IKS

Łukasz Krajewski (Needle of Joy) [Rozmowa]

Warszawska formacja Needle Of Joy miesza post-grunge, numetal i hardrocka. Ich debiutancka ep-ka „Inattention” jest trafną wizytówką ich stylu, a o szczegółach, jak i o genezie grupy opowiedział mi jej basista, Łukasz Krajewski

Maciej Majewski: Zanim przejdziemy do kwestii bieżących, chciałbym, byś nakreślił genezę Needle Of Joy, bo z tego, co zauważyłem – istniejecie niespełna rok?

 

Łukasz Krajewski: Początki zespołu tak naprawdę zaczęły się już w trakcie pandemii. Miałem wtedy więcej czasu wolnego i spotykałem się na wspólne jammowanie z aktualnym perkusistą, Piotrem Korczakiem. I tak od jednego spotkania do drugiego, Piotrek zaproponował, żebyśmy założyli zespół. Niewiele myśląc zgodziłem się. Zaproponowałem Grzegorzowi (gitara) udział. Wcześniej widzieliśmy się raz na wspólne granie. Mieliśmy podobne gusta, więc też nie miał żadnych obiekcji. Co do wokalu, sprawa była jasna – bierzemy Roberta. Gram z nim w innym składzie i osobiście uważam, że jego wokal jest świetny. Dłużej szukaliśmy kogoś na syntezator. Na szczęście Piotrek poznał Kubę na jamie w jednym z warszawskich squotów. I tak oto z piwnicy w tym roku zadebiutowaliśmy EP-ką „Inattention”.

 

MM: A od czego wyszliście, komponując ten materiał?

 

ŁK: W sensie, co nam przyświecało? Miało być głośno, brudno, surowo. Miały być ciężkie riffy przeplatane z melodyjnymi. Taka mieszanka gatunków. Staramy nie zamykać się na jeden nurt. Czy nam się udało? Możliwe. Pozostawiam do oceny słuchaczy.

 

MM: Mieliście jakieś punkty odniesienia?

 

ŁK: Zdecydowanie Deftones. Jest moim osobistym numerem jeden. Ich muzyka towarzyszy zresztą większej części zespołu.

 

MM: Wspomniane „Inattention” to raptem 23 minuty muzyki. Nie mieliście więcej materiału?

 

ŁK: Mamy, jednak wszystko kosztuje i musieliśmy oszacować siły na zamiary. Wybraliśmy zatem te kawałki, które chcieliśmy pokazać na tę chwilę. W przyszłości zapewne kolejne utwory ujrzą światło dzienne.

 

 

MM: Robert od początku pisał i śpiewał te teksty po angielsku?

 

ŁK: Tak, od kiedy znam Roberta, pisze i śpiewa tylko po angielsku. Nam to pasuje, bo też takie założenie mieliśmy od samego początku.

 

MM: Pytam, bo jego barwa przypomina momentami Piotra Roguckiego.

 

ŁK: O, tego jeszcze nie słyszałem (śmiech). Na pewno przekażę. Często mówią, że brzmi momentami jak wokalista Alice in Chains. Pewnie przez podobną manierę podczas śpiewania (śmiech).

 

MM: Pojawiły się dwa klipy do utworów „Why” i „Friendless”. Planujecie kolejne?

 

ŁK: Zdecydowanie. Robimy je własnym sumptem, więc też na szybko musimy uczyć się sporo rzeczy na raz. Na razie skupiliśmy się na innych działaniach promocyjnych, ale nie zapominamy o kwestii wizualnej. Tak więc w przyszłości, miejmy nadzieję niedalekiej, na YouTube pojawią się kolejne.

 

MM: Myślicie o wydaniu pełnoprawnej płyty?

 

ŁK: Jasne, fajnie by było, ale to też kosztuję i to niemało. Więc zostawiamy ten plan jako zamysł na przyszłość. Teraz skupimy się raczej na wydaniu paru singli. Takie czasy – pełnoprawnych albumów słucha się w całości coraz mniej. Prym wiedzie – z tego co widzę – właśnie wydawanie singli. Też mam wrażenie, że działa to zgrabniej z promocją, teledyskiem etc. Jakoś łatwiej zaplanować, skupić się na jednym, niż myśleć od razu nad wszystkim.

 

MM: Koncerty się zdarzą w najbliższym czasie?

 

ŁK: Oby jak najszybciej. Po to głównie gramy. Teraz lecimy na wakacje, trochę odpoczniemy od rzeczywistości i ruszamy pełną parą, gdzie się tylko da. Jesteśmy na etapie rozmowy z klubami i ustalaniem dat. Tak więc zapraszam na naszego FB, żeby być na bieżąco.

 

Rozmawiał: Maciej Majewski

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz