Nowa płyta the Black Keys, „Ohio Players”, brzmi jak dwunasty krążek zespołu, który swoje największe osiągnięcia artystyczne zdobywał dobre 15 lat temu. Mimo dość pesymistycznej perspektywy, która jest rysowana tym stwierdzeniem, ma ona mimo wszystko dość pozytywny wydźwięk. Ogromne doświadczenie tego amerykańskiego duo, przy jednoczesnej chęci otwarcia na nowe wyzwania słychać na każdym kroku, a ich charakterystyczne brzmienie wciąż jest zauważalne, nawet jeśli nie jest to pierwszy plan. Nie jest idealnie, ale nic w tym złego.
Naturalnym jest, że często nie możemy uciec od porównań czy kontekstu dyskografii zespołu, który po tak wielu latach działalności wciąż wydaje coś nowego. A działalności The Black Keys naszpikowana jest przecież spektakularnymi sukcesami, osadzonymi w wyjątkowym, bluesowym brzmieniu, które nie przebiera w środkach i serwuje efekt, który jest zarówno przekonywujący i porywający. W przeciągu ostatnich 6 lat (2019-2024) wydali aż 4 krążki, tworząc nowy etap, który przyszedł po erze współpracy z Danger Mousem (2008-2014), ponownie skierował ich ku samodzielnemu tworzeniu muzyki. Na najnowszej płycie duo postanowiło zrobić jednak coś nieco innego.
Piosenki nie są efektem pracy duo The Black Keys, czyli Dana Auerbacha i Patricka Carney’a, ale tworem kolektywnym. Za sterami projektu wraz ze zespołem zasiadł bowiem m.in. Beck, który współodpowiada za aż 7 z 14 piosenek na krążku.
Poza nim z produkcją pomógł także hip hopowy producent Dan the Automator, bodaj najlepiej znany z realizacji słynnego debiutu Gorillaz oraz szeregu innych wydawnictw. Na tym lista gości się nie końcu, bo w trzech utworach słychać też byłego lidera Oasis, Noela Gallaghera. Spotkania te bardzo mocno zmodyfikowały charakter muzyki, do której the Black Keys nas przyzwyczaili na swoich najsłynniejszych albumach. Ważne, żeby podkreślić, że efektem tych współprac nie jest muzyka eksperymentalna, przełomowa, czy zaskakująca. Słyszymy raczej wychodzenie ze strefy komfortu artystycznego i otwarcie na inne doświadczenia.
Jedni mogą nazwać takie zjawisko rozwadnianiem charakterystycznego brzmienia the Black Keys, inni próbą szukania nowych rozwiązań, bo formuła trochę się już wyczerpała.
Dla mnie jest to otwarcie na potencjał artystyczny, który może wypływać z kolaboracji z innymi artystami i ich doświadczenia. Efekt nie jest oszałamiający – ot, kolejna solidna płyta, która niewiele osób zachwyci, jeszcze mniej oburzy, a większość przejdzie obojętnie. To nie jest muzyka, która – jak Brothers czy El Camino – porwie festiwalowe tłumy.
Dlatego właśnie Ohio Players to dla mnie płyta, która prędzej czy później zawsze przytrafia się w takiej czy innej formie takim zespołom jak The Black Keys. Bo kiedy jej słucham, to słyszę radość z tworzenia i akceptację wkładu artystów, z którymi duo współpracuje. Najlepsze (a może najbardziej zapadające w pamięć) utwory na albumie, czyli „This is Nowhere”, „On the Game” i najbardziej eksperymentalne na całym wydawnictwie „Paper Crown”, są tego znakomitym przykładem. Nie brzmią one jak klasyczne the Black Keys, co nie zmienia faktu, że są one najzwyczajniej w świecie dobrymi kompozycjami.
Ten album przypomniał mi więc o uniwersalnej prawdzie, którą sam powtarzam za każdym razem kiedy przesłuchuję wydawnictwo o podobnej klasie – normalizujmy czerpanie przyjemności z średnich płyt. Ohio Players nie jest monumentalnym osiągnięciem artystycznym, ale absolutnie nie czuję, że straciłem czas przesłuchując ją kilkukrotnie, przygotowując ten tekst. Jeśli więc szukacie czegoś od The Black Keys, co Was zachwyci, wróćcie do ich płyt sprzed 2019 roku, a jeśli chcecie umilić sobie czas solidnym zestawem przyjemnych nowych piosenek, Ohio Players przywitają Was z otwartymi ramionami.
Ocena 4/6
Maciek Smółka
ZAPISZ SIĘ DO NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA: sztukmixnewsletter@gmail.com
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: