IKS

The National – „First Two Pages of Frankenstein” [Recenzja]

Matt Berninger, wokalista The National, w licznych wywiadach udzielonych przy okazji promocji nowego krążka, otwarcie opisywał depresję z jaką musiał się zmagać przed nagraniem tego albumu. Chorobę oraz blokadę twórczą, będącą jej następstwem, udało mu się w końcu pokonać, a punkt kulminacyjny tej potyczki można połączyć z sięgnięciem przez Berningera po klasyczny horror Mary Shelley. Tytułowe pierwsze dwie strony „Frankensteina” stały się symbolicznym punktem zwrotnym i momentem zakończenia trwającej rok choroby. Na tyle przełomowym i istotnym, że dosłownie postanowiono go użyć jako tytuł dziewiątego albumu w dorobku formacji. „First Two Pages of Frankenstein”, wydane nakładem wytwórni 4AD, właśnie trafił w ręce słuchaczy. 

W warstwie lirycznej, materiał zawarty na płycie jest w dużej mierze odzwierciedleniem stanu psychicznego, w jakim znajdował się wokalista The National w tych trudnych dla niego chwilach. „Nic mnie teraz nie powstrzyma przed wypowiedzeniem na głos wszystkich bolesnych szczegółów” śpiewa Berninger w „Tropic Morning News”, pierwszym singlu promującym krążek. Utwór napisany wspólnie z żoną Carin Besser pokazuje, jak długą i ciężką drogę musiał pokonać, aby uwolnić się od swoich problemów. Każdy, kto chociaż raz był na koncercie The National wie, że alkohol od zawsze stanowił siłę napędową występów Berningera, zapewne stając się też kolejnym z czynników pogłębiających epizod depresyjny. Nic dziwnego, że jednym z elementów kuracji było całkowite odstawienie używek. Nie udałoby się to bez wsparcia Besser oraz kolegów z zespołu. Ten ogromny wkład małżonki Matta Berningera widać też w warstwie lirycznej, widnieje ona jako współautorka tekstów w blisko połowie utworów, w których wyraźnie czuć piętno, jakie choroba odcisnęła na nich. Całość jest niezwykle osobista i emocjonalnie dojrzała i przywodzi na myśl The National z okresu „Trouble Will Find Me” czy „High Violet”, które są uważane przez wielu za szczytowe osiągnięcia formacji. 

 

Przez ponad 20 lat na muzycznej scenie The National stali się jednym najważniejszych alternatywnych zespołów XXI wieku. Taylor Swift, która jest jednym z gości na płycie, otwarcie wypowiadała się, jak istotną rolę w kształtowaniu jej muzycznego gustu odegrał zespół. Biorąc pod uwagę, że jest ona obecnie najbardziej rozchwytywaną gwiazdą na świecie, widać, jak ogromny wpływ na amerykańską (i nie tylko) scenę wywiera The National. I chociaż według mnie „Alcott” nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych kompozycji z krążka, czy nawet wydanym jako singiel „Weird Goodbyes” z udziałem Bon Iver (na stronę „B” którego mógł by spokojnie trafić), sam fakt, że taka kolaboracja ma miejsce jest ciekawym urozmaiceniem, ale też przede wszystkim komercyjnym benefitem. Czy fani Taylor Swift , którzy postanowią sięgnąć po muzykę The National zwabieni którymś ze wspólnych utworów, odnajdą tę samą magię, jaką odnalazła ich idolka? Biorąc pod uwagę kierunek obrany przez gwiazdę po wyrwaniu się z sideł wytwórni, mam nadzieje, że tak!  

 

 

Jeżeli w przypadku „I Am Easy to Find” miejscami Berninger schodził na drugi plan, by ustąpić miejsca gościom, to na „First Two Pages of Frankenstein” stoi w centralnym punkcie każdej z kompozycji. Ja osobiście mam wrażenie, że potencjał zaproszonych gości nie do końca został wykorzystany. Zarówno w „This Isn’t Helping” czy „Your Mind Is Not Your Friend”  Phoebe Bridgers, niekwestionowana księżniczka indie rocka, brzmi trochę, jak odległe echo Berningera. Podobnie sytuacja wygląda z Sufjanem Stevensem, którego możemy usłyszeć w „Once Upon a Poolside”. Utwór otwierający, oparty na fortepianie, doskonale wprowadza słuchacza w melancholijny klimat całości. Udział Sufjana zdecydowanie go podkreśla, ale czy kompozycja podobałaby mi się mniej, gdyby zabrakło chórków? Z całą sympatią i szacunkiem do tego legendarnego muzyka – chyba nie. Z drugiej strony mając w pamięci krążek sprzed czterech lat, zdominowany przez wokale muzyków „z zewnątrz”, których momentami dla mnie było za dużo, powrót na stary grunt, gdzie baryton Berningera wysuwa się na pierwszy plan, jest w pewnym sensie satysfakcjonujący.

 

Gdy Matt Berninger zmagał się ze swoimi demonami, Aaron Dessner współtworzył dwie doskonałe płyty Taylor Swift (za „Folklore” został nagrodzony Grammy). Niebawem ukaże się album Eda Sheerana wyprodukowany przez Dessnera. Chociaż poprzednie dokonania Brytyjczyka są dla mnie raczej ciężkostrawne, to na „=” czekam z wypiekami na twarzy. Aaron nieustannie udowadnia, jak ogromny talent producencki posiada, co doskonale słychać na „First Two Pages of Frankenstein”, gdzie pokazuje swoją szczytową formę niemal na każdym kroku. Bryce Dessner, brat bliźniak Aarona, specjalista od przepięknych symfonicznych ścieżek dźwiękowych, współpracujący z London Contemporary Orchestra, dołożył do albumu swoje trzy grosze. Na płycie dostajemy wszystko, co najlepsze w twórczości Amerykanów. Na „First Two Pages of Frankenstein” znalazło się wystarczająco dużo miejsca, by zmieścić gitarowe solówki, charakterystyczne pianino czy instrumenty smyczkowe, które połączone w całość tworzą zapadające w pamięć kompozycje mające szanse na stałe wpisać się w koncertowe setlisty The National.

 

Według mnie płyta ma dwa główne problemy. Po pierwsze – przed premierą wydano bardzo mocne single, które błyszczą na tle pozostałych kompozycji. „Eucalyptus”, „New Order T-Shirt” i „Tropic Morning News” to zdecydowanie jedne z najmocniejszych utworów, jakie wydali The Natioanl od lat! Stąd przed premierą apetyt na cały materiał był niezwykle duży. Po drugie – The National nigdy nie nagrało słabej płyty i tak jest też tym razem. Jednak poprzeczka została ustawiona na tyle wysoko, że niektórzy ze słuchaczy mogą czuć pewien drobny niedosyt. „Jesteśmy najbliżej, jak kiedykolwiek byliśmy” śpiewa Berninger w utworze otwierającym. Można to odnieść  do rodziny i kolegów z zespołu. I faktycznie, słuchając „First Two Pages of Frankenstein” czuć tą budującą i uzdrawiającą więź na każdym kroku. Jest ona siłą napędową i łącznikiem wszystkich elementów, finalnie składających się w doskonałą całość. Pomimo drobnych mankamentów, The National na swojej dziewiątej płycie po raz kolejny udowodnili, że są absolutnie w ścisłej czołówce alternatywnego rocka.

Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 5 potworów doktora Frankensteina

🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️

 

Grzegorz Bohosiewicz

 

Lista utworów:

1. Once Upon a Poolside

2. Eucalyptus

3. New Order T-Shirt

4. This Isn’t Helping

5. Tropic Morning News

6. Alien

7. Alcott

8. Grease in Your Hair

9.Ice Machines

10. Your Mind Is Not Your Friend

11. Send For Me

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz