. Albo zostaną jakieś kolekcjonerskie egzemplarze. Wszystko podąża w tym kierunku, więc być może kiedyś będzie trzeba się przestawić. Dwie płyty w jednym roku to rzeczywiście niecodzienna sytuacja. Wiesz, album „Na razie stoję, na razie patrzę” planowaliśmy od dawna. Premiera była przeciągnięta przez pandemię. I nie było to dobre. Z kolei druga płyta – „Ocali nas miłość” – powstała, dzięki zaproszeniu Muzeum Powstania Warszawskiego. Uczciliśmy 77. Rocznicę wybuchu powstania. Choć powstawała przy okazji, to jest dla mnie bardzo ważna. Powstała przed agresją rosyjską na Ukrainę. Dzisiaj te wszystkie teksty, które ja napisałem o płonącej Warszawie, pasują idealnie do tego, co się dzieje na Ukrainie. Kiedy śpiewam te piosenki na koncertach zwracam uwagę na fakt, że choć od Powstania Warszawskiego minęło prawie 80 lat to znowu wracamy do tego samego tematu. Gadanie typu „nigdy więcej wojny” nie sprawdza się, dlatego też ten album jest, niestety, bardzo aktualny obecnie.

 

SB: Czy tworzenie płyty „Ocali nas miłość” było dla ciebie największym wyzwaniem w dotychczasowym życiu muzycznym? Przecież łatwo się „wyłożyć” na tej dość trudnej tematyce powstańczej. Można popaść w przesadny patos…

TO: Bardzo się tego obawiałem, żeby – tak jak mówisz – nie popaść w patos, nie budować jakiegoś pomnika, nie być śmiesznym. No i żeby z drugiej strony nie było to polityczne. U nas ten temat jest też rozgrywany politycznie – zresztą tak jak wszystko. Założenie było takie, żeby powstańców zostawić powstańcom. Treści nie są polityczne, tylko humanistyczne, ogólnoludzkie. Punktów do poślizgnięcia się było bardzo, ale to bardzo dużo. Napisaliśmy oryginalną muzykę, ja od zera stworzyłem teksty. Od początku nie chciałem się opierać na tekstach poetów powstańczych, ponieważ to już było. Miałam taką ambicję, ale nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Z pomocą przyszedł dyrektor muzeum, który na pierwszym spotkaniu wręczył mi – zupełnie tak nieopacznie – album Eugeniusza Lokajskiego, pseudonim „Brok”, czyli tego nieoficjalnego fotografa Powstania Warszawskiego. Powiedział mi tylko, że może do czegoś nam się ta pozycja przyda. Obejrzałem te zdjęcia i znalazłem tam gotowe historie. Dlatego właśnie album nazywa się „Ocali nas miłość”. Na tych zdjęciach widać pełno dramatów ludzkich, ale jest tam obecne życie. To mnie najbardziej zainspirowało. To byli ludzie, którzy znajdywali chwilę na wątki osobiste – pomiędzy tym slalomem między życiem, a śmiercią. Chodzi o takie momenty, kiedy zapominasz na chwilę o całej tej sytuacji. Z tego punktu wyszedłem – napisałem teksty o ludziach, a tematem przewodnim jest miłość. Udało się stworzyć treści uniwersalne.

 

SB: To jest właśnie ich duża siła – te teksty brzmią współcześnie. Oczywiście, łatwo odczytać konteksty związane z Powstaniem Warszawskim, ale nie stracą one jednocześnie nic ze swojej uniwersalności.

TO: Nie byłoby problemem postawienie pomnika i napisanie o bohaterstwie żołnierzy. Trudniejsze jest stworzenie takich tekstów, z których można wyciągnąć jakieś wnioski. Chodziło mi o pewne idee – wolność, szacunek, tolerancja. Często o tym zapominamy, że w Powstaniu Warszawskim walczyły kobiety, mniejszości narodowe czy seksualne. To był tygiel ludzi, którzy stracili życie, bo walczyli o wolność. Ja sobie tych treści nie wymyśliłem. Rozmawiałem bowiem z powstańcami. Wyciągnąłem z tego wnioski, czytałem ponadto książki. To wszystko wpłynęło na te teksty.

 

SB: Nie od dziś wiadomo, że jesteś osobą, która w język raczej się nie gryzie. Zabierasz głos w ważnych tematach społeczno-politycznych. Czy kiedykolwiek się zastanawiałeś, że przez to tracisz w oczach pewnych ludzi? Przecież w Polsce artyści często słyszą hasła w stylu: „zajmij się graniem, a nie politykowaniem”…

TO: Muzyka jest przecież rozrywką. Jeżeli komuś to wystarcza, to ok. Dla mnie to sposób na życie. Mogę, dzięki niej, wyrażać swoje emocje, myśli, pewne postawy. Muzyka rockowa od zawsze była powiązana z jakimiś ideami. Nie wyobrażam sobie, żebym nie komentował rzeczywistości i opowiadał o swoich emocjach. Często myli się dwie sprawy – to jakie masz poglądy na życie, jakie wartości wyznajesz, a to jakie masz poglądy polityczne. Ja nie śpiewam piosenek politycznych. Nie opowiadam się za jakimiś partiami. Mówię tylko, co mi się podoba, a co nie w Polsce. Jeśli pewne partie to symbolizują to fajnie. Oznacza, że mamy do czynienia w tym kraju z pluralizmem. Przecież nigdy nie wystąpiłem na jakimś wiecu wyborczym, chociaż miałem mnóstwo tego typu zapytań i to od różnych partii politycznych. Nie zamierzam nikomu mówić na kogo ma głosować. To jest kompletnie prywatna sprawa. Poza tym mnie nie interesuje kto na kogo głosuje. Ja wyłącznie mówię o tym w co wierzę, co uważam za dobre. Chcę mówić o wartościach i ideach. Ja sobie zdaje sprawę, że jest to polityczne, ale też nie wyobrażam sobie, że miałbym się teraz zamknąć i śpiewać o jakichś bzdetach i dupie Maryni.

 

SB: Uważasz, że na naszym rynku brakuje właśnie takich artystów, jak ty? Takich, którzy przemycają w swojej twórczości tematy ważne społecznie?

TO: Tak uważam. Muzyka się mocno skomercjalizowała. Dlatego szanuje takie zespoły, jak T. Love, Dezerter czy Kult. Oni nie są już młodzi, a nie widzę, niestety, wielu następców. Oczywiście są artyści, którzy chcą śpiewać o czymś innym niż tylko dobra zabawa, ale generalnie wszystko się sprowadza się do tego, aby załapać się do wielkoformatowych stacji radiowych. Pamiętam, że jedna z naszych piosenek spodobała się, ale duże radia powiedziały, że nie mogą nas zagrać, gdyż oni prezentują muzykę towarzyszącą, która ma nie rozpraszać, a my się w te ramy nie mieścimy. Nasze piosenki bowiem zmuszają do myślenia. Pomyślałem sobie wówczas, że takiego komplementu to ja dawno nie usłyszałem. Wracając jednak do tematu. Uważam, że jeśli ktoś mówi o emocjach, wskazuje na jakieś wartości i stara się pisać poważniej, to niestety jest to spychane na margines. Świat jest tak trudny i skomplikowany, więc po co jeszcze sobie dokładać? Lepiej przecież się pobawić. Mam wrażenie, że wielu artystów z takiego założenia wychodzi. Dla mnie to jest kompletnie bez sensu. Dlatego też dopóki będę żył, zamierzam pisać o czymś.

 

SB: Nie tak dawno pojawiła się w piosenka „Jednak jesteś” grupy Chemia, do której napisałeś tekst. Chciałbym się ciebie zapytać, czy łatwo ci się tworzy dla innych? Czy jest to jednak duże wyzwanie?

TO: W ogóle pisanie tekstów przychodzi mi z trudnością. Spędzam nad nimi dużo czasu. Są takie teksty, które „wychodzą z rękawa”. Generalnie jednak pisanie jest dla mnie męką. To długi proces. Jak piszę dla siebie, to wiem co chcę powiedzieć. Wejście w czyjeś buty jest zawsze bardzo trudne, choć napisałem kilka tekstów dla innych – chociażby dla Piotrka Cugowskiego czy zespołu Lady Pank. A teraz dla Chemii. Zazwyczaj wygląda to tak, że ktoś znajomy do mnie zadzwoni i mówi coś w rodzaju: „Tomek, nie mamy pomysłu na tekst, może byś coś poradził?”. Odpowiadam wówczas, że postaram się. I czasami rzeczywiście te teksty się przyjmują.

 

SB: To porozmawiajmy jeszcze o innych aspektach twojej działalności. W 2019 roku zadebiutowałeś literacko. Czy w głowie masz już pomysł na kolejną książkę?

TO: Pomysł już jest, noszę go w głowie już jakiś czas. Teraz mam jednak dużo pracy. Pisanie i koncertowanie to są dwie aktywności, które są zupełnie rozłączne. Ja nie potrafię pisać w busie czy w pociągu między koncertami. Kiedy jestem w koncertowym „rauszu”, w tym ożywieniu, które trwa miesiącami, i nie chodzi mi tu o alkohol, pisanie nie wchodzi w grę. Potrzebuję ciszy i spokoju. Żeby wycofać się z tego świata i poświęcić się tej opowieści, którą noszę w sobie. Trzeba przecież stworzyć bohaterów, poprzebywać z nimi, poobserwować. I to wszystko opisać. Chciałbym w okolicach jesieni znaleźć trochę czasu, żeby rozpocząć pisanie tej książki. Nie ukrywam, że bardzo chce ją stworzyć.

 

SB: Mówisz, że nie masz czasu, ale udało ci się znaleźć wolną chwilę, aby wystąpić w filmie „IO” w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Spełniasz się na różnych polach.

TO: To było takie koleżeńskie wystąpienie, gdyż z Jerzym znamy się już od jakiegoś czasu. Zresztą, w jego filmie „11 minut” można usłyszeć muzykę przeze mnie skomponowaną. Teraz natomiast zostałem zaproszony, żeby zagrać kolesia o ksywie „Ziom”, który jeździ na motorze, podrywa dziewczyny i jest niegrzeczny. Ta rola sprawiła mi ogromną frajdę. Mogłem ponadto poobserwować z bliska na planie świetnych aktorów – np. Mateusza Kościukiewicza. Byłem ponadto na festiwalu w Cannes. Więc jest to dla mnie niesamowita przygoda. Film został doceniony, dostał nagrody. To jest piękne, gdyż mówi o wartościach. Opowiada o świecie z perspektywy osiołka, który idzie przez świat i swoimi oczami widzi nie najlepsze rzeczy. Resztę zostawiam widzom. Warto ten film obejrzeć.

 

SB: Chciałbyś jeszcze w przyszłości zagrać w jakimś filmie? Oczywiście pod warunkiem, że otrzymałbyś jakąś ciekawą ofertę, którą byłbyś zainteresowany…

TO: Rozważyłbym taką ofertę. Dla mnie to była niesamowicie ciekawa przygoda. Przez te kilka dni, które spędziłem na planie zdjęciowym, zrozumiałem co czują aktorzy. Ja nim nie jestem, ale poczułem po prostu te emocje. Po paru dniach zapomniałem że jestem Organkiem, gdyż wcielałem się w „Zioma”. Tekst został specjalnie napisany dla mnie. To trochę takie szaleństwo mózgu, rozdwojenie jaźni. Z jednej strony byłem Tomaszem Organkiem, a z drugiej – stawałem się kimś innym. To niesamowicie uzależniające. Więc, gdyby jakaś ciekawa propozycja się pojawiła, to pewnie bym nie odmówił. Wiesz, ja nie odmawiam rzeczom, które sprawiają mi przyjemność. Oczywiście, można się narazić na śmieszność, może się coś nie udać, ale wolę się sprawdzić się. Nawet, jeśli się to nie uda, to mam poczucie satysfakcji, że próbuję.

 

SB: Prowadzisz także audycję muzyczną na antenie Radia 357. Śledzisz więc wszystko na bieżąco, co tam ciekawego się na rynku dzieje. Więc na koniec lekko prowokacyjnie: rock umarł? Czy jest wręcz przeciwnie?

TO: Tak jak już mówiłem – obserwuje, że muzyka coraz bardziej się formatuje pod radio, pod te duże rozgłośnie. Rock jest w odwrocie i to od dłuższego czasu. Wierzę jednak, że znowu pojawi się jakaś nowa fala rocka. Ludzie znudzą się hip-hopem i zechcą znowu słuchać rocka. Taką sinusoidę obserwuję się od dekad. Muszę ci powiedzieć, że fala, która mnie najbardziej obecnie interesuje, to ta post-punkowa. Jest ona obecna szczególnie na Wyspach Brytyjskich. Zespoły w stylu Idles czy Fontaines D.C. Byłem zresztą ostatnio na koncercie tej drugiej grupy w warszawskiej Proximie. Kompletnie mnie rozłożył na łopatki. Dlatego też nie wierzę, że rock kompletnie umrze, gdyż jest to muzyka prawdziwa i mocna. Ludzie nie przestaną grać na gitarach i wyśpiewywać teksty o czymś.

 

Rozmawiał: Szymon Bijak

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz