IKS

Three Days Grace (+ support 10 Years), Progresja, Warszawa, 07.10.2022 [Relacja], org. Knock Out Produtions

three-days-grace-koncert

Miałam już przyjemność być na występie Three Days Grace, więc wiem, że koncertowo panowie dają radę . Jednak dawniej był to koncert na Orange Warsaw Festiwal, a jak to na festiwalach bywa – jest tam zawsze dużo ludzi, niekoniecznie zainteresowanych danym artystą (przyszli zobaczyć, bo i tak już wydali pieniądze i tam byli). Tamten koncert był po prostu w porządku, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Tym razem, w Progresji, mieliśmy wyprzedany gig już na kilka tygodni przed wydarzeniem, a co za tym idzie salę wypełniały osoby, które przyszły tylko dla TDG. I jak łatwo się domyśleć zapełnili klub po brzegi.

Support miał zagrać o 19.15. Byłam na miejscu tuż przed 19 i niestety uformowała się ogromna kolejka. Jednak o dziwo wpuszczanie szło na tyle sprawnie, że w kwadrans byłam już przy drzwiach. A tam czekała niespodzianka, kartka z nową rozpiską czasową. – okazało się, że wszystko jest przesunięte o pół godziny. Może to i dobrze, bo pamiętam, jak po którymś koncercie ludzie psioczyli na organizację, ponieważ nie zdążyli na support. W każdym razie jak wchodziłam do lokalu to kolejka za mną zawijała już na tyły budynku. Szybkie wejście, szatnia, a później kolejna kolejka do baru. Takie uroki sold outu.

 

Support chłopaki przywieźli ze sobą ze Stanów. Zespół 10 Years w Polsce chyba jest totalnie nieznany. Mi osobiście nigdy nawet ta nazwa nie obiła się o uszy. Nieznany support zawsze ma ciężkie zadanie. Słuchacze poniekąd też. Ja w każdym razie nie bardzo lubię słuchać koncertow zespołów, których nie znam. Ich wejście zepsuło dość słabe nagłośnienie. Wysunięte gitary, perkusja, schowany wokal – mi to zepsuło początkowy odbiór. Na szczęście doslownie po chwili wszystko zostało naprawione i zgrane. Widać było, że część osób z publiczności skrupulatnie odrobiła pracę domową i przygotowała się do koncertu, dzięki czemu nawet była jakaś reakcja na pierwsze piosenki. Później padło magiczne zdanie „you know that TDG can fuckin hear you” – i od tego momentu odzew publiczności był znacznie bardziej żywiołowy. Sam zespół był na pewno dobrze dobrany do gwiazdy wieczoru, mieli lekki vibe w kierunku Toola (powtarzam: lekki!), trochę TDG, trochę Deftones. Szczególnie piosenka „Novacaine” spotkała się z pozytywnym odzewem. Do gustu bardzo przypadł mi kawałek „Wasteland” oraz cover Nirvany „Heart-Shaped Box”, o dziwo publiczność wyraźnie nie rozpoznała utworu w dość oryginalnej, zmienionej aranżacji. Przeważnie każdy zespół w wersji live jest cięższy jeśli chodzi o brzmienie płytowe. Podobnie było z 10 Years. Już po koncercie posłuchałam ich nagrań i wersje płytowe utworów wypadają zdecydowanie gorzej w porownaniu z tymi koncertowymi. Końcówkę występu 10 Years przeznaczyłam na kolejkę do toalety, baru i palarnię, żeby móc zająć sobie dobre miejsce w przerwie między koncertami.

 

Three Days Grace gra trasę Explosions, czyli promująca nową płytę. Nic więc dziwnego, że na otwierający utwór wybrali „So Called Life” czyli jeden z najbardziej żywiołowych singli z ostatniego albumu. Drugim utworem był jeden z największych all-time hiciorów „Animal I Have Become”, przy którym uaktywnili się oldchoolowi fani. Tutaj chciałam przypomnieć istotną kwestię – w 2013 roku Three Days Grace pożegnało się ze swoim ówczesnym wokalistą, Adamem Gontierem z którym nagrali cztery płyty. Wtedy do zespołu dołączył Matt Walst (brat basisty) z którym nagrali trzy płyty. Stąd ich publika jest mocno podzielona. Koło siebie miałam dwie grupki ludzi – jedni bawili się tylko przy starych kawałkach, a drudzy – tylko przy nowych. Niekóre piosenki na szczęście jednoczyły wszystkich. „Home”, „Pain”, „Break” – niesamowicie żywiołowe kawałki, przy których po prostu nie dało się ustać w miejscu. Adam miał mocniejszy wokal niż obecny frontman, ale muszę też przyznać, że Matt doskonale daje sobie radę w starych utworach i właściwie zupełnie nie ma się do czego przyczepić. Z najnowszej płyty dostaliśmy najlepsze kawałki – „Neurotic”, „I Am the Weapon” i bardzo wzruszające „Lifetime”. Bardzo żałuję, że z płyty „Human” zagrali tylko „Painkiller”, który uwielbiam, ale liczyłam jednak również na „I Am Machine”.

 

Kolejne zagrane tego wieczoru utwory to akustyczne wersje „The High Road” i „World So Cold” – piosenki powodujące ciary i naprawdę magiczne momenty. Publiczność była niesamowita, momentami śpiewała głośniej od wokalisty. Przyznam, że chciałabym zobaczyć ten koncert z perspektywy zespołu. Możecie obejrzeć filmiki na YouTube, nie są co prawda wybitnej jakości, ale zrozumiecie o co mi chodzi. Fantastyczny był też kawałek „I Hate Everything About You”, jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie pewniaków. On po prostu musiał się znaleźć na setliście. Najlepsze zostawili jednak na koniec – „Riot”, który oglądałam już z końca sali i przy którym skakał dosłownie każdy. Był to niesamowity widok.

 

Cały ten koncert był energetyczną petardą, z kilkoma melancholijnymi przerwynikami, za które zresztą też kocha się ten zespół. TDG postawili na swoje największe hiciory, pomimo promowania nowej płyty. Można było poczuć się częścią jednej wielkiej rodziny. Wyszłam wyskakana, cała mokra (ach ta Progresja) i z uśmiechem na twarzy. Pozostaje mi tylko żałować, że swój październikowy koncert odwołał obecny zespół Adama Gontiera – Saint Asonia (na który miałam już kupiony bilet!). Z racji tego, że też gra live swoje stare piosenki, mielibyśmy świetne porównanie.

Marta Ziarno

 

Setlista:

 

So Called Life
Animal I Have Become
Home
Pain
Break
The Mountain
I Am the Weapon
Painkiller
The High Road (Acoustic)
World So Cold (Acoustic)
Just Like You
Neurotic
The Good Life
Lifetime
I Hate Everything About You

Encore:
Never Too Late
Riot

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz