IKS

Leprous, Progresja, Warszawa 26.11.2021 r, org. Knock Out Productions, koncert [Relacja]

leprous-progresja-koncert

Listopadowy występ Leprous pojawił się dość niespodziewanie w moim koncertowym kalendarzu. Kalendarzu z wiadomych względów opustoszałym, przypominającym obecnie zapomnianą piwnicę z gęstymi pajączynami porozciąganymi na jej ścianach.

Co prawda udało mi się w ostatnich kilku miesiącach wziąć udział w paru plenerowych wydarzeniach ale, co ciekawe, ostatnim klubowym koncertem, w którym brałem udział, był ponad półtora roku wcześniej właśnie Leprous, promujący wydany wtedy Pitfalls.
Odbieram w takim razie ten fakt jako klamrę spinającą pandemiczną posuchę koncertową i liczę, że mimo wszystko, to mrowie koncertów w nadchodzącym roku faktycznie się odbędzie, zwłaszcza, że kilka z tych wydarzeń to dla mnie absolutne 'must see’.
 

Jaki był ten koncert? Ekscytujący. Nie da się miarodajnie ubrać w słowa uczucia, które towarzyszy powrotowi pod klubową scenę po takim długim czasie.

Zbierając się do napisania tej relacji zastanawiałem się, czy przypadkiem ekscytacja ta nie zniekształciła mi faktycznego odbioru muzyki, ale biorąc pod uwagę to, jakie wrażenie robił na mnie norweski zespół na żywo przy kilku poprzednich okazjach, stwierdzam, że jestem w stu procentach wiarygodny. Pomimo, że już kilka dni później muzycy rozpoczynali europejską trasę podsumowującą ich dotychczasową twórczość, to koncert w warszawskiej Progresji sygnowany był nazwą drugiego studyjnego wydawnictwa zespołu z okazji jego dziesięciolecia i, jak łatwo się domyślić bazą setu stał się owy album zagrany od deski do deski.
 

Bez wątpienia nadało to występowi miano unikalnego. Bilateral to nie album wyścielony przebojami. Ten album, w obliczu reszty dokonań Leprous, jest dość obskórny, ciężki i mniej przystępny.

I może właśnie dlatego tak fantastycznie brzmiał na żywo. Czuć było, że dla muzyków to odskocznia. Mimo, że i obecnie nie brakuje ciężaru w ich utworach, to te mięsiste, połamane riffy dawały im niesamowitą satysfakcję. Growlujący Einar Solberg to już niemal egzotyka, a jakże warta usłyszenia na scenie. Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek usłyszę na żywo większszość z tych utworów. Uwielbiany przeze mnie Mediocrity Wins dopiero trzeci raz w karierze zagościł w secie. To nie jest kompozycja którą słyszy się idąc na regularny koncert. A podobnych perełek było więcej. Psychodeliczne klawiszowe wstawki w Forced Entry dawały tą jedyną w swoim rodzaju dziką satysfakcję, która kompletnie odcina mnie od rzeczywistości.
 

Szczerze mówiąc, perspektywa koncertu skłoniła mnie do poświecenia Bilateral nieco więcej uwagi niż wcześniej i utwory, które wcześniej niekoniecznie przykuwały moją uwagę, teraz znajdują się w topie tego albumu.

Mowa tutaj na przykład o Waste of Air, które już podczas przedkoncertowych odsłuchów nabrało dla mnie nowego wymiaru, a na żywo było jednym z tych utworów, po których zakończeniu nie do końca wie się w którym jest się wszechświecie. Odwrotnie ten mechanizm zadziałał tylko przy Mb. Indifferentia, który w werji studyjnej urzeka mnie fantastycznie płynącym, wyrafinowanym stylem, i którego subtelność niestety ginie gdzieś na scenie, a potężne uderzenia perkusji i nadmiernie podkręcona głośność zabijają to, co w tej kompozycji tak bardzo lubię.
 

Po zakończeniu ostatniego utworu z wiadomego albumu, zespół zszedł ze sceny i wrócił po chwili by w formie bisu zagrać po jednym przedstawicielu z każdego późniejszego wydawnictwa.

Tutaj, chyba po to żeby zrównoważyć „niszowość” Bilateral, wybory były dość przewidywalne. Grane prawdopodobnie na każdym koncercie The Price i From the Flame, niemniej niezawodnie sprawdzające się na scenie, a także niewiele mniej popularne Below i The Cloak. Pawdopodobnie każdy, kto zechciał wniknąć w czyjąkolwiek twórczość głebiej, niż tylko do najbardziej znanych utworów przyzna, że najpopularniejszy niekoniecznie równa się najlepszemu, a w wielu dyskografiach da się znaleźć mnóstwo ciekawszych kompozycji. W przypadku Leprous te najbardziej znane utwory to jednocześnie te z reguły należące do najlepszych, dlatego „hitowe” zakończenie koncertu zagrało bardzo dobrze. Jedynym zawodem było dla mnie Nighttime Disguise z wydanego w tym roku Aphelion. O ile album uwielbiam, o tyle to jeden z najmniej interesujących mnie na nim utworów i niemal każdy chciałbym usłyszeć bardziej niż ten, zwłaszcza, że wspomniany album nie doczekał się promującej go trasy kocnertowej, nad czym boleję.
 

Leprous na żywo brzmi potężnie i profesjonalnie.

Jeżdżę na ich koncerty od czasu wydania Maliny i nawet na przestrzeni trzech albumów widać, że zespół wyniósł się do poziomu światowej marki scenicznej, na co dowodu można szukać zresztą we frekwecji. Einar Solber wyśpiewuje swoje imponujące partie wokalne w sposób niepozostawiający na słuchaczu suchej nitki. Poziom muzycznego rzemiosła ociera się tutaj o sufit, ze sceny czuć pełną radość grania, a wylewająca się z biegających po scenie muzyków energia oddziałowuje na słuchacza w ten najlepszy możliwy sposób sprawiający, że po koncercie unosi się kilka centymetrów nad ziemią
 

Damian Wilk

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz