IKS

Madrugada, Niebo, Warszawa, 03.04.2022 [Relacja]

madrugada-warszawa-koncert-relacja

Czasami mają miejsce wydarzenia, które na długo zapadają w pamięci ich uczestników. W moim przypadku do takich będzie zaliczał się występ norweskiej Madrugady. 3 kwietnia 2022 roku w warszawskim klubie Niebo zespół dał występ, który z pewnością nikogo nie pozostawił w niedosycie. Po takich koncertach, człowiek czuje się lepszą personą. Ale zacznijmy od początku.

Warszawskie Niebo to nie jest duży klub. Biorąc pod uwagę jakość dorobku Norwegów może wręcz dziwić, że zespół zagrał w tak małym lokalu. To band zasługujący co najmniej na Progresję. W tym roku panowie, po wielu latach przerwy od nagrywania, wydali fenomenalny album Chimes at Midnight. Do naszego kraju przybyli, aby promować właśnie tę pozycję ze swojej dyskografii.
 
Supportem zespołu miał być Darling West niestety z przyczyn niezależnych od organizatora do ich występu nie doszło. A szkoda, bo to naprawdę interesujący band grający folk w amerykańskim stylu. Klub wypełniał się powoli, jeszcze trzydzieści minut przed rozpoczęciem koncertu spokojnie można było zająć miejsce blisko sceny. Później zakrawało to na cud – występ Norwegów oczywiście zaliczył „sold out”, co znaczyło, iż Niebo wypełniło się w całości.
 
Nie wiem czy naród norweski słynie z punktualności. Faktem jest, iż dokładnie o czasie, muzycy po kolei zaczęli zajmować swoje miejsca na scenie. Ostatni oczywiście wkroczył ten, na którego wszyscy najbardziej czekali – wokalista Sivert Høyem. Poza nim stały skład zespołu tworzą basista Frode Jacobsen oraz perkusista Jon Lauvland Petterse. W czasie obecnej trasy wspomagają ich gitarzysta i klawiszowiec Christer Knutsen oraz gitarzysta Cato (Salsa) Thomassen. Poza perkusistą wszyscy ubrani byli w marynarki i koszule, dostosowując się w ten sposób do dostojnego muzycznego klimatu, który proponują w swojej twórczości.
 
Występ zaczęli od małego trzęsienia ziemi. „Nobody Loves You Like I Do” to przecież jeden z najlepszych ubiegłorocznych kawałków. Piękniej chyba nie mogli zacząć. Początkowo skupili się na utworach z Chimes at Midnight”, zagrali: „Running From the Love of Your Life”, „Slowly Turns the Wheel”, dopiero po nich cofnęliśmy się trochę głębiej w czasie i usłyszeliśmy „Hands Up – I Love You”. Niektóre kawałki z nowego albumu zdecydowanie zyskały w wersjach na żywo. Tak było w przypadku „Help Yourself to Me”. Przepiękne wykonanie, na nim po raz pierwszy, ale zdecydowanie nie ostatni, przeszły mnie ciary. Po jego zakończeniu wokalista po raz pierwszy zagaił publiczność. Grzecznie się przywitał i przypomniał ostatni koncert Madrugady, który miał miejsce w 2019 roku również w Niebie. Panowie zagrali wtedy z okazji 20-lecia swojego debiutanckiego albumu „Industrial Silence”. Nie dziwi więc, że następne w kolejności było „Electric”, z tej właśnie płyty.
 
Pierwszym momentem, kiedy publiczność nie tylko poprzez nazwę klubu znalazła się w niebie, był ten w którym zespół zagrał „Only When You’re Gone”, dedykując go niedawno zmarłemu Markowi Laneganowi. Po nim temperatura koncertu absolutnie nie spadła, bo i jak mogła skoro zaserwowali „Majesty” – w nowej wersji znanej z Vesterålen Project – z przepiękną solówką Thomassena na zakończenie. Publiczność już wtedy była w totalnej ekstazie, ale nie było chwili aby emocje opadły. „Black Mambo”, „Salt” i „Look Away Lucifer” tylko dodatkowo podkręciły i tak gorącą atmosferę. Wokalista odczyniał swój szamański taniec lekko zbliżony do ruchów Nicka Cave’a. Ten szczupły, niepozorny facet ma tyle charyzmy, że spokojnie mógłby obdzielić nią kilku frontmanów. Niesamowity był moment, kiedy wziął do ręki mały reflektor puszczając nim światło w skąpaną w mroku publiczność. Do tego widząc entuzjazm widowni totalnie się rozluźnił. Oj zadowolony był Sivert z takiej atmosfery. Dwa ostatnie utwory setu podstawowego to madrugadowy klasyk zagrany w porywającej wydłużonej wersji „Strange Colour Blue” oraz przepiękny „Dreams at Midnight”. Rzadko wzruszam się na koncertach, ale podczas tego utworu moje emocje sięgnęły zenitu. Łzy w oczach i takie tam – no totalnie mnie panowie rozwalili i jakiś czas musiałem dochodzić do siebie.
 
Na szczęście w tym momencie nastąpiła krótka przerwa. Jednak wiadomo było, że bez bisów się nie obejdzie. Kiedy ponownie weszli na scenę wybrzmiał „Vocal”, kolejny absolutny klasyk z ich pierwszej płyty . Następny, mocno Cohenowski, „Stabat Mater” to kolejny przykład kiedy wersja na żywo dodaje utworowi dodatkowego uroku. Z ostatniej płyty zagrali jeszcze przepiękny „Call My Name”.
 

Jakby emocji było mało, po nim nastąpił najbardziej wzruszający moment koncertu. Artysta odniósł się do sytuacji w Ukrainie. Podziękował Polakom za pomoc, którą niosą uchodźcom. Wspomniał również o pewnym starym człowieku, który wywołał wojnę w imię odbudowy rosyjskiej potęgi. Dostało się również pewnemu siwemu kolesiowi ze Stanów Zjednoczonych, głoszącemu w przeszłości hasło „Make America Great Again”. Stałem pod samą scenę i widziałem jak bardzo poruszony był Høyem wygłaszając tę przemowę. Niektórzy obcokrajowcy autentycznie przejmują się tym, co dzieje się za naszą wschodnią granica i są wdzięczni Polakom za ich postępowanie w tej makabrycznej sytuacji. Do takich osób z pewnością należy wokalista Madrugady. „What’s on Your Mind?” został zadedykowany walczącej Ukrainie, uchodźcom oraz nam wszystkim pomagającym w każdy możliwy sposób ofiarom tej zupełnie niepotrzebnej wojny.

Po tym utworze, zespół kawałkiem „Blood Shot Adult Commitment” przypomniał wszystkim obecnym, iż nagrał album na którym znalazło się kilka kompozycji wręcz w garażowych klimatach. Mowa oczywiście o albumie „Grit”. Oj długie były te bisy. Niestety koniec występu zbliżał się nieubłaganie. „The Kids Are on High Street” oraz „Valley of Deception” zakończyły ten fantastyczny koncert. Warto jeszcze wspomnieć, iż na finał, za plecami muzyków, ukazały się narodowe barwy Ukrainy. Ukłony, wspólne zdjęcie z publicznością i po tym, wszyscy widzowie mogli w spokoju zacząć rozchodzić się do domów.
 
Takie występy określa się jako „totalne”. Sivert Høyem oraz reszta muzyków całkowicie zawładnęli sercami oraz duszami słuchaczy. Muzyka Madrugady od zawsze ma jakiś królewski pierwiastek. Obcowanie z nią jest magiczne, a słuchając jej na żywo to wrażenie jest dodatkowo spotęgowane. Tak jak wspomniałem na początku, taki występ powoduje, iż my maluczcy słuchacze czujemy się lepsi (ale nie mam tutaj na myśli ego tylko oczyszczenie duchowe) . Taki właśnie był ten wieczór. Czysta, muzyczna magia. Wielki koncert w małym klubie!
 

Moc wrażeń i emocji przeżył i wszystko opisał Mariusz Jagiełło

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz