Synthetic Blast to powstały w 2016 w Krakowie kwintet grający, jak to sam zespół określa w oficjalnych materiałach, alternative metal. Ich muzykę charakteryzuje mieszanka ostrych gitarowych riffów z elektroniką i samplami uzupełnianych mrocznymi, niekiedy wręcz melancholijnymi tekstami oraz charyzmatycznym wokalem. Synthetic Blast na koncie ma liczne występy na festiwalach i konkursach w tym kilka nagród i wyróżnień. Debiutancki album pt. “Modern Love & Old-Fashioned Death” ukazał się 31 października 2022 roku nakładem Omen Records Music.
Skład zespołu: MZx – gitara prowadząca/sampling, Domino – gitara basowa, Kriz – instrumenty perkusyjne, Timm – gitara rytmiczna i Jareg Nemo – wokale/teksty.
Paweł Zajączkowski: Cześć Panowie, skąd nazwa zespołu?
Synthetic Blast: Cześć, tutaj MZx oraz Jareg Nemo, dzięki za zainteresowanie.
MZx: Na samym początku było kilka mniej lub bardziej durnych nazw, jak np. Stoned Ring od konceptu, że zespół będzie jak kamienny krąg, czyli taka twarda wspólnota, ale to było dość dawno temu i już sam nie pamiętam nawet, co miałem wtedy we łbie. Nazwa Synthetic Blast padła bodajże ze strony ówczesnego perkusisty i mimo, że nasze drogi się rozeszły to ta nazwa jakoś tak pozostała.
Jareg: Ja z początku myślałem, że w tym chodzi o jakiś nowy rodzaj speedballa, który zmiata z planszy…
PZ: Skąd taka, a nie inna stylistyka waszej muzyki? Słychać pewne konkretne inspiracje. Ja, osobiście słyszę sporo lat osiemdziesiątych, początku lat dziewięćdziesiątych. Eklektycznie, ale w starym stylu, w dobrym tego słowa znaczeniu.
Jareg: Jest trochę „modern„, trochę „old-oashioned„ (śmiech). Wynika to chyba z tego, że chłopaki są bardziej na czasie, jeśli chodzi o nowinki muzyczne i w ogóle, natomiast ja, mam nieco inny mental, bo stosunkowo słabo się odnajduję w “teraźniejszościach”, jestem raczej tym memicznym nosaczem, co ciągle marudzi, że kiedyś to było… Wychowałem się w erze analogów, kaset VHS, magnetofonowych i kiedy w MTV leciały jeszcze teledyski, a nie chłam, a muzyka miała przeważnie jakiś rzeczowy przekaz. Można powiedzieć, że tamte czasy ukształtowały moją wrażliwość muzyczną i nie tylko, a niestety dzisiaj bardziej sprzedaje się patologia, z którą nie umiem się utożsamiać. Poniekąd stąd właśnie wziął się tytuł naszej płyty, bo ta muza jest jak hybryda tych młodych mózgów i mojego dziaderskiego spojrzenia na świat.
PZ: A cytat w „End of the Masquerade” – “j’ai une âme solitaire”, Twin Peaks? Tęsknota za kulturą lat dziewięćdziesiątych?
Jareg: Bingo! Tak, to fraza zaczerpnięta z Twin Peaks, które uwielbiam w opór, natomiast ogólnie tekst tego utworu napisałem dwa dni po śmierci Chestera Benningtona. Reszta chyba mówi za siebie.
PZ: Jak wyglądał proces pisania i nagrywania tego albumu?
Jareg: Jak dołączyłem do chłopaków w 2016 roku, to mieli gotowych praktycznie 6 instrumentali, brakowało tylko wokalu, no i tekstów, miało to wtedy mieć postać EP, jednak zanim się dobrze obwąchaliśmy i rozgrzaliśmy scenicznie, te ówczesne plany się zmieniły, doszły też kolejne numery, a potem nowe możliwości studyjne, a i sam materiał zdołał dojrzeć jak wino. Kiedy się już zdecydowaliśmy, że nagrywamy tę płytę w takiej formie to do polski akurat zawitały czasy zarazy. Wiadomo jak było, świat trochę oszalał, wszystko zamarło, nie było koncertów, więc cały ten zastój poświęciliśmy na spokojne dopracowanie albumu, bo i tak nie było nigdzie pośpiechu. Chyba wszyscy wyczekiwali końca tego absurdu.
MZx: Jeśli chodzi o nagrania to jak już wszystko jest gotowe i ustalone, to wbijamy do mnie do studia i lecimy z tematem. Nagrywamy po kolei perkę, basik, gity, sample i na samym końcu wokale.
PZ: Od czego zaczynacie komponowanie?
MZx: Od magicznego napoju… A tak na serio, to być może przepis na zupę Synthetic Blast nie będzie dla nikogo ani spektakularny, ani odkrywczy, ale jak komponuję to zwykle zaczynam sobie od riffu gitarowego lub od prostego motywu na syntezatorach i wtedy dodaję resztę, dopieszczam. Nie ma jakiejś stałej reguły, bo też i wspólnie siadamy na próbie i robimy jam. Jak już część muzyczna jest w miarę gotowa to demo trafia do wokalisty i wtedy on dorzuca swoje przyprawy.
Jareg: Gdy kawałek już ma jakąś zbliżoną formę i mam nagranie demo lub z próby, wtedy słucham tego dogłębnie w swej samotni i pozwalam zadziałać wyobraźni. Układam sobie linię wokalu, a następnie ubieram to w słowa.
PZ: Z kim współpracowaliście, jeśli chodzi o produkcję albumu?
MZx: Jesteśmy “januszami biznesu”, bo po dłuższej naradzie ogarnęliśmy, że przecież prowadzę studio nagrań MZx Studio, więc nagrywając płytę u mnie można będzie zaoszczędzić sporo szekli, także to ja byłem odpowiedzialny za jej produkcję, za co serdecznie wszystkich przepraszam…
Jareg: Płytę praktycznie od A do Z wyprodukowaliśmy sami, od warstwy liryczno-muzycznej, nagrań, grafik po ostateczną jej formę.
PZ: Skąd decyzja o śpiewaniu w języku angielskim? Celujecie w rynek lub odbiorców globalnych? Dlaczego “Chronos” jest zaśpiewany po polsku?
Jareg: Angielski to właściwie był trochę wymóg kolegów, ale z drugiej strony, czemu mielibyśmy się zamykać na świat? Michał Wiśniewski śpiewał kiedyś “Keine Grenzen” i chyba nam to mocno siadło na psychikę. “Chronos” natomiast pierwotnie miał również angielski tekst i był o czymś zupełnie innym niż dziś, ale to była totalna kupa, na szczęście już dawno temu pogrzebana dobre sześć stóp pod ziemią. Musiałem zacząć robotę od nowa, podejść ze świeżym umysłem. Maro sugerował, żeby tekst opowiadał o czasie, lecz co ja tam niby wiem o czasie, więc pierwsze, co mi się nasunęło wtedy na myśl to bóg z mitologii greckiej, a reszta popłynęła jakoś samoistnie. Czemu więc po polsku? Ponieważ chciałem to jakoś ładniej i poetycko ująć, poza tym, lubię działać też na przekór i poniekąd żeby właśnie wsadzić kij w mrowisko i wybadać moich nowych kamratów i towarzyszy zbrodni, na ile są w ogóle elastyczni i otwarci na takie zabiegi. No i przyznam, że były małe zgrzyty, nawet pomysły żeby zrobić dwie wersje, polską i angielską, ale byłem w tym nieugięty. Skoro Szwedzi albo Finowie czy inni mogą mieszać swój ojczysty z angielszczyzną, to czemu nie my? Daleko też nie trzeba patrzeć, bo nawet nasz towar eksportowy Behemoth z powodzeniem wciela akcenty polskie i raczej nikt nie ma z tym problemu. Cytując pewnego klasyka – „Po angielsku wszystko brzmi o całe piekło lepiej, możesz hordę nazwać „Kluski” nikt się nie doczepi…” Na pewno nie chodziło o jakiś wymuszony patriotyzm. Po prostu, to mój naturalny język, mam większy zasób słów, poza tym lubuję się mocno w twórczości np. Romana Kostrzewskiego, spory wpływ też miała na mnie jeszcze w gimbazie płyta „Mrok” grupy O.N.A, więc pisanie po polsku jest dla mnie osobiście również ważne.
PZ: Jak oceniacie dotąd odbiór waszego materiału?
MZx: Jeszcze nie zostaliśmy ukamienowani, więc chyba tragedii nie ma, ale nie mi to w sumie oceniać.
Jareg: Raczej pozytywnie, mimo tej całej ponurej estetyki.
PZ: Na żywo stosujecie makijaże. Opowiedzcie trochę więcej o tym.
MZx: Malujemy się, bo mordki mamy niezbyt wyjściowe…
Jareg: Jak się poznaliśmy i napisałem pierwszy tekst do utworu Raven’s Heart, zarzuciłem dosyć luźną propozycję, że mogę malować sobie ryj a’la kruk na koncerty, bo już w czasach liceum miałem takie zapędy i o ile w kilku moich poprzednich zespołach, to w ogóle nie przechodziło, tak tutaj chłopaki z miejsca podchwycili bakcyla, że to w sumie spoko motyw na wyróżnienie się i tak cały zespół zaczął się malować. Dla mnie ogólnie koncert to coś więcej niż odklepanie swoich partii, bo to cały „performance”. To chwila, kiedy mogę uwolnić swoje alter ego i dać mu pofruwać, więc można powiedzieć, że to taka forma rytuału, żeby się odczłowieczyć, przywdziać zbroję i do boju! A poza tym, to też po prostu dobra zabawa.
PZ: Czego można spodziewać się dalej z Waszej strony? Jakie plany na najbliższy czas? Są brzmienia z debiutanckiej płyty, które zamierzacie głębiej eksplorować lub są konkretne nowe, inne, o jakich myślicie?
Jareg: W najbliższych planach mamy realizację wideoklipu, a nawet dwóch. Niedawno zaczęliśmy też robić kolejną rzecz, jednak jest zbyt wcześnie, żeby móc coś więcej o tym powiedzieć, a tak poza tym, to wciągnęło nas, bo już powoli knujemy materiał na kolejny krążek. Oczywiście jak będzie, to już czas pokaże, może „chronos” będzie dla nas łaskawy…
PZ: Ponoć nie ma głupich pytań. Nie wszyscy artyści posiadają profil na…Linkedin. Przydaje się?
Jareg: Owszem, nie ma głupich pytań, ale są za to głupie odpowiedzi.. Też się zastanawiam po cholerę nam to, bo jak się okazuje, gorących mamusiek w mojej okolicy tam jednak nie ma…
MZx: Ale są rekruterki…
PZ: Dzięki za wywiad!
SB: Dzięki i pozdrawiamy!