IKS

Taylor Swift – „The Tortured Poets Department – The Anthology” [Recenzja] dystr. Universal Music Polska

Czy się to komuś podoba czy nie, Taylor Swift jest obecnie największą artystką (POP?) na świecie. Ma na koncie niezliczoną ilością nagród , rekordowe pod każdym względem trasy koncertowe i przede wszystkim rzeszę oddanych fanów (oraz odpowiadającą jej adekwatną ilość przeciwników). Dziś na kilka tygodni przed rozpoczęciem europejskiej części trasy „Eras”, obejmującej 3 wyprzedane koncerty na Stadionie Narodowym w Warszawie, Taylor oddaje w ręce słuchaczy swój najnowszy krążek zatytułowany „The Tortured Poets Department” z dodatkiem „The Anthology”.

Artystka po raz kolejny pokazała, że robi co chce i jak chce. Album był pozbawiany większej promocji, poza okładką i tytułami kawałków (swoją drogą, dla mnie brzmiącymi niezbyt zachęcająco) niewiele było o nim wiadomo. W dniu premiery Swift wykonała zwrot akcji godny najlepszego hollywoodzkiego blockbustera i poinformowała, że w sekrecie stworzyła podwójny album.  Ogłoszony wcześniej zestaw utworów zostanie rozbudowany o kilkanaście nowych piosenek.  I tak dostaliśmy monumentalny, trwający ponad dwie godziny zestaw 31 kompozycji.

 

zdj. materiały prasowe Universal Music Polska

 

Autobiograficzna historia opowiedziana na „The Tortured Poets Department” rozpoczyna się kilka lat wcześniej, gdy Taylor zakończyła swój trwający blisko pół dekady związek z Joe Alwynem.

Zanim artystka związała się z obecnym chłopakiem, futbolistą Travisem Kelce , wdała się w krótki i burzliwy romans z Mattem Healy, liderem The 1975. Większość kompozycji oscyluje wokół właśnie tych kilku ostatnich lat , gdzie serce gwiazdy było złamane dwukrotnie, a żal i gorycz z tego wynikającą przelała na papier, czego owocem są właśnie te piosenki. Według samej Taylor, „The Tortured Poets Department” to koncept album o rozstaniach, odkrywający pięć etapów żałoby. Krążek można traktować jako swoistą formę terapii, mający pozwolić jej raz na zawsze zamknąć tamten etap życia.

 

zdj. materiały prasowe Disney+
zdj. materiały prasowe Disney+

 

Podobnie, jak przy „Folklore”/”Evermore” materiał jest napisany i wyprodukowany przez trio Taylor Swift, Jack Antonoff oraz Aaron Dessner. Gitarzysta The National, który na „Midnights” odegrał marginalną rolę (trzy utwory na wersji deluxe), tym razem dostał szansę rozwinąć skrzydła – i skorzystał z niej w 100%.

Każdy, kto tak samo jak ja, uwielbia estetykę albumów z 2020 roku, powinien swoją przygodę z „The Tortured Poets Department” zacząć właśnie od utworów 17 – 31 (roboczo będę je nazywał „The Anthology”). Materiał zawarty w tej części, to w dużej mierze ballady oparte na fortepianie, delikatnej gitarze akustycznej, w większości skomponowane i wyprodukowane przez duet Swift/ Dessner. Nie ma tu szczególnych upiększaczy poza przewijającymi się co jakiś czas bardzo subtelną wiolonczelą i skrzypcami. Ta względna prostota, na jaką postawił Dessner, idealnie komponuje się z tytułową „udręczoną” poezją Taylor.

 

Paradoksalnie, po przesłuchaniu „The Anthology”, która z założenia jest dużo mniej przebojowa, w stosunku do pierwszej części „TTPD”, w głowie pozostało mi o wiele więcej melodii i wersów niż z części pierwszej. Praktycznie każdy utwór od otwierającego „Black Dog” po „The Manuscript” trzyma równy poziom (wliczając w to te, których współautorem jest Antonoff). Na szczególną uwagę zasługuję „The Albatross” z przepięknymi smyczkami, czy najbardziej chwytliwy z tej części „The Bolter”.  Można się czepiać, że druga połowa  „The Tortured Poets Department” to powielenie pomysłów z „Folklore”, czy że nie ma tu żadnego potencjalnego „przeboju”…, ale jest coś w tych kilkunastu kompozycjach, co sprawia, że wyglądają autentycznie jak owoc pracy tytułowego „Departamentu Udręczonych Poetów”. „The Anthology” ma jeszcze jedną przewagę w stosunku do części pierwszej, nawet jeżeli zdarzają się wpadki (tekst do „So High School” ), to giną one gdzieś podczas odsłuchu całości.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Utwory od 1 do 16 w większości wyprodukowane i napisane przez duet Swift/ Antonoff utrzymane są w stylistyce synth-popu, z kilkoma drobnymi niespodziankami. Z czystym sumieniem mogę zadeklarować, że według mnie Jack Antonoff to jeden z najlepszych kobiecych producent w historii muzyki.

Udowodnił to wielokrotnie albumami takimi jak „Melodrama” Lorde, „Norman Fucking Rockwell” Lany Del Rey , „Daddy’s Home” St. Vincent czy wreszcie każdą poprzednią płytą Taylor Swift,  do której dołożył swoje trzy grosze. Jednak w przypadku „The Tortured Poets Department” nie wszystko poszło tak perfekcyjnie, jak do tej pory, a Antonoff raczej drepta w miejscu niż odważnie kroczy do przodu. Mam wrażenie, jakby utwory 1 do 16 były próbą przeniesienia wyjątkowej intymności „Folklore” na skalę stadionową, co w kontekście nadchodzącej trasy jest jak najbardziej uzasadnione, bo artystka przecież nie będzie grała w dusznych klubach, tylko na ogromnych stadionach. Dla mnie na „The Tortured Poets Department” Jack jest bardziej wyrobnikiem, który dobrze wykonał swoją robotę , jednak tym razem nie czuć w tej pracy geniuszu (do którego przyzwyczajał nas przez ostatnie lata). O ile kompozycje od 17 do 31 sprawdzają się jako całość, to w pierwszej części „TTPD” zdarzają się świetne momenty (utwór tytułowy), ale też takie, gdzie chce się wcisnąć przycisk „dalej”.

 

zdj. materiały prasowe

 

W kwestii potencjalnych przebojów szytych pod setlisty „Eras Tour”, zdecydowanie należy zwrócić uwagę na te z udziałem gości.

Piosenka otwierająca i zarazem pierwszy singiel promujący „Fortnight” z Post Malone, to sympatyczna kompozycja, która spokojnie mogłaby być odrzutem z sesji „Midnights”. Post Malone, którego fanem nigdy nie byłem, (chociaż jego tribute show Nirvany jest powodem do dozgonnego szacunku)  w tym przypadku, trzyma się raczej z boku, a jego partie bynajmniej nie przeszkadzają (traktuje to jako niewątpliwy plus). „Fortnight” wpada w ucho i sprawdzi się w roli niezobowiązującej piosenki radiowej.  Zarówno raper, jak i drugi gość, czyli Florence Welch mieli sami napisać swoje zwrotki.  I o ile w pierwszym przypadku dostaliśmy tło dla wokali Taylor Swift, to Florence swoim charakterystycznym stylem dominuje kompozycję. „Florida!!!” to z całą pewnością najbardziej wyróżniający się utwór na pierwszej części krążka i murowany hit.  Na płycie poza Post Malone i Florence, jest jednak wielu innych cichych bohaterów, o których wypada wspomnieć.  Glenn Kotche, bębniarz WILCO, gościnnie zagrał w większości utworów napisanych przez Dessnera, a Antonoff do współpracy zaprosił kolegów z jego zespołu Bleachers, dzięki którym instrumentalnie płyta brzmi naprawdę dobrze.

 

 

Warto też wspomnieć o tym, co jest najważniejsze, w kwestii pretendowania Taylor do miana czołowej songwriterki USA, czyli tekstach.

Przyznam się, że gdy pierwszy raz przeczytałem tytuły utworów, które miały znaleźć się na płycie , miałem głębokie wątpliwości czym faktycznie będzie „TTPD”.  „But Dady i Love Him”, „My Boy Only Breaks His Favorite Toys” czy trzy wykrzykniki w tytule „Florida”, nie wróżyły nic dobrego. Bardziej pasowały mi do nastoletniej gwiazdki pop, a nie dojrzałej kobiety z problemami (o których głośno mówi).  I poza tymi tytułami, jest na płycie kilka wersów, do jakości których można mieć pewne zastrzeżenia. Wystarczy przytoczyć fragment ze wspomnianego wcześniej „So High School” “(…)Ty umiesz grać w piłkę, ja znam Arystotelesa. (…) Dotknij mnie, gdy Twoje ziomki grają w Grand Theft Auto”. Ten i niektóre inne wersy nie brzmią, jakby pisała je udręczona 35 letnia poetka. Zestawiając „The Tortured Poets Department” z poprzednimi trzema albumami Taylor, momentami czuć,  jakby zrobiła krok wstecz. Z drugiej strony materiał powstawał w przerwach od niekończącej się trasy koncertowej i zakładam, że inaczej piszę się ze świadomością, że wieczorem zagramy dla kilkudziesięciu tysięcy fanów, a inaczej w zaciszu swojego apartamentu z kotem na kolanach i kieliszkiem wina w ręku…

 

„The Tortured Poets Department – The Anthology” ze względu na swoją długość jest trudne do ocenienia. Z jednej strony album ma tak dużo znakomitych kompozycji , że każdy kto wcześniej pokochał którąś z płyt Taylor Swift, powinien znaleźć coś dla siebie. Niestety, całość (31 utworów) nie jest tak równa, jak poprzednie wydawnictwa i w związku z tym ma też swoje słabsze momenty. Płyta wydaje się być swoistym duchowym spadkobiercą „Folklore” / „Evermore” i w pewnym sensie jej się to udaje.  Momentami brzmi świetnie (szczególnie na drugiej połowie), jednak nie wnosi tyle świeżości, co albumy z 2020 roku czy nawet „Midnights”. Krążek bazując na dobrze znanych motywach na pewno znajdzie wielu entuzjastów wśród starych fanów,  chociaż z trafieniem do nowej grupy odbiorców może być ciężko. Mimo wszystko, uważam „The Tortured Poets Department – The Anthology ” to udana płyta, pokazująca, że Taylor Swift ma jeszcze wiele do powiedzenia, a pik jej kreatywności jeszcze się nie skończył.

 

Kompozycje od 1 do 16 :  4/6

Kompozycje od 17 do 31 :  5/6

Ocena 4,5/6

Grzegorz Bohosiewicz

 


ZAPISZ SIĘ DO  NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA:  sztukmixnewsletter@gmail.com

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz