IKS

Manuel Gagneux (Zeal&Ardor) [Rozmowa]

manuel-gagneux-zeal-ardor-wywiad

Rozmowa z Manuelem Gagneux, wokalistą i założycielem Zeal & Ardor, o współczesnym świecie i sztuce oraz o najnowszej płycie kapeli zatytułowanej po prostu „Zeal & Ardor”. Wywiad dla strony SztukMix przeprowadził Michał Koch.

 

Michał Koch: Miałem przygotowany w głowie schemat naszej rozmowy, ale doszło do napaści Rosji na Ukrainę. Przyznaję, że to mnie rozbiło. Zdarzenie, które zmieniło wszystko.

Manuel Gagneux: Człowieku, powiem Ci, że to niewiarygodnie smutne. To, co się dzieje, jest po prostu nie do opisania. Wiesz, o? Mam nadzieję, że ta wojna się szybko skończy. Sercem jestem z obywatelami Ukrainy.
 

MK: To nie pierwszy raz, gdy wypowiadasz się o wolności jednostki. Takie tropy można znaleźć też w Twoich tekstach.

MG: To czas, by wykazali się politycy, dyplomaci i wielcy ludzie tego świata. Chcę też wspierać Rosjan, którzy przeciwstawiają się agresji. Mieszkam w Szwajcarii. Chwalimy się, że jesteśmy od zawsze neutralni, ale to bzdury. A Ty skąd jesteś?
 

MK: Z Polski, mieszkam w Krakowie. Można powiedzieć, że Polacy są tuż obok tego konfliktu. Czuję się bezpieczny, ale myśl, że wojna toczy się kilkaset kilometrów dalej… Cóż, jest to przerażające. Na szczęście Polacy, ale też cała Europa, zjednoczyli się, by wspólnie pomagać uchodźcom i zrobić coś dobrego. Szwajcaria też nałożyła sankcje na Rosję, prawda?

MG: Tak, zrobiliśmy to. Wydaje mi się, że jest coś w tym, co powiedziałeś. Europa się zjednoczyła.
 

MK: Czy wojna na Ukrainie wpłynęła na branżę muzyczną? Zespoły próbują się odnaleźć, część znowu odwołuje trasy koncertowe.

MG: To zdecydowanie nie pora, aby zespoły i muzycy próbowali przyciągnąć uwagę odbiorcy. Dzieją się na świecie ważniejsze sprawy. To trudne pytanie. Chyba nie mam na nie odpowiedzi.
 

MK: A koncerty Zeal & Ardor?

MG: Nie gramy teraz trasy we wschodniej części Europy. To też ciekawa sprawa. Prawie jakby była tam jakaś inna, alternatywna rzeczywistość. Branża rozrywkowa okopała się w krajach na zachodzie, tam, gdzie sądzą, że jest kasa. Czuję się z tym dziwnie. Najgorsze, że nie wiem, jak to wszystko się zakończy.
 

MK: Trafne spostrzeżenie. Jak iść teraz na koncert, gdy jest się świadomym, że w jakimś kraju giną ludzie, że ofiarami padają cywile.

MG: Straszna sytuacja.
 

MK: O ludzkiej naturze i potrzebie wolności piszesz też w tekstach. Szczególnie zauważalne jest to na najnowszej płycie. Mam na myśli na przykład utwór „Bow” – opisujesz tam sytuację ludzi w Stanach Zjednoczonych, ale to chyba uniwersalna historia.

MG: W Stanach ciągle wierzymy w „pax americana” (koncepcja relatywnego pokoju w świecie zachodnim od końca II wojny światowej w 1945 roku – przyp. MK). Mam też wątpliwości dotyczące śpiewania o trudnych tematach. Czuję, że wykonując te utwory, żeruję na ludzkiej tragedii. Nie wiem, czy to mi się podoba. Jestem bezsilny.
 

MK: Myślę, że częścią tego wszystkiego jest pomaganie i kontynuowanie swojego życia. Prawdziwą siłę pokazuje się, gdy człowiek stara się ciągle toczyć swoje bitwy.

MG: Dobrze powiedziane!

MK: Zeal & Ardor powrócili więc z nową płytą. Zatytułowana jest po prostu nazwą kapeli. Co za tym stoi? To najbardziej kompletne dzieło w dyskografii?

MG: Powinienem to potwierdzić, ale… prawdę powiedziawszy, nie mieliśmy zbyt wielu dobrych tytułów do wyboru <śmiech>
 

MK: Jakieś przykłady?

MG: Np. „Strangeless Fruit”. Najgorszy z możliwych! Pamiętam też propozycję „A Scar Parade”, ale to za bardzo brzmiało jak tytuł płyty Marilyna Mansona.
 

MK: Możesz nie pamiętać, ale graliście koncert przed Mansonem w Polsce w 2017 roku. Było to na festiwalu Metal Hammer. Oprócz Was grali też m.in. Myrkur.

MG: W Spodku?
 

MK: Dokładnie. Pamiętasz ten występ?

MG: Oczywiście! Niesamowite miejsce. Wtedy nie graliśmy jeszcze w arenach, więc było to ciekawe doświadczenie. Pamiętam też, że podobały mi się Katowice. Miasto ma swój niepowtarzalny charakter, miałem chwilę, żeby pozwiedzać. Natomiast Manson. Cóż, nie był wtedy w formie.
 

MK: Początek historii Zeal & Ardor niewątpliwie związany jest też z holenderskim festiwalem metalowym Roadburn. Jest to wydarzenie znane z tego, że bardzo ambitnie podchodzi do składu kapel, które tworzą lineup. Czy było to najlepsze miejsce na Wasz pierwszy koncert?

MG: Walter Hoeijmakers, który pełni tam rolę kuratora i bookuje zespoły, ma niesamowity talent do wyszukiwania kapel. Zawsze znajdziesz tam eklektyczny i nowoczesny skład. Podczas naszego występu padła elektryka. Magią Roadburn jest to, że nas nie wygwizdano – tak byłoby pewnie na każdym innym wydarzeniu – ludzie po prostu zaczęli śpiewać nasze numery razem ze mną.
 

MK: Rozmawiamy na łamach portalu SztukMix. To miejsce, gdzie redaktorzy łączą wiele dziedzin sztuki. Co Ciebie inspiruje?

MG: Mieszkam w Bazylei, więc mam tu pod nosem mnóstwo różnych popkulturowych rzeczy. Obok jest świetne muzeum, w którym jest obraz Andrew Wyetha, mogę się na niego gapić godzinami. Uwielbiam również literaturę. Czytam dużo dark science-fiction, aktualnie książkę z uniwersum Warhammera 40.000.
 

MK: Jakie masz zdanie o współczesnych media?

MG: Podoba mi się to, że są powszechne. Wszystko jest dostępne tuż po naciśnięciu guzika. Jest w tym również pewna powierzchowność. Konsumujemy dużo, ale nie wyciągamy wniosków. Nie staram się też za wszelką cenę wplatać do tekstów aktualnych wydarzeń, np. pandemii.
 

MK: Zeal & Ardor znany jest z łączenia wielu różnych gatunków muzyki. Mieszacie metal z muzyką soul. O Waszej muzycie mówi się, że to metal avant-garde. Rozważałeś jeszcze jakieś intrygujące połączenie?

MG: Tak, mam w głowie ciekawy pomysł, ale nie zamierzam go nigdy urzeczywistnić, bo bardzo nie lubię obu gatunków. Wyobraź sobie połączenie stoner rocka i reggae!
 

MK: To mogłaby być albo najlepsza płyta na świecie, albo najgorsza.

MG: No właśnie! Pomyśl o takim koncercie, wszyscy zjarani, pewnie przez dym nawet nie byłoby widać sceny.
 

MK: Natomiast myślę, że Zeal & Ardor odnaleźliby się na polskich Off Festivalu. Brali tam udział między innymi Electric Wizard i Wolves From The Throne Room. Nocna scena i black metal robią robotę. Tak to wyglądało przed pandemią.

MG: Właśnie, COVID-19 to kolejna apokalipsa.
 

MK: Graliście koncerty online?

MG: Zagraliśmy jeden, ale teraz uważam, że „spóźniliśmy się na imprezę”. Zarejestrowaliśmy go późno w trakcie pandemii i wypuściliśmy do sieci, ale nikt się tym nie przejął. Było to związane z tym, że nagrywaliśmy w muzeum i musieliśmy zdobyć zgody na pokazywanie wszystkich eksponatów, które zostały uchwycone na taśmie. Zajęło to nam cztery miesiące!
 

MK: Jak te dwa lata lockdownów wpłynęły na Ciebie?

MG: Dużo przesiaduję w domu, więc zamknięcie nie było największych problemem. Miałem nawet więcej czasu na czytanie i gry komputerowe.
 

MK: A nagrywanie albumu?

MG: Sam komponuję i gram na instrumentach. Poza perkusją, na niej zagrał Marco Von Allmen.
 

MK: Udało się też przygotować trasę koncertową zaplanowaną na 2022 rok. Obostrzenia covidowe powoli znikają, kraje się otwierają. Wszystko idzie zgodnie z planem?

MG: Chcemy, żeby się udało. To wspólna trasa z Meshuggah. Mam nadzieję, że nie pojawi się po drodze kolejna apokalipsa.
 

MK: Na przykład katastrofa klimatyczna?

MG: Właśnie. Wspaniały czas, aby być żywym!
 

Rozmowę przeprowadził Michał Koch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz