IKS

Ozzy Osbourne – „Patient Number 9” [Recenzja], dystr. Sony Music Entertainment Poland

ozzy-osbourne-patient-number-9

Wypuszczenie w świat premierowego materiału przez Ozzy’ego Osbourne’a w 2020 roku było nie lada wydarzeniem. Fani jego solowej twórczości czekali bowiem na następcę „Scream” aż dziesięć lat. „Ordinary Man”, owoc współpracy z Andrew Wattem, był dziełem niewątpliwie udanym. Nic więc dziwnego, że Ozz chciał pójść za ciosem i wydać kolejny album stworzony przy wsparciu tego producenta i kompozytora. Otrzymalibyśmy go, oczywiście, znacznie wcześniej, gdyby nie nadeszła pandemia koronawirusa. Prace nad „Patient Number 9” przedłużały się i całość udało się zamknąć dopiero wiosną tego roku. Czy warto było na ten krążek czekać? Odpowiedź jest tylko jedna – jasne, że tak.

– Ostatnie lata były dla mnie bardzo trudne. Praca nad płytą pozwoliła mi jednak oderwać się od problemów – mówi Książe Ciemności, który ostatnio nie mógł koncertować. I to nie tylko przez COVID-19, na który zresztą też zachorował, ale również przez inne dolegliwości zdrowotne, z którymi musi się mierzyć. „Nigdy nie umrę/bo jestem nieśmiertelny” – śpiewa jednak, z przymrużeniem oka, Osbourne w „Immortal”. „Patient Number 9” to kolejny dowód, że na muzyczną emeryturę na razie się nie wybiera.

 

Nowy album imponuje listą zaproszonych gości, którzy są zdecydowanie wartością dodaną całości. Jest plejada świetnych gitarzystów – Eric Clapton, Jeff Beck, Mike McCready, Dave Navarro, Josh Homme, Zakk Wylde i Tony Iommi. Basem wymieniają się Rob Trujillo, Duff McKagan i Chris Chaney. Za bębnami natomiast Chad Smith i ś.p. Taylor Hawkins. Wszystko to natomiast spajają: Ozzy i wspomniany już wcześniej Watt. Mogłoby się wydawać, że taki gwiazdozbiór wpłynie raczej negatywnie na spójność „Pacjenta”. Jak się okazało – jest zupełnie odwrotnie. Tegoroczny album oczywiście nie przynosi rewolucji muzycznych. Są fragmenty mocniejsze (one przeważają), ale także ballady. Proporcje – w porównaniu do „Ordinary Man” – zostały więc zamienione, co może cieszyć.

 

Zaczynamy z wysokiego „C”. W utworze tytułowym, który był pierwszym singlem, sporo się dzieje. Nic dziwnego: w końcu do zagospodarowania aż siedem minut! Refren wpada do głowy od razu, a gry Becka chce się słuchać bez końca. „Immortal” – tu gościnnie gitarzysta Pearl Jam – cechuje niesamowita grunge’owa energia. Perełką jest „One of Those Days”. Mam wrażenie, że tak ciężko mistrz Clapton nie grał od czasu Cream. Bogatą aranżację słyszymy w „A Thousand Shades” (Czwórka z Liverpoolu byłaby dumna z tego utworu).

 

Dalsza część recenzji pod teledyskiem

 

Jeśli chodzi o gitary, najwięcej na „Patient Number 9” do powiedzenia ma „syn marnotrawny”, czyli Zakk Wylde, który „rządzi” w czterech utworach. Spośród nich wyróżniłbym przede wszystkim „Mr Darkness”. To mocno, zwłaszcza w końcówce, odjechana i czadowa rzecz. W końcu doczekaliśmy się też Tony’ego Iommiego na solówce Osbourne’a. Bóg riffów zagrał w dwóch utworach – „No Escape From Now” i „Degradation Rules” – które, co nie będzie zaskoczeniem, przywodzą od razu na myśl twórczość Black Sabbath. W pierwszym z wymienionych wstęp i zakończenie przenoszą nas do „odrealnionego” świata, niczym w „Planet Carvan”. Natomiast, gdy maestro wchodzi ze swoją ciężką gitarową partią, to nie ma co zbierać. Walec rozjeżdża słuchacza. Z kolei w „Degradation Rules” przenosimy się do czasu debiutu BS (harmonijka). – Szkoda, że nie nagraliśmy tych piosenek na album „13” – mówił, przed premierą „Pacjenta” Ozzy. I ma zdecydowaną rację.

 

Co jeszcze znajdziemy na trzynastej solówce Księcia? Jest „Dead and Gone”, który przenosi się nas do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zachwyca z pewnością podniosła ballada „God Only Knows”. Na sam koniec pojawia się natomiast trwający niecałe dwie minuty „Darkside Blues”, w którym znowu słyszymy harmonijkę, a głos Ozzy’ego dobiega jakby „zza światów”. Wydaje mi się, że lepiej by się sprawdził w środku albumu, jako przerywnik, aniżeli zamykacz całości. Ale to taki mały „minusik” ode mnie, żeby nie zrobiło się zbyt słodko.

 

Liczba trzynaście dla Ozzy’ego Osbourne’a nie jest pechowa. Ostatni album Black Sabbath był godnym zwieńczeniem kariery jednego z najważniejszych zespołów w historii rocka, natomiast „Patient Number 9” – trzynasty solowy krążek – nie przynosi wstydu Księciu Ciemności. Jeśli miałbym go porównać z „Ordinary Man” to na pewno najnowszy krążek wygrywa pod względem spójności, ale ciut ustępuje poprzednikowi w aspekcie przebojowości. Na pewno cieszy to, że Osbourne, dzięki Wattowi, dostał kolejne muzyczne życie. I mam nadzieję, że potrwa ono jak najdłużej!

 

Ocena [w skali od 1 do 10] 8 nietoperzy

🦇🦇🦇🦇🦇🦇🦇🦇

 

Szymon Bijak

 

Lista utworów:

1. Patient Number 9
2. Immortal
3. Parasite
4. No Escape From Now
5. One of Those Days
6. A Thousand Shades
7. Mr Darkness
8. Nothing Feels Right
9. Evil Shuffle
10. Degradation Rules
11. Dead and Gone
12. God Only Knows
13. Darkside Blues

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz