IKS

Death Denied [Rozmowa]

death-denied-rozmowa

Łódzka formcja Death Denied wydaje płyty z dokładnością szwajcarskiego – co 4 lata. Najnowszy, trzeci już pełnowymiarowy album „Through Waters, Through Flames” poszerza jednak spectrum muzyczne, co wyszło grupie na dobre, bo – jak sami przyznają – niespecjalnie radują ich recenzje typu: ‘Death Denied nic nowego znów nie odkrywają’. O smaczkach na płycie, jej pomyśle i realizacji opowiedzieli gitarzyści Rafał Powązka i Marek Kiemona oraz perkusista Wiktor Nestorko

Maciej Majewski: Utrzymaliście 'tempo’ wydawania i „Through Waters, Through Flames” wychodzi 4 lata po „A Prayer To The Carrion Kind”. Mam nieodparte wrażenie, że tytuł nowej płyty coś symbolizuje w przypadku waszego zespołu. Co zatem działo się w Death Denied w ciągu ostatnich 4 lat?

Rafał Powązka: Tak, tempo, choć nie za szybkie, to stabilne (śmiech). Od wydania ostatniej płyty sporo pograliśmy, myślę, że muzycznie dojrzeliśmy i powoli montowaliśmy nowy materiał. Początkowo chcieliśmy wydać akustyczną ep-kę, ale kawałki zaczęły na tyle dobrze działać w elektrycznym anturażu, że jednak poszliśmy w stronę pełnego albumu. A jeśli chodzi o tytuł, to raczej dobrze „usiadł” z okładką i po prostu fajnie brzmi.

 

Marek Kiemona: Brawo stary! Nie pomyślałem nigdy o tym tytule w ten sposób, ale wspaniale wręcz opisuje moją podróż przez życie w tym czasie, co też odbiło się na moim zaangażowaniu w Death Denied.

 

Wiktor Nestorko: Robiliśmy ten materiał powoli, bo nam się podobał chyba sam proces pracy nad numerami. W dodatku mieliśmy na to czas – m in. przez pandemię. I nie gonił nas żaden termin związany ze studiem. Mnie się mega przyjemnie gmerało w tych kawałkach.

 

MM: Pytam, bo z zawartości płyty wnoszę, że trochę wyluzowaliście, nabraliście pewności siebie jako kompozytorzy i po prostu lepiej wam się współpracuje razem.

WN: Zdecydowanie dobrze się nam współpracuje, to jedno z moich odkryć podczas tworzenia tej płyty. W dodatku każdy ciągnął trochę w swoją stronę, co rozszerzyło obszar muzyczny, w którym zaczęliśmy się poruszać. Każdy z nas słucha kompletnie innych rzeczy i przy tej płycie odnoszę wrażenie, że to słychać.

 

RP: Z mojej perspektywy na pewno mamy ustabilizowany i dograny skład, czego na poprzednich płytach aż tak nie słychać. To jest też najbardziej „wspólny” album. Na poprzednich moje kompozycje dominowały, a teraz moich jest „tylko” 50% (śmiech). Zdecydowanie też nabrałem pewności jako wokalista, chociaż pozostaję swoim największym krytykiem.

 

MM: Te wszystkie zmiany na pewno nie uszły uwadze Haldorowi, który tę płytę produkował?

WN: Trzeba przyznać, że na pewno miał wizję na tę płytę, która – w zdecydowanej większości numerów, była bardzo słuszna. Jednak dwa numery postanowiliśmy dać zmiksować innemu producentowi, ale o tym chyba więcej Rafał, bo to jego były działania.

 

RP: Ciężko powiedzieć – Haldor to jest raczej typ realizatora, który nie wchodzi zespołowi za bardzo w aranżacje – raczej koncentruje się na swojej działce. Na marginesie, dwa numery postanowiliśmy zmiksować u Marcina Buźniaka z Axis Audio, bo charakterem były nieco inne i uznaliśmy że bardziej nowoczesne podejście do miksu może tu lepiej zadziałać.

 

MM: Może to dlatego ta płyta ma tyle odcieni brzmieniowych. Mówicie, że każdy z Was słucha trochę innej muzyki. Narzuciliście sobie jakieś ograniczenia stylistyczne przy tworzeniu tej płyty?

MK: Nigdy tego nie robiliśmy w sumie…

 

WN: Chyba tylko w zakresie „podoba nam się czy nie?”. Natomiast nie było ciśnienia, aby trzymać się jakichkolwiek ram stylistycznych. Okazało się, że możemy świadomie pójść w jakimś kierunku, poeksplorować go i – jeśli uznajemy to za ciekawe – zawrzeć w numerach. Powiedziałbym, że bardziej osadziliśmy się w brzmieniu, niż w stylistyce.

 

RP: Totalnie nie – naszym jedynym kryterium było czy coś jest fajne, czy nie. Jak mówi Kiemzo, nigdy się nie ograniczaliśmy. Po prostu takie brzmienia nam wychodziły. Przy „Through Waters, Through Flames” poszliśmy o kroczek dalej, bo na przykład „Concrete Cathedrals” nieprzypadkowo miał nazwę roboczą 'Bluegrass’ (śmiech). Jest tu trochę metalu, trochę grunge’u, ale mam nadzieję, że po tym krążku ilość recenzji zaczynających się od „Death Denied nic nowego znów nie odkrywają” trochę się zmniejszy.

 

MM: Skoro wspomniałeś „Concrete Cathedrals”, to wyróżnia go tempo – to najszybszy numer na płycie, w którym gościnnie na klawiszach udzielił się Voltan z Leash Eye. Mnie skojarzył się całościowo z twórczością Deep Purple.

WN: Haha, też to usłyszałem ale dopiero po nagraniu (śmiech). Natomiast sam riff wymyśliłem w oparciu o figury, które rzeźbią KISS w swoich riffach. Jeśli chodzi o gościnne solo – Voltan nas super zaskoczył, bo mieliśmy kompletnie inną wizję na solówkę. Chcieliśmy żeby będzie pędziła, rozlewała się, a tymczasem kolega zagrał coś kompletnie innego, a zażarło jak nie wiem. Ma wyobraźnię ten człowiek. I to był chyba pierwszy numer, który powstał na tę płytę, właśnie w wersji jeszcze akustycznej. Graliśmy go znacznie szybciej w owym czasie. Jednak pewnego razu spróbowaliśmy go w ‘prądzie’ i okazało się, że też fajnie płynie. Stąd powstał pomysł na robienie całej płyty, a nie jedynie akustycznej ep-ki.

 

MM: Rafał, napisałeś „Behind The Surreal”, do którego powstał klip. Skąd ta maniera wokalna w stylu Layne’a Staleya w tym numerze?

RP: No właśnie w sumie sam nie wiem – układałem linię w ogóle nie myśląc o „Them Bones”, natomiast jak już na poważnie nagrywałem tu wokale, to cisnęła mi się strasznie ta harmonia z kwartą, która jest także i u Staleya często stosowana. Reszta linii już nie jest zbieżna, ale dopiero jak puściliśmy ten numer w eter, to zdałem sobie sprawę, że jednak może trochę za dużo ‘pożyczyłem’ (śmiech). Jeśli chodzi o świadome inspiracje, to bardziej myślałem o czymś w stylu Black Stone Cherry w bridge’u. Natomiast porównania do Staleya mnie nie bolą ani trochę, bo Alice in Chains to moje TOP3 na pewno.

 

MM: Przyznaje, że najbardziej zaciekawiła mnie końcówka płyty w postaci dwóch ostatnich utworów, czyli „Celestial Choir”, w którym chórki dołożyły dwie Panie i dość epicki „Nocturnal”, w którym pojawił się… saksofon.

RP: „Celestial Choir” to pierwszy numer, który ja napisałem na ten album, oparty na takim trochę skocznym riffie i rozłożonych akordach w refrenie. To jest dość „typowy” kawałek dla nas – sporo tu gitarowych melodii i nieco grunge’owego klimatu. Jak wspomniałeś, jest też wsparcie wokalne, co działa na plus. Najbardziej lubię tu wracać do końcówki, gdzie instrumenty nieco gasną, za to wokal ciśnie do końca. Anka już kiedyś nam nagrywała wokale – konkretnie do „Tumbleweeds” z pierwszej płyty – i dobrze to wyszło, więc była dość oczywistym wyborem. Klaudia to z kolei żona naszego kumpla Tomka, która udziela się w łódzkim Hellrose. Od jakiegoś czasu myśleliśmy, żeby ją zaprosić do wspólnego nagrania i zwłaszcza w „Nocturnal” jej głos w mojej ocenie dodał nieco złowieszczości ostanim wersom. W końcu to rock z pazurem, a nie szanty!

 

WN: „Nocturnal” skomponował Wincent, najbardziej chyba świadomy doomowiec z wszystkich nas. Dużo zdarzeń w tym numerze wyniknęło w trakcie aranżowania, również podczas samych nagrywek w studio, szczególnie w kwestii gitar. Natomiast saksofon był pomysłem Rafała. Kakoś tak wpadł na to podczas jednej z wielu ewaluacji. Solo saksofonu zagrał Mateusz Stawiszyński, kolega ze studiów – wielkie dzięki, że się podjął! Zagrał bez pudła. Moim zdaniem świetnie się stopiło to solo z numerem. Wyszedł mocny zamykacz płyty.

 

RP: Tak, ten numer był tym, gdzie było zostawione trochę miejsca na improwizację w studiu, jeśli chodzi o gitarowe aranżacje. Dobrze, że Stołek (perkusista Tides From Nebula i realizator sesji) miał na miejscu e-bow (czyli taki smyczek do gitary). Bez tego ten numer by tak nie zabrzmiał (śmiech). Tutaj w instrumentalnych fragmentach zahaczamy według mnie o post rock. Same riffy skręcają w doom metal, a końcówka miała być takim małym ‘WTF?!’ dla słuchacza.

 

MM: Maciek Kamuda zrobił okładkę płyty po usłyszeniu muzyki, jak mniemam?

RP: Ło Panie, chyba nie! Nie pamiętam już, bo tym zajmował się Vincent. On miał pomysł na okładkę i w swoim stylu nabazgrolił ją w Paincie, a Maciek ogarnął po swojemu. Jak dla mnie najlepsza z naszych dotychczasowych!

 

MM: Będziecie robili jeszcze jakiś klip, do któregoś z utworów?

WN: Chyba jeszcze powstanie jeden, ale to nie jest ani pewne ani nie wiem za dużo na ten temat…

 

RP: Tak, jest w planach klip do otwierającego „The Apostate Soul”. Trochę działania z nim związane się przedłużają, ale jesteśmy dobrej myśli. Natomiast już w tym momencie zrobiliśmy o dwa klipy więcej, niż na poprzedniej płycie, więc jest progres (śmiech). Warto tu wspomnieć o Tomku Kałużnym, bez którego nie zrobilibyśmy „Behind The Surreal”, oraz o Maurycym Szymczaku, który pracował nad graficznym klipem do „Nocturnal”. Taki pomysł też za nami chodził i jak dostaliśmy pierwszy miks płyty, to nie miałem wątpliwości, że właśnie „Nocturnal” powinien dostać taki obrazek. Z efektu końcowego jesteśmy bardzo zadowoleni.

 

MM: Zaczęliście także grać koncerty. Jest możliwa cała trasa w przypadku waszego zespołu?

WN: No i tu jest ciekawie, bo najwcześniej jakieś regularniejsze zdarzenia koncertowe pojawia się chyba dopiero pod koniec lata i jesienią.

 

RP: Mamy kilka rzeczy w toku, ale tak jak mówi Wiktor – raczej okolice jesieni i pewnie jakieś weekendy lub pojedyncze koncerty. Ale z chęcią zagramy wszędzie, gdzie nas przyjmą chlebkiem ze smalcem i ogórkiem kiszonym.

 

MM: Ostatnia kwestia, którą podjąłem też podczas rozmowy z chłopakami z J.D. Overdrive: nie macie wrażenie, że stoner/southern rock/metal doszedł w Polsce do ściany?

WN: A czy my jeszcze gramy southern? (śmiech) Ja nie jestem tak świadomy sceny, jak koledzy z zespołu, natomiast jeśli tak jest, że już ściana, to trudno, co zrobić? Chyba nie tyle liczymy na koniunkturę, co sprawia nam przyjemność realizowanie się – i przy tej płycie myślę, że się udało.

 

RP: Ja myślę, że trochę tak jest, zdeklarowanych fanów tego grania nie ma za wiele, a to oni są postawą do budowania jakiejś sceny. To dość ciekawe, bo zespoły z którymi zaczynaliśmy się w to bawić, żeby wspomnieć na przykład o Vagitarians, już raczej nie istnieją, albo grają coś innego (jak Sunnata aka Satellite Beaver), a nasi drodzy przyjaciele z JDO właśnie się zawijają. Chyba ta formuła powoli dogasa, aczkolwiek my też nie do końca gramy stricte southern. Odstawiając wszystko na bok, granie tego, co sobie w Death Denied smażymy, wciąż nas to bawi i pewnie dlatego dalej istniejemy.

 

Rozmawiał: Maciej Majewski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz