IKS

Lisa Gerrard (Dead Can Dance) [Rozmowa]

lisa-gerrard-wywiad

Lisa Gerrard wciąż jest bardzo aktywna na różnych polach muzycznych. Obok koncertów z Dead Can Dance, które niedawno zagrała także i w Polsce oraz wydanej w ubiegłym roku płycie „Burn”, nagranej z Julesem Maxwellem (recenzja na naszej stronie), po 10 latach odnowiła współpracę z włosko-argentyńskim kompozytorem Marcello De Franciscim. Owocem tych działań jest płyta „Exaudia” – przestrzenna i natchniona duchem malarskim. W długiej rozmowie Lisa opowiedziała mi nie tylko o pracy nad tym albumem, ale również o doświadczeniach wyniesionych ze współpracy z Hansem Zimmerem. Nie zabrakło oczywiście także wątku Dead Can Dance i niełatwej relacji, jaka łączy ją z Brendanem Perrym. Poniżej zapis tej wyjątkowej rozmowy.

 

Maciej Majewski: „Exaudia” jest określana mianem „kobiecego ucieleśnienia poetyckiej ekspresji”. Płyta została zainspirowana historią Hiszpanii w XVI wieku i wypędzeniem Żydów sefardyjskich do całej Europy i Afryki Północnej. Rozumiem, że ta tematyka wyszła ze strony Marcello?

Lisa Gerrard: Tak, to wyszło od niego. Zresztą ta historia ma wiele aspektów, co widać także w teledyskach, które przygotował do utworów „When The Light Of Morning Comes“ i „Until We Meet Again”. Dla mnie ta płyta jest zmierzchem cywilizacji, jaką znamy. Odnosi się do ludzi i ich najgłębszych, a jednocześnie najdelikatniejszych uczuć. Ich odkrywania i celebracji życia po ich poznaniu. Mimo iż głosy, które można usłyszeć na tym albumie są żeńskie, nie rozgraniczam ich na płycie – śpiewam zarówno w imieniu kobiet, jak i mężczyzn. To zresztą nie różni się bardzo od innych moich projektów, aczkolwiek to najłatwiejsza płyta, nad jaką miałam przyjemność pracować (śmiech). Różnica polegała jedynie na tym, że Marcello posłał mi nie tylko ścieżki z muzyką, ale też i obrazy, które stworzył, dając mi jednocześnie wolną rękę przy ich interpretacji. Te filmy mnie zachwyciły. Mimo że są dość abstrakcyjne, wydały mi się bardzo osobiste, prywatne. Mierzenie się tak intymną materią jest bardzo delikatnym procesem, choć jednocześnie było to dla mnie ekscytujące wyzwanie. Z muzyki, którą Marcello mi przesłał, płynęła radosna, jasna i bardzo przyjemna energia. Od razu mnie poruszyła, bowiem nie lubię, gdy muzyka wywołuje u mnie niepokój, czy przerażenie, nosi znamiona polityki, czy jakichś kataklizmów… Nie potrafię się odnaleźć w takiej muzyce. Nie rozumiem, jak inni potrafią to robić i jeszcze wychodzi im to dobrze. Kiedy śpiewam, chcę, by ludzie przeżywali coś osobistego, własnego i przenosili się do swoich prywatnych, tajemniczych przestrzeni, w których mogą poznawać swoje uczucia. Te emocje już nie należą do mnie, co jest jednocześnie wspaniałe i unikalne. Z Marcello współpracuje się bardzo dobrze, choć nie brakowało kilku scysji między nami. Ale tak się dzieje praktycznie zawsze, kiedy tworzą bardzo indywidualne jednostki.

 

MM: Wiem, że Marcello jest malarzem, co zresztą widać i słychać w jego twórczości. Czy dał Ci chociaż najmniejsze sugestie, co do muzyki i obrazów, które od niego otrzymałaś?

LG: Tak, poprosił, bym zaśpiewała 3 lub 4 różne partie do poszczególnych szkiców muzycznych. Tak zrobiłam i odesłałam mu je, po czym dostałam już bardziej rozbudowane partie muzyki z nieco konkretniejszymi wytycznymi. Marcello wybierał te z moich partii, które najbardziej mu odpowiadały, co było dla mnie idealnym rozwiązaniem, bo nie lubię nagrywać dwa razy tego samego (śmiech). Także proces twórczy opierał się na wymianie między nami. Jego wizja była jednak bardzo jasna i mocna. To bardzo zdecydowany kompozytor – dokładnie wie, czego potrzebuje, by jego twórczość żyła w pełni. Takich ludzi jak on nie wolno powstrzymywać – powinni realizować swoje wizje w taki sposób, w jaki chcą. Na tym polega prawdziwy artyzm. Nauczyłam się tego, pracując z Hansem Zimmerem. On nie ogranicza innych twórców, z którymi współpracuje, tylko pozwala im tworzyć w całkowitej swobodzie. Pozwala im błądzić, poruszać się po nieznanych im terytoriach artystycznych, kierować się uczuciami i emocjami. Nie jest jak nauczyciel muzyki, który każe śpiewać konkretne dźwięki. Marcello jest dokładnie taki sam. Nie podpowiadał mi, co mam robić, tylko zdał się na mnie, moją ekspresję i emocje. Nie cierpię, gdy ludzie ustawiają sztywne ramy, każą śpiewać w punkt itd. Wtedy nie jestem w stanie tworzyć. Rozumiem, że takie nawyki wynoszą ludzie, którzy studiowali muzykę klasyczną. Jednak proces twórczy wymaga wolności i odwagi.

 

MM: Stworzyłaś wszystkie partie wokalne na ten album. W utworze “Stories Of Love, Triumph & Misfortunes” gościnnie zaśpiewała jednak Bahar Shah. Rozumiem, że dla niej nie pisałaś partii?

LG: Nie, nie, nie. Ona jest niesamowitą wokalistką. Współpracowała już wcześniej z Marcello i śpiewa absolutnie wspaniale. Jej głos ma w sobie jakąś mroczność. Masz wrażenie, że tkwi w nim jakiś stary, zamierzchły ból, który w jakiś sposób przynosi nadzieję i ukojenie. Nie śmiałabym jednak sugerować jej czegokolwiek, jeśli chodzi o kwestie wokalne, bo byłoby to pozbawione jakiegokolwiek sensu.

 

MM: Skoro mowa o nadziei, to wydaje mi się, że wypełniony nią jest utwór „Stay With Me”

LG: O, masz rację. Jest w nim sporo jasności. Wiesz co, najlepiej, gdybyś porozmawiał o tym wszystkim też z Marcello (w tym miejscu Lisa zaproponowała podanie danych kontaktowych do Marcello – przyp. MM). On przekazałby ci to, czego ja nie potrafię ubrać w słowa, jeśli chodzi o tę płytę (śmiech).

 

MM: Każdy projekt, w który jesteś zaangażowana jest inny i – jak sądzę – do każdego także podchodzisz inaczej. Czy w przypadku pracy nad muzyką filmową musisz zobaczyć najpierw cały film, a dopiero potem podejmujesz decyzję, czy stworzyć coś do niego, czy niekoniecznie?

LG: Tak, zazwyczaj tak się dzieje, chociaż bywają sytuacje, kiedy twórcy filmowi przesyłają mi jedynie kilka scen do wglądu, by przekonać się, co zrobię w oparciu o takie fragmenty i dopiero potem podsyłają cały film. Jednak sądzę, że obejrzenie filmu w całości jest niezwykle ważne. Dzięki temu można zbudować go w sobie. Tego też nauczyłam się od Hansa Zimmera. Atmosfera filmu, jego narracja i podróż, w jaką zabierają nas te ruchome obrazy, uruchamiają wyobraźnie w znacznie szerszym aspekcie. Tworzenie muzyki filmowej różni się od tworzenia płyty z muzyką. Tutaj inspiracją jest mnóstwo rzeczy: dialogi, wątki poboczne, tempo akcji, emocje, z jakimi mierzą się bohaterowie… Interakcji jest mnóstwo i odbywają się na różnych poziomach zmysłowych i duchowych. Muzyka w filmie stanowi jego integralną część. Tego nauczyłam się pracując z Michaelem Mannem, który robi filmy w niesamowity sposób, wywołując u odbiorcy szereg często zaskakujących wrażeń. To wymaga innego, bardziej złożonego podejścia do stworzenia muzyki. Z kolei Hans Zimmer widzi film i praktycznie od razu wie, jakich środków muzycznych użyć, aby oddać to, co dzieje się na ekranie i zawsze pod tym względem trafia idealnie. Reżyserzy, z którymi pracuje, są ogromnie doświadczeni i wiedzą, co mogą uzyskać dzięki pracy z nim. A kiedy oni pracują z Hansem, wystarczy, że zagra im kilka taktów i już wiedzą, w którym kierunku to zmierza. Mają do niego zaufanie i wiedzą, że zrobi to najlepiej. Hans ma szczególny dar. Opowiada filmy muzyką jak nikt inny. A gdy mnie angażuje do swoich projektów, również obdarza zaufaniem. Mój głos jest moim kompasem. Uwielbiam oglądać filmy i śpiewać do nich jednocześnie. Oczywiście, nawet jeśli nie śpiewam w danym momencie filmu, nie oznacza to, że jestem pozbawiona emocji. Wtedy obraz działa bardziej abstrakcyjne na mnie.

 

MM: Pytam, bo obserwując Twoją karierę i słuchając muzyki, w której tworzenie jesteś zaangażowana, odnoszę wrażenie, że nieustannie krążysz między różnymi muzycznymi światami.

LG: Zdecydowanie. Hans poprosił mnie na przykład, bym nagrała swój głos do podkładu, który miał zostać użyty w reklamie. Nie chcę wchodzić za bardzo w szczegóły, w każdym razie padła z jego strony taka propozycja. Odparłam, że nie sądzę, bym była odpowiednią osobą do tego typu rzeczy, na co Hans rzekł, że mam przecież artystyczną duszę i mogę robić, co tylko żywnie mi się podoba w tym obszarze. I powiedział to z taką stanowczością, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć (śmiech). Zna mnie od lat i zawsze stwarza mi bardzo komfortowe warunki do tworzenia. Podobnie jest zresztą z Marcello, któremu właściwie zawsze podoba się to, co śpiewam. Takie słowa wsparcia są ważne, ponieważ nie tworzę muzyki dla poklasku. Nie to jest moim celem i nie po to śpiewam. Jestem dla ludzi i zależy mi na tym, by mój głos im pomagał, dawał coś więcej, niż oczekują. Dlatego biorę udział w różnych projektach, natomiast muszę mieć pewność, że będę mogła wyrażać siebie bez ograniczeń, restrykcji, czy blokad. Muszę czuć się dobrze w relacji artystycznej z danym twórcą lub twórcami, bym mogła całkowicie wejść w dane przedsięwzięcie muzyczne.

 

MM: W zeszłym roku ukazała się płyta „Burn”, którą stworzyliście razem z Julesem Maxwellem. Czytałem, że nagraliście więcej muzyki, niż to, co znalazło się na tamtej płycie i w związku z tym przygotujecie kolejną płytę. Czy to prawda?

LG: Rzeczywiście powstało wystarczająco dużo muzyki, by stworzyć z niej kolejny album, natomiast do tej pory jej nie nagraliśmy. I w sumie nie wiem, czy to zrobimy. Na razie mamy jedynie zaplanowane z Julesem wspólne koncerty w Portugalii pod koniec roku.

 

MM: Na koniec chciałem Cię zapytać o Dead Can Dance. Trzy lata temu byłem na waszym koncercie w Warszawie i był jednym z najlepszych doświadczeń artystycznych w moim życiu. Moją uwagę zwrócił kostium, w którym wtedy występowałaś. Był ogromny i miałem wrażenie, że bardzo Ci w nim było gorąco.

LG: Oj, tak. Zawsze jest mi potwornie gorąco w tych kostiumach. Noszę je, ponieważ nie cierpię występować w sukienkach. Uważam te kostiumy za ważny element teatralnego aspektu koncertu. I wiem, jaki kostium masz na myśli – wyglądam w nim jak wrestler na sterydach (śmiech). Mój przyjaciel przygotowuje wszystkie moje kreacje sceniczne, odkąd skończyłam 16 lat. Uwielbiam go, bo zawsze potrafi stworzyć coś takiego, dzięki czemu będę wyglądała teatralnie, a jednocześnie – w miarę swobodnie mogła poruszać się po scenie. Zdaję sobie sprawę, że w wielu teledyskach, czy na wielu zdjęciach wyglądam okropnie – nawet moja matka mnie krytykuje za te kreacje. Uważa, że wyglądam grubo i staro. Dzięki mamo! (śmiech). Natomiast wiem, że na koniec dnia, to nie ma znaczenia. Ważne jest, co dajemy ludziom na naszych koncertach. Jeśli wychodzą z nich zadowoleni, to jest najlepsza nagroda.

 

MM: Myślicie już z Brendanem o nowej płycie Dead Can Dance?

LG: To jest oczywiste pytanie za milion dolarów (śmiech). Tak, powoli przymierzamy się do wspólnych prac. Musisz jednak wiedzieć, że praca z Brendanem to ewolucja. Musimy po prostu sprawdzić, jak sprawy się mają. Tworzenie z Brendanem za każdym razem ma wymiar cudu. To czy nagrywamy, czy nie, zależy od tego, jak wygląda nasza sytuacja życiowa. Nasza relacja jest bardzo złożona i skomplikowana. Zawsze zresztą taka była. Myślę jednak, że w każdym z nas drzemie potrzeba stworzenia ponownie nowej muzyki. Ale co z tego wyjdzie? Brendan ma bardzo sprecyzowane oczekiwania jeśli chodzi o muzykę. Czasami nie jestem pewna, czy pasuję do jego wizji. Pracowaliśmy razem ciężko przez wiele lat, natomiast w miarę upływu czasu musimy sprawdzać, czy nadal mamy ten sam cel w muzyce. Jesteśmy ze sobą bardzo związani i nieustannie toczymy boje. Jestem przekonana, że pod pewnymi względami Brendan mnie nienawidzi. To jedna z tych fatalistycznych relacji, od której pewnie nigdy oboje się nie uwolnimy. Mamy za sobą tyle wspólnych lat i tyle razem przeszliśmy… Muzyka, którą razem stworzyliśmy jest dla mnie czymś naprawdę wyjątkowym. Wielu ludzi odbiera ją jako bardzo duchową, czy wręcz nawiedzoną. Natomiast wiedząc, jak ona powstawała, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie było w tym ani krzty duchowości. To był po prostu żmudny proces tworzenia. Uwielbiam jednak wszystko, co razem stworzyliśmy. Wydaje mi się, że Brendan nadal ufa mi, jako wokalistce. Ale to bardzo delikatna relacja. Porównuję ją często do pomidora, którego znajdujesz na dnie lodówki po 3 miesiącach – szkoda wyrzucić, więc zamierzasz coś z nim zrobić. Natomiast wiesz, że tkwił w tej lodówce przez co najmniej 3 miesiące! (śmiech).

 

Rozmawiał: Maciej Majewski

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz