„Dla większości ludzi życie jest jak drabina w kurniku. Krótka i obsrana!”
To jedna z wielu trafnych sentencji, które przewijają się przez film. Pomijam erudycyjne nawiązania do starożytności, które momentami aż wylewają się z dialogów. Jeśli dołożymy do tego dość specyficzną estetykę, otrzymamy gotowy przepis na dzieło dla specyficznej grupy odbiorców. Jakich? Takich dla których książka ważniejsza jest niż smartfon i takich, dla których cisza piękniejsza jest od dźwięku. Ale również takich, którzy są otwarci na zmiany w swojej głowie.
Cofamy się więc w czasie, nie dla samej fanaberii związanej z taką podróżą, ale po to, byśmy mogli spokojnie przyjąć dostojnie opowiedzianą historię. Nie o samą nostalgię więc tu chodzi, a bardziej o kameralny klimat, którego nie da rady zakłócić współczesna nam krzykliwość.
Nie ma migających ekranów, mediów społecznościowych i platform streamingowych. Są książki, stare wnętrza, jak najwięcej naturalnego światła i powolnego życia. Przeciętny widz przyzwyczajony do nuklearnego ataku na zmysły oraz połykania ogromnych porcji na raz, mógłby uznać, że coś się popsuło. Jeśli jednak po przeczytaniu tych słów wydaje się Wam, iż „Przesilenie zimowe” jest pretensjonalnym obrazem dla zblazowanych inteligencików – mylicie się. To jeden z najbardziej prawdziwych filmów, jakie widziałem w życiu. Jeśli oczywiście pominiemy niektóre, odrealnione aspekty związane ze stosunkami społecznymi USA tamtych lat i przymkniemy oko na pewne skróty myślowe.
Tak czy inaczej nie zostajemy przeniesieni do bańki wzniosłych dylematów i ukrytych aluzji rodem z kultowych „Barw ochronnych” Zanussiego. Choć katastrofa wisi w powietrzu od samego początku. Bo czy nie inaczej jak właśnie katastrofą może zakończyć się świąteczna przerwa w elitarnej szkole, na której terenie muszą pozostać: miotający pogardą i komunałami nauczyciel, krnąbrny uczeń z bogatego domu i kucharka, której syn właśnie zginął w Wietnamie? Sprawdźcie sami. Jeśli chodzi o kreacje aktorskie wspomnianej trójki, na duże brawa zasługuje szczególnie Paul Giamatti jako zblazowany, zgorzkniały belfer od historii antycznej. Nie zaskoczę nikogo jeśli zdradzę, iż jego relacja z młody Angusem Tullym (Dominic Sessa) ewoluuje od początkowej niechęci do specyficznej komitywy na zasadzie uczeń-mistrz. Okazuje się, że panowie w wielu aspektach są sobie bliżsi, niż wydawało się to na początku historii.
Na głębokim poziomie „Przesilenie zimowe” to rzecz o samotności i stracie, które nie raz brał już pod lupę w swoich filmach Payne. Tym razem pomiędzy różniącymi się między sobą bohaterami pochodzącymi z zupełnie różnych światów, powoli wykluwa się więź oparta o coś ponadklasowego, wymykającego się z oczywistych podziałów, opartego na rdzennym pragnieniu bliskości niezbędnej do przejrzenia się we własnej traumie i ruszenia naprzód. Szczególnie dramatycznie ukazane jest to w kontekście straty jaką przeżywa Mary Lamb (Da’Vine Joy Randolph)
Wszystko, co maluje przed nami powierzchowne pierwsze wrażenie, jest stopniowo dekonstruowane. Dzięki temu możemy dojść do wniosku, że nawet misternie budowana fasada złożona nawet z najbardziej szlachetnych idei, w pewnym momencie prowadzi do tej cząstki ludzkości, która powinna być uniwersalna i niezbywalna, ale również wymaga od nas stawienia czoła temu, co trudne i przed czym staramy się uciec. Okres świątecznych ferii, w których rozgrywa się akcja filmu doskonale kontrastuje z osamotnieniem i zagubieniem głównych postaci. I choć to tylko dwa tygodnie, w ogóle nie odnosi się wrażenia, że procesy, które w nich zachodzą, nienaturalnie przyśpieszają.
Filmy są niczym żywność. Niektóre posiadają wysoko wartościowe składniki odżywcze. Dobrze działają na nasz organizm, czasem nawet dość długo po konsumpcji. Inne przelatują przez nas jak kukurydza. „Przesilenie zimowe”, bez dwóch zdań, przyniosło wiele dobrego i zostało we mnie na długo. Jest jak awokado. Niby bez wyrazistego, narzucającego się smaku, ale syci i podane w odpowiednich okolicznościach czyni samo dobro. Dodatkowym bardzo smakowitym kąskiem jest kreacja stworzona przez Giamattiego, za którą aktor może zgarnąć nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Ocena: 5/6
Michał Dziadosz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: