IKS

Maciej Ornoch – „Kręgi czasu” [Felieton]

maciej-ornoch-kregi-czasu-felieton

HELLo! Na początku, tytułem wstępu chciałbym zaznaczyć, że niniejszy felieton piszę głównie w pierwszej osobie liczby mnogiej nie dlatego, że traktuje on o każdym z „nas”. Prawdopodobnie tak nie jest… Kieruję go jednak do wszystkich, czyli do każdego – stąd dominująca forma: „MY”. Pragnę też lojalnie uprzedzić Was, Moi Drodzy czytelnicy, że tym razem zamiast zwyczajowymi heheszkami – postanowiłem uraczyć Was pewną dozą egzystencjalnego pierdolenia oraz garścią wynurzeń natury osobistej na temat mojego własnego jestestwa (w sumie nie tylko własnego, bo może się okazać, że również Waszego…) Reasumując – będą smuty, będę truł… Ale do rzeczy.

 

Wreszcie zrobiło się ciepło a dookoła z pełną mocą bujnej zieleni, kwiatowych kolorów i zapachów buchnęła wiosna. Tym samym ciałem stało się powtarzane przez miliony rodaków, mniej więcej od końca października, powiedzenie „byle do wiosny”. Zamknął się, a zarazem rozpoczął na nowo, pewien krąg czasowy. Zaraz będą wakacje, potem trochę złotej polskiej jesieni i od połowy października znowu będzie obowiązywało „byle do wiosny”…
Zauważcie, że całe nasze życie składa się z takich czasowych kręgów, cyklów, sekwencji powtarzalnych zdarzeń, nieuniknienie następujących po sobie etapów jakichś procesów, które w pewnym momencie kończą się tylko po to, żeby za chwilę zacząć się od nowa. My natomiast funkcjonujemy w nich wszystkich na raz, bez przerwy na coś czekając, odliczając kolejne dni, godziny do końca danego cyklu, który z kolei zakończy pewien etap w większym cyklu i przybliży nas czasowo do jego zamknięcia (i rozpoczęcia się od nowa) a ostatecznie do śmierci .

 

I tak od najmłodszych lat. Już od pierwszych klas podstawówki odliczaliśmy minuty do końca lekcji i lekcje do wyjścia ze szkoły i dni szkolne do weekendu. Odliczaliśmy czas do urodzin, świąt, ferii, wakacji. Od tamtych czasów niewiele się zresztą zmieniło. Budzimy się rano w poniedziałek z myślą, żeby jakoś przetrwać – najpierw poniedziałek a potem jak najszybciej do weekendu, do piąteczku. Przeczołgujemy się przez wtorek, potem osiągamy „punkt kulminacyjny” czyli zaliczamy środę („środa minie, tydzień zginie”- jak mawiał poeta). Dalej już z górki – czwartek (zwany małym piątkiem bo można już skoczyć na koncert czy na piwko ze znajomymi ) jest już spoko bo widać weekendowe światełko w tunelu. No i w końcu – piątek, piąteczek PIĄTUNIO!!! I WEEKEEEEND… I znowu poniedziałek… I tak, kurwa, CAŁE ŻYCIE.

 

Całe życie chcemy przyśpieszyć czas, chcemy żeby już wydarzyło się coś, czego nie możemy się doczekać. Pogardzamy zwykłym szarym dniem czekając na dzień „wyjątkowy”. Nawet klasyk śpiewał kiedyś, że „w życiu piękne są tylko chwile”. W ten sposób traktujemy po macoszemu jakieś 90% naszego życia. 90 % danego nam na tym łez padole czasu gonimy króliczka narzekając przy tym na zbyt szybkie tempo życia i uciekający czas… Komu nie zdarzyło się sentencjonalnie stwierdzić: „Ale ten czas zapierdala” niechaj pierwszy rzuci kamieniem! Gdzie tu jest sens, ja się pytam ??

 

Narzekamy zresztą na całą masę innych rzeczy czy zjawisk. Narzekamy, zżymamy się, plujemy, kurwimy, zazdrościmy, nienawidzimy (tych mitycznych kurwów i jebanych złodziei). Szukamy winnych naszej przeciętności i szarzyzny naszego życia. TYM WSZYSTKIM wypełniamy uciekający nam czas. Zamiast wyrwać się z marazmu i zrobić coś dla siebie to wciąż siedzimy na kanapie i odliczamy dni do corocznego urlopu we Władku (gdzie będziemy kurwić na ceny chrzczonego piwa i ryby smażonej w oleju, tłok na plaży i niedostatecznie słoneczną pogodę… I te jebane parawany pierdolone…)

 

Smutne i przerażające jest to, że żeby wyrwać się z tego mentalnego syfu, często musi wydarzyć się coś strasznego. Żeby docenić jak ważne jest aby świadomie i konstruktywnie przeżywać każdy zwykły dzień, musisz zachorować na raka, przeżyć niemożliwy do przeżycia wypadek, musi wybuchnąć wojna albo musi umrzeć ktoś bliski…

Mnie pewne rzeczy uświadomiła wygrana walka z Covid-19 (a przechodziłem naprawdę ciężko). Chwile, kiedy czekając na karetkę ostatkiem sił regulujesz zaległe wpłaty, przekazujesz żonie hasła, PINy, numery kont bankowych i polis ubezpieczeniowych, być może ostatni raz żegnasz się z rodziną…Takie momenty potrafią mocno przewartościować podejście do codziennego życia. A jednak… W dalszym ciągu nie udało mi się w 100% wykorzenić tego odliczająco-narzekającego wewnętrznego imperatywu. Pomimo świeżo zyskanej świadomości dnia codziennego, non stop muszę się kopać w dupę bo mój „wewnętrzny Polaczek” w środku kurwi, że ma za słabo bo zabierają mu to, co mu się, jak psu micha, należy… Gówno prawda – jedyne, co mi się należy to prawo do walki. Dlatego walka o każdą małą chwilę trwa. Jest ciężka, żmudna i bezustanna. Zapewne skończy się dopiero razem ze mną i moim żywotem. Ale walczę bo walczyć warto i walczyć trzeba. No bo ile, do chuja Wacława, można jeździć na urlop do Władka ??  I Wy też walczcie bo… Bo Wam się należy! Będzie dobrze, byle tylko do wiosny!

 

To pisałem ja – Wasz nowy Coach – Maciej (nie mylić z wróżbitą)

 

Maciej Ornoch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz