W grudniu ubiegłego roku ukazał się w serwisie Blabbemouth.net wywiad z Jacoby’m Shaddixem, wokalistą Papa Roach, w którym zachwalał nowy album: „Jeśli kiedykolwiek mielibyśmy nagrać płytę wartą nagrody Grammy, to jest to”. Czy to tylko ego trip lidera zespołu? Niekoniecznie.
Papa Roach od pewnego czasu eksperymentuje z nowym, bardziej elektronicznym, jednocześnie przebojowym brzmieniem nie zapominając o jakości riffów, a z tych zawsze byli znani. Sam zespół sprawia wrażenie „aktualnego”, świeżego, są bardzo aktywni w mediach społecznościowych, dodatkowo pozują na młodzieniaszków. W trasie koncertowej towarzyszą im inne popularne zespoły reprezentujące, powiedzmy, nową scenę ciężkiego grania, jak np. Bad Wolves czy Hollywood Undead. Twórczość Papa Roach zdaje się być wycelowana w młodych odbiorców.
Zespół opowiadał o tym, jak powstawał nowy album we wcześniej wywołanym wywiadzie dla Blabbermouth. Podobna historia do innych zespołów z czasów pandemii: izolacja sprawiła, że każdy z nich pragnął wydostać się z domu i po prostu działać. Zamknęli się na miesiąc w studio w Temecula w południowo-zachodniej Kalifornii i rozpoczęli prace na materiałem. „To było jak niebo i piekło” – wspominają. Dodają, że zawsze starają się, żeby wprowadzać nowe elementy do swojej muzyki i podnosić sobie poprzeczkę. Nic dziwnego, że zespół jest popularny tak długo. Dobra etyka pracy to podstawa w machinie biznesowej mainstreamowego rocka.
Nagrywanie przypadło na rok 2020, 2021 to z kolei same sukcesy dla Papa Roach. Dziewiąty singiel numer 1 i…20-ty top-5 singiel na liście „Mainstream rock” Billboardu! 2021 rok to również trzecia nominacja do nagrody Grammy za remiks kawałka „Born For Greatness” w wykonaniu Spencer’a Bastian’a (CYMEK) i ponowne uruchomienie własnej wytwórni zespołu, czyli New Noize Records w partnerstwie z ADA Worldwide.
Co przynosi 2022 rok? Brzmienie właśnie wydanego albumu „Ego Trip” jest potężne. Shaddix serwuje melodie, które z pewnością mogą wpadać w ucho. Aranżacja zarówno instrumentów jak i wokali jest bardzo, bardzo dopracowana. Album robi wrażenie różnorodnością. Dopracowaną produkcję słychać w każdym dźwięku, nie ma tutaj przypadków. Jest masa elektronicznych ozdobników, sampli. Refreny to uderzenie, partia każdego instrumentu wyeksponowana jest do maksimum. Słyszę sztuczki znane ze sceny nu-metalowej, z której Papa Roach się wywodzi. Tak jak w tamtym nurcie, akcent w aktualnej muzyce Papa Roach pada na umieszczenie w utworze czegoś mocnego, dawki uderzeniowej, bomby wokalnej, mocnego riffu czy ściany dźwięku. Odpowiedzialni za produkcję albumu poza samym zespołem są Colin „Doc” Brittain i Nick Furlong, młodzi producenci dodający z pewnością elementu świeżości do brzmienia grupy.
Album otwiera „Kill the noise”, singiel wypuszczony w 2021 roku, nr 1 na liście Mainstream Rock Billboardu, o czym pisałem wyżej. Otwiera go riff przypominający „Give it up” Linkin Park z „Minutes to Midnight” z 2007 r. Zabójcze melodie w refrenie. Bardzo dopracowany produkcyjnie i aranżacyjnie utwór. Czysty rock ‘n roll w odświeżonej przez Papa Roach odsłonie. „Stand up” to powrót do wokali z odrobiną, jak kto woli, rapowania czy recytacji, jak w „Infest” sprzed ponad 20 lat. Produkcja przypomina muzykę Fever 333. Refren to nawiązanie najpopularniejszych pop rockowych zespołów ostatnich lat, w moim odczuciu trochę kiczowaty, jak wiele w przypadku Papa Roach, ale to tylko moje zdanie. Podejrzewam jednak że może się bardzo podobać, bo po prostu wpada w ucho.
Wspomniałem o Fever 333. Zespoły współpracują w następnym utworze „Swerve”. Dodatkowo gościnnie pojawia się młoda gwiazda Sueco. Świetna produkcja, agresywny flow. Przypomina brzmienie (HED) P.E., ale jest bardzo, bardzo nowocześnie. Co to w ogóle jest, rapcore 3.0.? Brzmi nieźle. „Ego Trip” w wersach brzmi jak maniera Kanye West’a. Riff jak seria z karabinu maszynowego, po czym słyszymy dźwięk łusek. Trochę słaby moment na takie nawiązania. Ale przypominam, album nosi nazwę „ego trip”. Nie ma tu specjalnie miejsca na refleksje.
Utwór nr 4 – „Bloodline” – znowu mariaż z rapem. Jest też odrobinę industrialnie. Refren zaśpiewany jest za to z typową dla Shaddixa manierą. Szkoda, jestem zwolennikiem pójścia w ekstremum, kontynuowania odkrywania nowej ścieżki z wersów. Pojawia się za to krótka solówka i znowu robi się ciekawie. „Liar” to kolejny utwór zaskakujący samplem. Bliskowschodni motyw i ponownie rap w zwrotkach. Pre-chorus z budowaniem napięcia. Przebojowy refren. Kandydat do airplay’u w radiu. Utwór nr 6 to tytułowy „Ego trip”. Nie wyróżnia się spośród pozostałych utworów, ponownie dopracowano refren pod kątem stania się przebojem, motyw z budowaniem napięcia z eksplozją w refrenie. Powoli robi się to nudne.
Podoba mi się za to „Unglued”. Brzmi bardziej naturalnie, z bardziej wyeksponowanym brzmieniem basu w wersach. To wszystko do pewnego momentu. Znowu pojawiają się zapętlone elektroniczne ozdobniki, robi się trochę emo, choć refren nie jest już uderzeniem cukierkowym. Jest mocny, z krwi i kości w każdym dźwięku. „Dying to believe” również został wydany przed premierą albumu. Pojawia się tutaj brzmienie, z którym eksperymentowali już wcześniej, elementy akustycznych gitar powiązane z elektroniką, element dub stepu, i znowu ten chwytliwy refren. Zgodnie z przepisem najlepszych radiowych kucharzy świata gitarowego grania XXI wieku. Nie brzmi to jednak jak coś wymuszonego. Papa Roach brzmią bardzo naturalnie w tej odsłonie.
Numer dziewięć to „Killing time” znany jeszcze sprzed premiery, który również ginie niezapamiętany po przesłuchaniu albumu. Może lepszym pomysłem byłoby go zostawić jako dodatek do singli? Ginie wśród pozostałych utworów. „Leave a light on” przynosi za to odrobinę refleksję, na która zdawało się, że nie będzie tutaj miejsca. Tylko gitara i wokal w zwrotkach. Mocna melodia, instrumenty smyczkowe, wokale bezbłędne, idealne technicznie. Do tego triki z chórkami. Kicz? Hit? Ten utwór mógłby znaleźć się na płycie zarówno Adele jak i boys bandu. Powiedzmy, że rzemieślniczy hit. „Always wandering” to kolejny flirt z brzmieniem popowym. Jest okropnie mainstreamowo.
„No apologies” chwytliwy riff. Wokale to kolejna zachęta do wspólnego śpiewania na żywo z fanami zespołu. Papa Roach do tego lubią grać akustyczne wersje własnych utworów. Ten utwór będzie brzmiał bardzo dobrze w tej odsłonie. „Cut the line” sprawia wrażenie, że jest tam więcej inwencji Shaddixa. Turbo szybkie riffy w refrenie. Podoba mi się. Mam znowu 13 lat, a nie 35 i udaję, że tak nie jest. Na koniec „I surrender”. Mam taką refleksję: ten album to hard rock na botoksie.
Istnieje element tego albumu, który przypomina mi uwagę kolegi co do najnowszej płyty Red Hot Chili Peppers, mianowicie, że ich nowy album sprawia wrażenie brzmienia wygenerowanego przez automat do tworzenia muzyki RHCP. Podobnie jest z nowym albumem Papa Roach, szczególnie w przypadku refrenów. Producenci, wytwórnia, zespół uważnie śledzą, co się może spodobać. To świetny produkt, a dobrze opracowane produkty właśnie zwykle dostają nagrody Grammy. Powodzenia
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 rękawic bokserskich
🥊🥊🥊🥊🥊🥊
Paweł Zajączkowski
Tracklisting:
1. Kill The Noise
2. Stand Up
3. Swerve feat. Jason Aalon of Fever 333 &Sueco
4. Bloodline
5. Liar
6. Ego Trip
7. Unglued
8. Dying To Believe
9. Killing Time
10. Leave The Light On
11. AlwaysWandering
12. No Apologies
13. Cut The Line
14. I Surrender