„To było długie dwanaście lat. Co się stało?” Tymi słowami przywitał wszystkich zgromadzonych w katowickim Spodku lider Porcupine Tree, Steven Wilson. To pytanie retoryczne, wiadomo bowiem, że przerwa w działalności zespołu była spowodowana w większości rozwojem kariery solowej jej głównodowodzącego. Wielu fanów straciło już nadzieję, choć w ubiegłym roku wlał ją w serca fanów sam Wilson, ale jednak. Dokonało się.
Zmierzając w stronę Spodka aleją Wojciecha Korfantego w powietrzu czuć było narastające emocje, których kulminacja miała nastąpić około godz. 20. Tłum ludzi podążał w jednym kierunku. Po to, aby wziąć udział w jednym z najważniejszych wydarzeń muzycznych tego roku. Właśnie – skoro zespół wraca po takiej przerwie, to gdzie indziej mógł odbyć się ten koncert, jak właśnie nie w Spodku, kolebce muzyki rockowej i cięższych brzmień w naszym kraju. Oczywiście, są nowocześniejsze obiekty w Polsce, jednak katowicki obiekt, który powoli oddaje im to miejsce, godnie przyjął formację Stevena Wilsona.
Po wejściu na płytę oczom uczestnikom ukazał się komunikat z prośbą od zespołu o niekorzystanie z telefonów komórkowych i urządzeń rejestrujących. Nie ukrywam, po ostatnim koncercie Placebo miałem pewne obawy, jednak – jak okazało się – nieuzasadnione. Wśród katowickiej publiki rzadko można było dostrzec u kogoś telefon w ręce. Owszem, część fanów korzystała z okazji i próbowała cyknąć fotki, jednak nie był to nagminny proceder. Nieraz w czasie koncertów irytowały mnie wszechobecne telefony, które zasłaniały widok. Tym razem tego nie było. To duży plus.
Punktualnie o godz. 20 zgasły światła, a na scenie pojawili się muzycy Porcupine Tree. Kto śledził dotychczasową setlistę z trasy Closure/Continuation Tour wiedział czego się spodziewać. Zaczęli energetycznym „Blackest Eyes”, które znakomicie sprawdza się w wydaniu koncertowym. Po nim Steven Wilson przywitał wszystkich uczestników, wspominał o tym, co zmieniło się przez ostatnie dwanaście lat, a następnie zapowiedział pierwsze trzy tego wieczoru utwory z najnowszego albumu. „Harridan” z basowym intro Nate’a Navarro wybrzmiał jeszcze bardziej soczyście niż na płycie. „Of The New Day” znakomicie kontrastował z następnym punktem setlisty, czyli „Rats Return”, który mnie osobiście przywodzi silne skojarzenia z Dream Theater. Następnie „Even Less”, jedyny przedstawiciel albumu „Stupid Dream” w tegorocznym secie. Steven Wilson wyraźnie tego wieczoru był w dobrym humorze. Raczył nas dowcipami raz po raz, jednak – jak sam stwierdził później – bariera językowa chyba utrudniała mu zadanie rozbawienia widzów. Po chwili jednak, uśmiechy pojawiły się na twarzach publiki, jak i samego frontmana, gdy pomylił się w zwrotce „Drown With Me”.
Przeniesienie się Porcupine Tree do dużych hal to także poza samą muzyką rozmach wizualny. Na dużym ekranie za plecami muzyków, co utwór pojawiały się wizualizacje, które znakomicie uzupełniały walory muzyczne (chociażby „Dignity” z emocjonalnymi obrazkami obrazującymi tekst utworu). Publiczność niewątpliwie ożywiła się w trakcie „The Sound of Muzak” z albumu „In Absentia”. Steven Wilson ze sceny wówczas zapowiedział, że zagrają jeszcze jeden starszy kawałek, później kolejnego przedstawiciela albumu „Closure/Continuation”, a następnie udadzą się na 20-minutową przerwę. Zgromadzeni w Spodku usłyszeli więc „Last Chance To Evacuate Planet Earth Before It Is Recycled” i „Chimera’s Wreck”.
Drugą część panowie z Porcupine Tree rozpoczęli od razu z wysokiego „C”. Pierwszą wypełnił głównie materiał z ostatniego krążka i „In Absentii”, a po przerwie było bardziej energetycznie. Na pierwszy ogień – „Fear Of A Blank Planet”. Numer ożywił publikę, która szczelnie wypełniła płytę katowickiego Spodka. Dla kontrastu ponownie zrobiło się nastrojowo za sprawą „Buying New Soul”. Elektroniczny „Walk The Plank” zabrzmiał w mojej opinii lepiej niż w wersji studyjnej. W podobnych klimatach pozostaliśmy za sprawą „Herd Culling”. „Czy chcecie usłyszeć od nas coś dłuższego?” -zapytał w pewnym momencie Steven Wilson. Po chóralnym okrzyku ze strony widowni rozpoczęła się uczta w postaci „Anesthetize”. 17 minut, które przeleciało jak w mgnieniu oka. Na koniec podstawowego części setu zostaliśmy przy płycie „Fear Of A Blank Planet”. „Sleep Together” i muzycy zeszli ze sceny.
Oczywiście, katowicki Spodek domagał się bisu, a Porcupine Tree doskonale zdawali sobie z tego sprawę, więc po kilku minutach na scenie pojawił się duet Richard Barbieri/Steven Wilson, aby zagrać „Collapse The Light Into Earth”. Ponownie zrobiło się magicznie i nastrojowo. Utwór pierwotnie zamykający krążek „In Absentia” zbudował niesamowity klimat. Później wkroczyli pozostali muzycy i usłyszeliśmy przebojowe „Halo”. Na sam koniec Steven Wilson stwierdził, że grupa nie ma w swoim repertuarze klasycznych evergreenów i zażartował, że powinni wykonać wiązankę znakomitych przebojów innych zespołów m.in. „Don’t Fear the Reaper”, „Whole Lotta Love”, „Comfortably Numb”, „Sweet Home Alabama” czy „Free Bird”. W doskonałym humorze więc muzycy wykonali, na sam koniec, „Trains”. Katowicki Spodek odleciał całkowicie.
Szybko minęły te trzy godziny. Po długim oczekiwaniu wszyscy odczuwaliśmy wyraźnie pragnienie obcowania z muzyką Porcupine Tree. Steven Wilson był rozluźniony i – jak na siebie – nad wyraz rozmowny. Kilkukrotnie pozwolił sobie na przytyk w stronę polskiej publiczności mówiąc, że jest „najcichsza na całej trasie”. Po takich uwagach oczywistym było, że poziom decybeli wzrośnie znacząco. Wilson poświęcił także kilka słów muzykom towarzyszącym trio na scenie – amerykańskiemu basiście Nate’owi Navarro oraz Irlandczykowi Randy’ego McStine’owi, który – jak stwierdził lider – ma polskie korzenie. Łyżką dziegciu w tak solidnej beczce miodu było nagłośnienie, które momentami pozostawiało wiele do życzenia. Z lewej strony płyty kompozycje momentami zlewały się w jedną całość, tak więc ktoś pobieżnie znający twórczość Porcupine Tree mógł mieć kłopot z rozpoznaniem utworów. Nie ulega jednak wątpliwości, że był to magiczny wieczór. Żegnając się Steven Wilson powiedział, że równie dobrze może być to pierwszy z wielu, jak i ostatni koncert zespołu w Polsce. Pozostaje mieć nadzieję, że panowie wrócili na dobre, a jeśli nie – to na pewno pożegnali się z polską publicznością w sposób absolutnie mistrzowski.
Szymon Pęczalski
P.S. Przed koncertem spotkała się wspólnie „na żywo” znaczna część redakcji, co skrzętnie zostało udokumentowane. Mariusz, Grzegorz, Szymon, Błażej, Krystian, Kuba, Artur, Łukasz, dziękuję za wspólnie spędzone popołudnie oraz znakomitą zabawę na koncercie. Do następnego!
Set 1:
Blackest Eyes
Harridan
Of the New Day
Rats Return
Even Less
Drown With Me
Dignity
The Sound of Muzak
Last Chance to Evacuate Planet Earth Before It Is Recycled
Chimera’s Wreck
Set 2:
Fear of a Blank Planet
Buying New Soul
Walk the Plank
Herd Culling
Anesthetize
I Drive The Hearse
Sleep Together
Encore:
Collapse the Light Into Earth (Steven & Richard)
Halo
Trains
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1
Ten post ma jeden komentarz
Nagłośnienie niestety fatalne, nie wiem czy to nagłośnienie jest wybajmowane? Czy ze swoin przyjechali? Na alter bridge też średnio to brzmiało