IKS

Taylor Swift – „Midnights” [Recenzja], dystr. Universal Music Polska

taylor-swift-midnights

„Jeśli czujesz się bezpiecznie w przestrzeni, w której działasz, to nie działasz w dobrej przestrzeni”
David Bowie

 

Nigdy nie byłem wielkim fanem Taylor Swift. Znałem jej popularne kawałki, wiedziałem, że zaczynała jako country-popowa dziewczyna z gitarą, stopniowo kierując się w stronę szeroko pojętej muzyki popularnej oraz bardziej drapieżnego wizerunku. Płytki ze mnie facet, wiem. Postanowiłem więc wziąć sobie do serca radę Bowiego i („opuścić ciepły …”) zapoznać się z zawartością najnowszego dzieła mojej prawie rówieśniczki, którą cenię właśnie za skłonność do muzycznych eksperymentów. W tym celu udałem się z panną Swift na randkę, podczas której mieliśmy wspólnie posłuchać krążka „Midnights”.

Poprosiła, byśmy spotkali się o północy na skraju wielkiego miasta. Przyjechała starym amerykańskim samochodem. W środku ona – dziewczęcy uśmiech połączony z dojrzałością w spojrzeniu. Zaprosiła mnie na miejsce pasażera. Zwróciłem się wtedy do Taylor z prośbą o niebawienie się w linearność przy słuchaniu płyty. Odpaliła więc numer 6 i rozpoczęliśmy podróż. Zaczęło padać („Midnight Rain”). Obraz idealny zarówno wizualnie (krople deszczu na szybach zgarniane przez wycieraczkę), jak i dźwiękowo. Trwało to 2 minuty 55 sekund. Chwilę później niebo zrobiło się bordowe („Maroon”). Dziwna, ale paradoksalnie przyjemna sytuacja. Pogoda trzymała nas w napięciu przez 3 minuty i 38 sekund. Potem świat pokrył się lawendową mgłą („Lavender Haze”). Poczułem, że w naszej konwersacji następuje regres. Zmieniłem więc piosenkę na „Mastermind”. Nagle samochód przyspieszył.

 

– Taylor, zwolnij, proszę! – wołałem lekko przerażony.
Ona mknęła jednak dalej, podśpiewując tekst kawałka.

 

Gwałtownie zahamowała („Vigilante Shit”), wspominając przy tym coś o rewanżu i skierowała pojazd na pobliski parking. Po zatrzymaniu auta na wybranym miejscu przemieniła się w diamentową dziewczynę („Bejeweled”) i zaprosiła mnie do tańca. Pląsaliśmy powoli, rozmawiając jednocześnie o konsekwencjach naszych działań („Karma”), po czym Taylor spytała kulturalnie, czy nie jestem głodny („Question…?”). Udaliśmy się do pobliskiego fast-foodu, gdzie złotowłosa zakupiła dwa zestawy, w tym jeden z zabawką – figurką antybohatera („Anti-Hero”). Po zakończeniu konsumpcji zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem głos psiapsi Taylor, Lany Del Ray. Niby było miło, ale odniosłem wrażenie, że moja interlokutorka zaczyna pozować, by przypodobać się koleżance („Snow On The Beach”). Dziewczęta pogadały, a w naszej relacji nastąpiła stagnacja („Labyrinth”, „Sweet Nothing”). Ostatecznie Panna Swift poprosiła, bym opuścił jej samochód („You’re On Your Own Kid”). Przez okno wyrzuciła walkmana i kasetę z napisem „Posłuchaj o 3 nad ranem” („3am Edition”). Spełniłem jej życzenie motywowany czystą ciekawością, po czym cały zestaw przekazałem napotkanej po drodze dziewczynie ubranej w koszulkę „I Love TS”. Pewien czas później na mojej skrzynce mailowej pojawiły się bonusy, mające zatrzeć złe wrażenie z zakończenia spotkania. Sprawdziłem wiadomość. Maila usunąłem równie szybko.

 

Randkę z Taylor Swift, pomimo kilku pozytywnych elementów, oceniam na 3 z plusem. Ciężko wszak randkować z kimś, kto ciągle myśli o byłych, nawet jeśli na spotkanie zakłada nowe ciuchy.

 

Ocena (w skali szkolnej 1-6) 3 ziewnięcia 

🥱 🥱🥱

 

Elvis Strzelecki

 

Tracklista:

1. Lavender Haze
2. Maroon
3. Anti-Hero
4. Snow On The Beach
5. You’re On Your Own, Kid
6. Midnight Rain
7. Question…
8. Vigilante Shit
9. Bejeweled
10. Labyrinth
11. Karma
12. Sweet Nothing
13. Mastermind

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz