IKS

Maciej Ornoch (Venflon) „Tata nie piełaj!” – [felieton]

maciej-ornoch-tata-nie-pielaj-felieton

„Tata nie pieeełaj!!!” – wykrzyczała pełną piersią Tosia – moja najmłodsza córka (lat 2) – przerywając moją arię a’la Pavarotti. „Laaaazania mobileeee” uwięzło mi w gardle… Ale jak to „nie piełaj”?? Nie podoba jej się jak piełam? Przecież starsze córki śpiewają te wszystkie domowe głupoty razem ze mną i doskonale się przy tym bawimy. Więcej – przychodzą na większość koncertów Venflonu w Warszawie, chodzą w naszych t-shirtach i w ogóle… Kiedy były małe to headbanging do „sjogiego metalu” na tylnej kanapie samochodu był nieodzownym elementem każdej podróży, a teraz nagle TAKIE COŚ?? Ledwo co nauczyła się składać słowa w zdania i od razu „Tata nie piełaj”??? WTF???!!! – pomyślałem sobie refleksyjnie.

 A co jeśli brak upodobania do moich wyczynów wokalnych wejdzie jej w krew? Będzie gardziła Venflonem i nabijała się z taty oraz jego kolegów, starych dziadów, ubierających się w bojówki i od 25 lat bezowocnie bawiących się gwiazdy rocka? Co jeżeli w ogóle nie podzieli mojej fascynacji gitarowymi dźwiękami, a muzyka będzie służyła jej jako podkład do czegoś tam?? Będę siedział w kapciach w salonie, usiłując skupić się na aspektach taktycznych w meczu Ekstraklasy, podczas gdy zza ściany będą atakowały mnie biedobeaty, na których współczesne pseudoraperzyny z nowobogackich rodzin nawijają o hajsach, koksie i drogich furach, „upiększając” przy tym pseudośpiewane refreny autotunem (kiedyś to były rapsy, a teraz to nie ma rapsów)?? Dramat.
 

Do tego ostatnio przez drzwi do pokoju starszych (córek) podsłuchałem, przypadkiem oczywiście, że zamiast prawilnie tłuc grzywami do Slayera, to jarają się nową piosenką Sanah…

Moje w pocie czoła starannie ukształtowane metalątka! Jedno gra na perkusji, drugie na pianinie. Przecież kiedyś, wspólnie z dziadkiem na gicie i tatą na voxach miały założyć rodzinny zespół progrockowy… A teraz wszystko psu w dupę, żeby nie zacytować klasyka: „ jak krew w piach”. W sumie z dziadkiem, znaczy ojcem moim, też przeżyliśmy trochę muzycznych niesnasek, mimo że obaj jesteśmy megafanami szeroko pojętej muzyki rockowej, a całą swoją relację z muzyką zawdzięczam głównie jemu.
 

Tak jak moje dziewczyny machały w samochodzie dyńkami do Pantery – tak ja w ich wieku szalałem z plastykową gitarą przy dźwiękach Black Sabbath czy Led Zeppelin, które zapuszczał ojciec.

Dariusz, bo taką ma ksywę, pokazał mi także pierwsze chwyty gitarowe i kazał mi ćwiczyć „palcówki” (co czynię regularnie do dziś, mimo że gitarę trzymam w rękach raz na ruski rock ). Zżymał się jednak przy dochodzących z mojego pokoju dźwiękach The Offspring, za przykład prawdziwej, wartościowej muzyki podając Pink Floyd i King Crimson. W ogóle dla ojca cały Punk Rock to były „ Trzy akordy, darcie mordy i wszystko na jedno kopyto”. W ogóle nie kumał przekazu i tego, że gdyby nie Punk Rock to Muzyka Rockowa prawdopodobnie zdechłaby gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, dławiąc się własnym ogonem. Ja z kolei byłem na etapie, że w muzyce liczy się prawda, szczerość, emocje, energia, agresja. Dla mnie Pinkflojdy i Kingkrimozony to była jakaś matematyczna układanka onanizujących się przy każdym wydawanym przez siebie dźwięku dziadów. Wszystko dopieszczone, dopasowane i przemyślane w najdrobniejszym szczególe. Do tego te rozbudowane aranże, zmienne tempa, polirytmia i wirtuozeria muzyków. No rzygać się chce.
 

Kiedy podjarany, z pełnymi z wrażenia gaciami, puściłem ojcu pierwszą płytę Rage Against The Machine spuścił mnie na drzewo tekstem w stylu: Riffy nawet nienajgorsze, bo słychać w nich Black Sabbath, ale ten szczekający pseudoraprzyna sprawia, że jest to niesłuchalne.

Dla mnie niesłuchalne były Organy Hammonda i falset Iana Gillana w Deep Purple. O mojej fascynacji Cypress Hill, Kalibrem 44 i romansem (choć przelotnym i powierzchownym) z polskim rapem w ogóle mu nie wspominałem. Nie chciałem ranić ojcowskiego serca. Tak to właśnie było.
 

Potem okazało się, że mamy całkiem sporą wspólną platformę, na której w pełni dogadujemy się muzycznie. Była to, zwana potocznie Grungem, scena rockowa Seattle drugiej połowy lat 80 i pierwszej lat 90.

W Grunge’u obydwaj odnaleźliśmy coś dla siebie i sporo czasu spędziliśmy na wspólnym słuchaniu kapel i rozmowach.
Okazało się, że można w udany sposób połączyć elementy punkowe z metalowymi, wplatając w to bluesa i klasycznego rocka. Po jakimś czasie przeszliśmy do prezentowania sobie klasyki gatunków, których misz-masz tworzył Grunge. W ten sposób poszerzyliśmy swoje horyzonty, dostrzegliśmy w muzyce aspekty, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, uodporniliśmy się i osłuchaiśmy z kłującymi w uszy motywami jak Organy Hammonda czy rapowane albo growlowane wokale. Można śmiało powiedzieć, że dzięki interakcjom muzycznym ojciec – syn dojrzeliśmy muzycznie, choć wczesne rokowania nie były zbyt obiecujące.
Zaliczyliśmy we dwóch koncerty kapel zarówno z jego, jak i z mojego podwórka. Pearl Jam, Soundgarden, King Crimson, Zack Sabbath, Clutch and many more. Nie mówiąc już o koncertach Venflonu. Bowiem od samego początku egzystencji tej legendarnej formacji Dariusz jest jej oddanym fanem. Jest także jednym z pierwszych i najsurowszych (choć zawsze konstruktywnych) recenzentów naszej twórczości. Na jego nieocenioną, fachową i zawsze bezstronną (choć jednak subiektywną) radę możemy liczyć zawsze już kiedy wbijamy koncepcyjną, próbną perkusję na demówkę demówki nowego materiału.
 

Dziś zdarza się tak, że tego samego niedzielnego poranka przy śniadaniu ojciec katuje matkę Metallicą, a ja atakuję swoją rodzinę Jimmim Hendrixem.

Taki telepatyczny sadyzm muzyczny. Wyssany, oczywiście, z mlekiem ojca . Myślę sobie więc, że może jednak kiedyś odbędziemy choć jedną próbę rodzinnego zespołu progrockowego, a Tosia może będzie piełać w nim razem ze mną. Byłoby to megazajebiste i megawzruszające doświadczenie.
Dzieciaki natomiast niech słuchają czego chcą, niech mają pełną swobodę w odkrywaniu muzycznego świata. Jeżeli tylko dostały od rodziców dobre podstawy muzyczne, jeżeli od małego, nawet jeszcze w brzuchu, osłuchały się z wartościową muzyką, nie skończą słuchając disco polo albo patologicznego rapu. Wtedy, nawet jeżeli czasem usłyszycie z pokoju własnego dziecka jakieś budzące w Was odrazę dźwięki, to będzie to raczej dowód muzycznych poszukiwań niż fascynacji muzycznym guanem. Najprawdopodobniej będzie to jednak dowód na to, że Wasze dzieci najnormalniej w świecie chcą Was wkurwić – do czego mają święte prawo.
 
To pisałem ja – skromny wokaliścina legendarnej formacji Venflon.
 

Maciej Ornoch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. ślina

    A’propos edukacji muzycznej, pamiętam jak mój ojciec, zajarany faktem, że w gimbazie poszedłem jednak w muzykę gitarową, a nie rapsy, dał mi 100kę i powiedział „synku kup sobie płytę”. Jako, że wtedy byłem na świeżo po przeoraniu podstaw: Hybrid Theory, Black Album i Americany, stwierdziłem, że kupię sobie coś mocniejszego, bo przecież jestem już totalnie metalowy. No i przyniosłem do domu Slipknot Iowa, poleciało People = Shit i jeszcze tego samego dnia dymałem z powrotem do empiku, żeby oddawać, bo pozytywny przekaz i wartości domowe nie spinały się z „Come on down and see the idiot right here / Too fucked to beg and not afraid to care”.

    Fun fact, tę samą płytę kupiłem ojcu do samochodu 20 lat później, wchodzi jak złe 😉

Dodaj komentarz