IKS

Marco Neeser (Nonexister) [Rozmowa]

W połowie marca na rynku muzycznym ukazał się debiutancki album szwajcarskiej grupy Nonexister – „Demons”. Wydawnictwo, które, jak sądzę, może sporo namieszać w tegorocznych zestawieniach i podsumowaniach The Best Of 2024. W moim z pewnością się znajdzie. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tym albumem, polecam pilnie nadrobić zaległości. Zachęcam także do lektury wywiadu, jaki całkiem niedawno miałam okazję i wielką przyjemność przeprowadzić z Marco Neeserem – współzałożycielem i mastermindem (songwriting, kompozycje, warstwa elektroniczna) zespołu, którego skład uzupełniają: Nik Leuthold (songwriting, kompozycje, wokal), Silvan Gerhard (gitara, back up wokal),  Reto “Fu” Gaffuri (bas) i Siro Müller (perksusja, back up wokal).

 

Pierwszy singiel Nonexister ukazał się na rynku w marcu 2023 roku, dokładnie rok przed premierą waszego debiutanckiego albumu. Z tego co mi wiadomo cała płyta była już w tym momencie w zasadzie gotowa. Dlaczego postanowiliście zaczekać z jej wydaniem kolejnych 12 miesięcy?

 

Rzeczywiście, gdy wypuszczaliśmy „Your Pain Up My Veins” materiał z „Demons” był już w całości zarejestrowany. Sporo dyskutowaliśmy o tym, kiedy go wydać i szczerze mówiąc wszystkich nas kusiło, aby zrobić to jak najszybciej. Rynek muzyczny jednak rządzi się swoimi prawami, zwłaszcza jeśli chodzi o nowe zespoły. W tym przypadku lepiej jest wypuszczać nową piosenkę i nowy klip co 2-3 miesiące, aby powoli budować napięcie, wzbudzać zainteresowanie, podtrzymywać aktywność. Gdy wydasz płytę od razu, to po mniej więcej 4 tygodniach cały szum wokół niej ustaje. Oczywiście trudno było nam się powstrzymywać, bo gdy nagrasz album, chcesz się nim jak najszybciej podzielić. Cieszymy się ogromnie, że chwila, w której możemy to zrobić, w końcu nadeszła.

 

zdj. materiały prasowe/Tabea Hüberli

 

A jak długo pracowaliście nad tym krążkiem?

 

Całość procesu zajęła nam łącznie około trzy lata, więc całkiem długo. Nie spieszyliśmy się nigdzie, ale taka jest też specyfika debiutanckich albumów – na ich nagranie i wydanie ma się przysłowiowe całe życie. Inaczej ma się sprawa z drugą płytą. Z nią z pewnością znacznie nabierzemy tempa. Mamy już jakieś pomysły, nagraliśmy kilka demo. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że będziemy wydawać ją jesienią przyszłego roku.

 

To rzeczywiście podwójny fast forward. O drugich płytach mówi się, że są tymi najtrudniejszymi do nagrania. Zgodziłbyś się z tym stwierdzeniem?

 

W przypadku wielu grup z pewnością tak jest. Z kolejnym albumem ludzie mają już wobec ciebie pewne oczekiwania, a jak wiadomo – nigdy nie da się zadowolić wszystkich. Jeśli zespół nagra coś podobnego do debiutu zaraz pojawią się głosy, że materiał jest wtórny. Jeśli pójdzie w innym kierunku, momentalnie padną uwagi o charakterze: „co oni do cholery wyprawiają, gdzie jest stary, dobry band X?!”. I myślę, że to może przydarzyć się nam. Już w przypadku naszej pierwszej płyty pojawiają się problemy z jej zdefiniowaniem. Nie jest to w całości ani metal ani industrial ani alternatywa ani elektronika. Dla nas to całkowicie naturalne – mieszanie tych wszystkich bardzo różnych i często odległych wpływów, które nas ukształtowały, które nas jakoś inspirują. I z kolejnymi nagraniami możemy pójść jeszcze dalej, nie będziemy się absolutnie ograniczać. Domyślam się, że nie wszystkim to może się spodobać.

 

Wracając do początków Nonexister – jeśli się nie mylę Ty i Nik pochodzicie z tych samych okolic w Szwajcarii, zgadza się? Wiem, że wasze drogi wielokrotnie się przecinały. Co sprawiło, że pewnego dnia postanowiliście zawiązać zespół?

 

Dokładnie tak, znamy się od lat. Zurich, w którym mieszkamy, nie jest małym miastem, ale nie jest też szczególnie duży, więc w zasadzie wszyscy, którzy obracają się w lokalnym środowisku muzycznym, się znają, przynajmniej z widzenia, z koncertów itd. My znaliśmy się też osobiście, znaliśmy również projekty, w których oboje się udzielaliśmy, choć były z zupełnie innych gatunków. Gdy zastanawiam się nad tym, co nas połączyło, myślę, że był to po prostu odpowiedni czas. Nik wyprowadził się na kilka lat do Hiszpanii i przez cały ten czas się nie widzieliśmy. Gdy wrócił spotkaliśmy się w barze i dalej historia potoczyła się już dość klasycznie – wypiliśmy kilka piw, rozmawialiśmy i w pewnym momencie, od słowa do słowa, przeszliśmy do tego, że w zasadzie czemu by nie spróbować nagrać czegoś razem. Poszliśmy do mnie do studia, pokazałem mu kilka demówek, które miałem zarejestrowane, złapał mikrofon i zaczął improwizować. I to, przyznaję, było dla mnie coś nowego i jednocześnie coś wow, nie byłem przyzwyczajony do takiego modelu pracy. Nie powiedział jak większość: „ok, daj mi te demówki i 2-3 tygodnie i wrócę do ciebie z jakimiś propozycjami.” Spontanicznie, instynktownie zaczął działać i momentalnie złapaliśmy świetne flow. Byłem pod wielkim wrażeniem siły jego głosu. To wszystko w ogóle było niesamowite. W ciągu tych pierwszych kilku minut uświadomiłem sobie, że tak, musimy z tym iść dalej.

 

Czasem najlepsze efekty dają te najbardziej nieoczywiste połączenia – bo jednak jak sam wspomniałeś, wywodzicie się muzycznie z dwóch różnych światów.

 

To prawda, natomiast wspólna praca była dla nas zaskakująco naturalna. Sądzę, że dla Nika to było też interesujące doświadczenie, ponieważ zobaczył, jak można pewne rzeczy zrobić inaczej, jakie efekty można osiągnąć. Wcześniej grał głównie w punkowych kapelach. Tu miał możliwość pracy w studiu ze wszystkimi tymi technicznymi rozwiązaniami – syntezatorami, samplerami, automatami perkusyjnymi itd. Dla mnie z kolei praca z nim, oparta na tej jamowej spontaniczności, też była czymś bardzo intrygującym, ożywczym. Dla obu nas to był swoisty mecz, w którym gramy do jednej bramki – wiedzieliśmy, że osobno nie bylibyśmy w stanie osiągnąć czegoś takiego.

 

Jeśli chodzi zatem o proces twórczy Nonexister, to za wszystkim stoicie przede wszystkim Ty i Nik czy pozostali członkowie grupy też biorą w tym aktywny udział?

 

Nasz pierwszy album to rzeczywiście dzieło Nika i moje, z kolejnym to się zapewne zmieni, głównie dlatego, że już na etapie pisania utworów mamy ze sobą zespół – żywą gitarę, bas, perkusję. Wszystko powstaje na swoistych jam sessions, ale ostatecznie też jest poddane produkcji studyjnej i to w studiu nabiera finalnego kształtu. Nie jesteśmy typowym zespołem rock and rollowym, który spotyka się dwa razy w tygodniu i wymyśla na bieżąco riffy, beaty i teksty podczas prób, często przy piwie. Wiesz, im więcej piw wypijesz, tym bardziej niektóre pomysły wydają ci się dobre. I u niektórych to się sprawdza, ale nie u nas. Nic z tych rzeczy na drugi dzień nie okazuje się już tak świetnymi, jak nam się pierwotnie jawiło (śmiech).

 

zdj. materiały prasowe/Tabea Hüberli

 

Jeśli chodzi o ten element produkcyjny to ogromną rolę na waszym debiucie odegrał też Tommy Vetterli (Coroner, 69 Chambers, Kreator). W jaki sposób nawiązaliście tę współpracę?

 

Tak, Tommy był naszym pierwszym wyborem. On także mieszka w Zurychu i znaliśmy się z nim poprzez wspólnych przyjaciół, ale nie to miało kluczowy wpływ na naszą decyzję. Dla nas liczyło się przede wszystkim to, że jest świetnym i bardzo uważnym słuchaczem, który do tego był otwarty na naszą muzykę. Móc mieć kogoś, kto spojrzy na to wszystko z innej perspektywy, to była naprawdę świetna opcja. Gdy pracujesz nad czymś długo, tak jak my z Nikiem, gubisz się i na pewnym etapie nie wiesz już, czy dany utwór jest skończony czy jednak wymaga jeszcze jakichś szlifów i jeśli tak – jakich. On z całym swoim doświadczeniem był nam w stanie bardzo pomóc. Wykonał też świetną robotę, jeśli chodzi o back up wokale – spędził razem z Nickiem wiele długich dni, aby je dopracować.

 

W jednym z wywiadów, a może raczej bardziej takich sesji Q&A, zadano ci pytanie o to, które ze zwierząt w zoo najlepiej oddaje charakter waszego zespołu i muszę powiedzieć, że bardzo spodobała mi się twoja odpowiedź: „Zwierzęta powinny być wolne i żyć w swoim naturalnym środowisku, nie w zoo. I tak samo jest z naszą muzyką, która żyje bez żadnych stylistycznych ram, łańcuchów, klatek” …

 

Oo, trafiłaś na to? Pamiętam to, że moją pierwszą myślą było: „co to w ogóle jest za pytanie?” Ale zaraz po tym odpowiedź przyszła do mnie naturalnie. I była całkowicie szczera. Bo po pierwsze naprawdę kocham zwierzęta i uważam, że nie powinno się ich zamykać. Po drugie kocham muzykę i jestem zdania, że jej także nic nie powinno ograniczać.

 

I to jest piękne, dziękuję ci za tę odpowiedź. W pełni się z nią zgadzam. A czy muzyka jest też dla ciebie w pewnym sensie formą ucieczki od otaczającej rzeczywistości?

 

Zdecydowanie! Jest i zawsze była, od czasów wczesnego dzieciństwa, gdy grałem na pianinie. Nie ćwiczyłem wówczas regularnie, ale lubiłem grać i zawsze siadałem do tego, gdy byłem smutny czy gdy miałem jakiś kłopot, jakieś zmartwienie. Czułem wtedy, że jestem we właściwym miejscu. Zastanawiam się tylko teraz, czy słowo ucieczka jest tu odpowiednie, wystarczające. Bo samo w sobie oznacza zostawienie czegoś poza sobą. Tymczasem z muzyką jest tak, że oczywiście, jedne rzeczy dzięki niej opuszczasz, ale w inne się zagłębiasz. Poprzez muzykę wyrażasz emocje i wyzwalasz emocje, nie tylko u siebie, ale też u innych. To dotyczy też w dużej mierze tekstów utworów.

 

Z pewnością, ale czasem nie potrzeba słów, by coś wyrazić, czasem wystarcza sama muzyka.

 

Prawda. I to właściwie jest mój główny cel – tworzyć coś tak intensywnego, że mówi samo za siebie.

 

Myślę, że bardzo dobrze ci to wychodzi! Mówimy tu o tworzeniu muzyki, a jakie jest twoje podejście do niej z perspektywy odbiorcy? Czy ma dla ciebie tak samo ogromne znaczenie?

 

O tak, jak najbardziej! I tu ponownie – mam tak od wczesnego dzieciństwa. Muzyka dodaje siły, pewności siebie, poczucia bycia rozumianym. Pomaga ci coś zrobić lub czegoś nie zrobić. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy słuchaniem muzyki a jej tworzeniem. Tworzenie jest z pewnością bardziej intensywne, ale odbiór w obu przypadkach jest podobny. Dlatego uwielbiam ludzi, którzy uwielbiają muzykę, niezależnie nawet od jej gatunku, choć ta nić/więź porozumienia jest z pewnością silniejsza, gdy trafi się na wspólny grunt. Gdy jesteś na koncercie zespołu, który jest ci bliski i razem z tobą jest tu tysiąc innych osób, dla których ta muzyka znaczy tyle samo, czujesz się częścią tej społeczności, czujesz, że jest coś, co was łączy.

 

Muzyka z pewnością pomaga nam w wielu sytuacjach i jedną z nich była bez wątpienia pandemia. Utworem podejmującym temat izolacji jest wydany jako przedostatni z 6 singli „Where Does Your Mind Go?”, do którego zrealizowaliście zupełnie inny niż w przypadku poprzednich, bardzo filmowych, kinowych wręcz teledysków, klip. Skąd taka zmiana?

 

Ten teledysk jest rzeczywiście wyjątkowy, uwielbiam go. Gdy myśleliśmy nad obrazem do tego utworu, który jak słusznie zauważyłaś, dotyka kwestii samotności, myśleliśmy o różnych aspektach i obliczach izolacji. Pewnego dnia reżyser, który jest też naszym przyjacielem i z którym dyskutowaliśmy nad tymi konceptami, przyszedł z pomysłem, który możecie zobaczyć w klipie. Z miejsca nam się spodobał.

 

 

Muszę przyznać, że robi ogromne, ale też w pewnym sensie przytłaczające wrażenie.

 

Słyszeliśmy, że niektórzy mają problem z obejrzeniem tego teledysku do końca. Zapewniamy jednak, że kończy się happy endem. Co ciekawe, całość klipu była nakręcona w jednym ujęciu.

 

Poważnie? Ta kobieta wstrzymuje oddech przez niemal 4 minuty?

 

Poważnie! Jest aktorką, ale też nurkiem, od lat uprawia freediving. I jeśli dobrze się przyjrzeć, można zauważyć minimalne reakcje mimiczne na jej twarzy, które dobrze korespondują z tekstem utworu, którego ona przecież nie słyszy, ma go tylko w głowie. Praktycznie zatem nic nie robiąc – gra. Absolutne mistrzostwo.

 

Zdecydowanie, chapeau bas! Zmierzając powoli ku końcowi – wiem, że pierwszymi płytami, jakie kupiłeś, były krążki Kraftwerk i Motörhead. A jakie albumy kupiłeś ostatnio? Jeśli jeszcze o ogóle kupujesz fizyczne wydania?

 

Zawsze kupowałem mnóstwo płyt, ale odkąd pojawił się Spotify zdarza mi się już to coraz rzadziej, najczęściej korzystam teraz ze streamingu, bo można w nim dostać niemal wszystko. Swoją drogą to niebywałe, że nadal jest masa ludzi, którzy narzekają, że muszą zapłacić 10$ miesięcznie abonamentu. C’mon – to tylko 10$ za praktycznie niczym nieograniczony dostęp do niemal każdego albumu, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. I znacznie, znacznie więcej.

 

To jakiej płyty słuchałeś ostatnio na Spotify?

 

Stawiam, że Hüsker Dü, Nomeansno, Fontaines DC lub Slowdive, ale sprawdźmy. A nie, jednak nowa płyta Ministry. A u ciebie? Co jest na liście ostatnio odtwarzanych?

 

Zgadnij! (śmiech)

 

Wspaniale!

 

Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła usłyszeć ten materiał na żywo. Wiem, że macie w kwietniu zaplanowane release party w Zurychu i jeden koncert w Berlinie. Czy są jeszcze jakieś daty na horyzoncie i jeśli tak, czy Polska jest na liście?

 

Nie mamy jeszcze żadnych konkretnych planów, ale liczymy, że prędzej czy później będziemy mogli zagrać w waszym kraju.

 

Bardzo na to liczę, dziękuję i mam nadzieję do zobaczenia, oby jak najszybciej!

 

 

Rozmawiała Magda Żmudzińska

 


ZAPISZ SIĘ DO  NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA:  sztukmixnewsletter@gmail.com

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz