Jeśli ktoś, tak jak ja, ostrzył sobie zęby na drugi dzień Summer Fog Festival w katowickim Spodku z pewnością wychodził z imprezy uśmiechnięty i zadowolony. Prawdę powiedziawszy ciężko mi znaleźć przykład podobnego festiwalu w Polsce – zarówno jeśli chodzi o klimat, otoczkę, gwiazdy czy współtowarzyszy koncertowych. Wszystko to było na najwyższym poziomie. A co dokładnie, o tym poniżej.
Punktualnie o 15:30 na scenę wyszli panowie z Collage. Zaprezentowali skrócony od zwyczajnego set. Dominował w nim materiał z ostatniego, bardzo udanego albumu „Over nad Out” oraz kultowych „Baśni” i „Moonshine”. Na początek usłyszeliśmy więc „What About a Pain”, a widać było, że występ w kultowym miejscu bardzo zespołowi służy. Bartek Kossowicz – jako frontman – zaliczył duży progres. Szalał na scenie i biła od niego autentyczna radość. Oby tak dalej. Był „The Blues”, który zabrzmiał mocarnie. Debiutancki krążek „Baśnie” reprezentowały „Ja i Ty” oraz kompozycja tytułowa. „Living in the Moonlight” spotkał się z największym aplauzem katowickiej publiczności. Nic dziwnego – to bardzo dobry utwór z doskonałą solówką, która został wiernie odegrana przez Michała Kirmucia. Przed „Man in the Middle” Kossowicz przypomniał, że solo zagrał sam Steve Rothery z Marillion i zaprosił na wrześniowy koncert, gdzie legendarny gitarzysta będzie gościem zespołu. Na bis „A Moment A Feeling” po którym grupa zeszła ze sceny, a wkrótce spotkała się z fanami w holu Spodka na sesję autografową.
Steve Hillage Band rozpoczął z wysokiego „C”. Miniaturka „Fish” z debiutanckiego albumu wprowadziła w odpowiedni klimat. Następnie sięgnął po cover (niejedyny tego wieczoru, o czym później) – tym razem z repertuaru The Beatles, a konkretnie „It’s All Too Much”. Kolejnymi propozycjami były „The Salmon Song”, „Sea Nature” oraz „Lunar Musick Suite”. Historia Steve’a Hillage pokrywa się z jego występami w grupie Gong, która występowała w sobotę. Zresztą samego artystę można było spotkać już w sobotę, gdy chętnie pozował do zdjęć i podpisywał płyty. Po coverze „Why Are We Sleeping?” spięta została klamra muzycznych suit, w postaci „Solar Musick Suite”. Steve Hillage był tego wieczoru w doskonałej formie, z kuluarów można było usłyszeć, że na tamten moment był to najlepszy koncert podczas całego festiwalu. Kto nie był, niech żałuje, bo naprawdę było warto. Godzina z hakiem minęła naprawdę zaskakująco szybko.
Największe oczekiwanie – pomijając oczywistą gwiazdę – towarzyszyło Riverside. Warszawska formacja wydała w tym roku bardzo dobry album „ID.Entity”, który zbiera bardzo pochlebne opinie. Na start poleciał „#Addicted”, jedyny przedstawiciel albumu „Love, Fear and the Time Machine” w setliście. Następnie „02 Panic Room”, a później reprezentanci z najnowszej płyty. Kolejno „Landmine Blast”, w czasie którego Mariusz Duda przedstawiał zespół (wpleciony został także fragment z „Caterpillar and the Barbred Wire”). Po nim „Big Tech Brother” poprzedzony, a jakże, komunikatem o zaakceptowaniu regulaminów i zasad. A o tym opowiadał przecież ten album, jak i cała płyta.
„Left Out”, w którym lider grupy zaprosił publiczność do chóralnych zaśpiewów (ok. 5 minuty, z racji tego, że jak ujął są określani zespołem progresywnym) oraz „Egoist Hedonist”, jako przedstawiciele „Anno Domini High Definition”, wywoływały żywiołową reakcje wśród publiczności. Na koniec części podstawowej pojawił się „Friend of Foe”, otwieracz z „ID.Entity”, za który zespołowi oberwało się od „ortodoksyjnych” fanów prog rocka. Bisy rozpoczęły się natomiast od „Self-Aware” – bardzo Rush’owy numer poderwał z miejsc większość uczestników, którzy wybiegli pod samą scenę. W tych okolicznościach ostatnim numerem był wzruszający „Conceiving You”, a zespół zrobił ogromną niespodziankę wszystkim fanom. Mariusz Duda zapowiedział, że 10 minut po koncercie grupa będzie podpisywać swoje albumy dla wszystkich chętnych przy swoim sklepiku. Wcześniej chodziły głosy, że Riverside tego robić nie będzie…
O godz. 21 rozpoczął się wielki finał tegorocznego Summer Fog Festival. Na scenie pojawił się legendarny perkusista grupy Pink Floyd, Nick Mason z projektem Saucerful of Secrets. Na scenie towarzyszyli mu znamienici muzycy – gitarzysta Gary Kemp (ex-Spandau Ballet), Guy Pratt (wieloletni współpracownik Pink Floyd i Davida Gilmoura), klawiszowiec Dom Beken oraz pomysłodawca całego projektu Lee Harris. Rozpoczęli od kultowego „One of These Days”. Po nim bohater wieczoru przywitał się z katowicką publiką i wspominał swoje poprzednie występy w naszym kraju. Kolejnymi propozycjami tego wieczoru były „Arnold Layne” (opowieść o złodzieju bielizny z akademika) oraz „Fearless”, gdzie wokalnie prym wiódł Gary Kemp. „Obscured by Clouds”, „When You’re In” i „Vegetable Man” – asy leciały jak z rękawa. Jak wspominał sam Mason – ostatnia z wymienionych kompozycji nigdy nie ukazała się na albumie studyjnym, ponieważ Syd Barrett tak naprawdę jej nie ukończył. Wyraźnie poruszony owacją na stojąco, którą otrzymał od widowni prosił by pamiętać o Sydzie i wkładzie, jaki wniósł w zespół.
Kolejny moment to nawiązanie do płyty „Atom Heart Mother”, gdzie fragment tytułowej suity przedzielił kompozycję „If”. Przed „Remember a Day” głos zabrał Guy Pratt. Wspomniał, że to kompozycja nieodżałowanego Richarda Wrighta. Co dalej? „Set the Controls for the Heart of the Sun” przed którym Mason wspominał, że to jedyny moment, gdzie wykorzystuje ogromny gong pożyczony od Rogera Watersa, którego używa po dziś dzień, o czym lider Pink Floyd chyba nie pamięta. „Astronomy Domine” oraz „Childhood’s End” wybrzmiały mocarnie, a tę drugą propozycję uraczyła doskonała solówka Lee Harrisa. Gdy Pratt krzyknął do mikrofonu „Meow!” wiedzieliśmy, że wkrótce wybrzmi „Lucifer Sam”. Magiczny był jednak koniec części podstawowej. Pierwsze dźwięki klawiszy naśladujące echosondę zwiastować mogły tylko jedno. „Echoes” – kapitalna suita z płyty „Meddle” w duecie wokalnym Pratt/Kemp – była najjaśniejszym punktem wieczoru. Po niej kolejny raz Nick Mason został nagrodzony owacją na stojąco, czym był wyraźnie poruszony. Na bis panowie zagrali „See Emily Play”, „A Saucerful of Secrets” oraz “Bike”. I pożegnali się z publicznością. Był to zdecydowanie finał finałów, bardzo podniosły i wzruszający. Zobaczyć na żywo współtwórcę Pink Floyd, który był w niej od początku do końca, było czymś magicznym. W ten sposób udało mi się skompletować kultowy skład Pink Floyd – Waters, Gilmour, Wright i Mason na żywo.
Summer Fog Festival 2023 przeszedł do historii. W ciągu dwóch dni byliśmy świadkami – jak pisałem w poprzedniej części – wielkiej, progresywnorockowej uczty. Pierwszy dzień zdecydowanie rozbudził apetyty słuchaczy, a drugi dzień pięknie spiął klamrą ten festiwal. Mam nadzieję, że za rok w katowickim Spodku odbędzie się kolejna edycja z ciekawymi artystami. Czy uda się przebić tegoroczny line-up? Tego nie wiem, ale na pewno będzie to kolejna niesamowita podróż.
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: