..łomot kurna, panie dzieju, łomot. Nadchodzą Niemcy i to w bardzo dobrym stylu, tak po thrashowemu, po niemieckiemu, tak jak potrafią od czterdziestu lat, ofiar (pieniężnych) może być sporo. Gdy ktoś się Was spyta o elementy składowe Wielkiej Czwórki thrash metalu, odpowiedź jest oczywista: Metallica (chociaż od dawna robią muzykę dla dzieci), Slayer (już nie gra), Anthrax (nadal zaraża wąglikiem, ale już nieco łagodniej) i Megadeth (na razie czekamy na nowy album). A co gdy ktoś się spyta o piąte koło tego wozu, przez wielu uważane za równie ważne jak cztery pozostałe? Dla mnie naturalną, geolokalizacyjnie bliżej osadzoną odpowiedzią jest niemiecki Kreator. Od czterdziestu lat na scenie, niezmordowanie trzepią po garach i gitarach ile fabryka daje i wcale nie słychać, by tracili siły witalne. Piętnaście albumów w dorobku najwyraźniej nie wyczerpało energii, która znalazła ujście w kolejnym krążku, ukazującym się dziesiątego czerwca tego roku.
„Hate Über Alles”, czyli po naszemu „Nienawiść ponad wszystko”, zawiera jedenaście świeżych i szybkich jak piła do chleba w Lidlu utworów. Zgodnie z powszechną wiedzą człowiek staje się z wiekiem bardziej flegmatyczny i funkcjonuje wolniej, lecz w przypadku metali zza zachodniej granicy jest zupełnie na odwrót. Piętnasty album w dyskografii Kreatora jest swoistym obrazem różnych typów nienawiści, jakie nieustannie wplatają się w rzeczywistość. Tematycznie jest on również refleksją nad pytaniem, czy gatunek ludzki musi popełniać te same błędy oraz czy jesteśmy skazani na determinizm, od którego nie ma ucieczki. Muzycy z Essen nie bali się zbudować wokół tego przygnębiającego tematu intrygującej historii będącej tłem dla wszystkich numerów.
Otwierający „Sergio Corbucci is Dead” jest ciszą przed burzą, która nabierze rozpędu w trakcie kolejnych utworów. Sergio Corbucci był, obok Sergio Leone, jednym z ojców chrzestnych spaghetti westernów. Niespełna minutowy utwór jest najspokojniejszym z całej jedenastki i może nieść obawy, że dalej będzie głaskanie po jajach – nic bardziej mylnego. Numer dwa na trackliście, tytułowy „Hate Über Alles”, ma bardzo rytmiczną gitarę i chwytliwy, szybko wpadający w ucho refren. Wcale się nie dziwię, że został wybrany na singiel. Klasycznymi reprezentantami surowego thrashu są na tej płycie „Killer of Jesus” i „Crush the Tyrants”. Galop dzikich, ale okiełznanych dźwięków wystrzeliwany z prędkością formuły jeden, wymieszany z melodyjnością i sporą dozą fraz, które zostają w głowie na dłuższy czas, a do których Kreator od 1982 roku zdążył już fanów przyzwyczaić.
Drugi singiel – „Strongest Of The Strong”utrzymany jest w stylu bardziej heavy metalowym, lecz z dużą intensywnością po stronie perkusji. Gitarowe riffy, melodyjne, nie są jednak niczym specjalnym: są po prostu dobre. Wokal określiłbym jako agresywne szczekanie, które w tej stylistyce pasuje jak ulał i to ono zwraca na siebie największą uwagę. „Become Immortal” to utwór, w którym wyraźnie pokazuje się nowy basista Frédéric Leclercq (który notabene gra z Kreatorem od 3 lat, ale to jego pierwszy płytowy występ) i cieszę się, że Niemcy nie boją się próbować różnych rzeczy. Słyszę w tym numerze silne nawiązanie do Iron Maiden i ich „Where Eagles Dare”, szczególnie w kontekście perkusyjnego bicia i rytmu. Żeby nie było tak słodko, wywaliłbym te operowe chórki, które wprowadzają niepotrzebnie cukierkowy posmak. Skoro ma napierdalać, to niech napierdala, bez ochraniaczy i kasku. „Conquer and Destroy” kontynuuje melodyjne gitarowe harmonie, które później przeradzają się w tonę thrashowych, pędzących na złamanie karku riffów. Co szokuje najbardziej, to czysty wokal Petrozzy, którego zdecydowanie się nie spodziewałem. Myślę jednak, że znacznie lepiej wychodzi mu szczekanie i niepotrzebnie bawił się w akademickie śpiewanie, tym samym odrobinę psując naprawdę ciekawy instrumentalnie utwór.
„Midnight Sun” to dla mnie największe nieporozumienie na albumie. Może zabrzmię bardzo stronniczo, ale w thrashowej stylistyce ciężko znaleźć miejsce i uzasadnienie dla kobiecego wokalu, którego w tym przypadku udzieliła Sofia Portanet. Dodatkowo nie rozumiem i nie kupuję tłumaczenia, że to nowa sytuacja, w którą specjalnie siebie wpędzili, by zobaczyć jak wyjdzie. Eksperymenty są ok, ale czasami kończą się z kawałkiem menzurki w oku. Co więcej, sam numer od strony instrumentalnej jest poprawny, ale nic ponad to. „Demonic Future” to z pewnością najszybsza kompozycja, jaka znalazła się w jedenastoelementowym zbiorze. Ten utwór jest jednocześnie gumką, która wymazuje z pamięci poprzednika, bo swoją naturą wpisuje się idealnie w nurt niemieckiego thrash metalu. Przez ekstremalnie szybką perkusję i gitary oraz dudniący bas odnoszę wrażenie, jakbym cofnął się do lat 80-tych, gdy styl kiełkował. Może nie jest tak garażowo jak na „Pleasure To Kill” i może nie jest tak surowo, ale duch minionej epoki jest ciągle żywy. A Reil i Petrozza im starsi, tym lepsi.
Zamykający album „Dying Planet” mimo że prędkością daleko mu do numeru dziesięć, jest najdłuższy, najcięższy i najbardziej duszny, w dobrym znaczeniu tych słów. Nie trzeba wcale łamać pałeczek czy zrywać strun, by smoła się wylewała. Stworzony z udziałem nowego basisty, melodyjnie i muzycznie schodzi dziesięć pięter niżej, do upiornej gotyckiej piwnicy. Ponurego wyrazu dodają wymawiane ciszej słowa wokalisty, które wcale nie zapowiadają akustyczno-klawiszowego końca. W całym czterdziestosześciominutowym naparzaniu ten utwór, w swojej rozbudowanej formie, jest najbardziej progowy. Wrażenie robi na mnie również tekst, który opowiada o najgorszym typie nienawiści, czyli nienawiści wobec planety. Opowiada historię, w której cywilizacja w swoim egocentryzmie doszła na kraniec i dla człowieka nie ma już ratunku, a życie Ziemi wisi na włosku. Brutalna wizja, ale i realny scenariusz, że człowiek może być największym zagrożeniem nie tylko dla samego siebie.
Kreator swoim piętnastym albumem w dyskografii udowadnia, że po czterech dekadach nadal można robić solidny, udany thrash metal i to bez cienia wątpliwości. Zdarzają się oczywiście pomyłki, momenty słabości i trochę za dużo lukru, ale w ogólnym rozrachunku to po prostu porządna nawałnica, podczas której w powietrzu latają deski z gwoździami. Dodatkowo Niemcy nie bali się podjąć bardzo niewygodnego i trudnego tematu, jakim jest szeroko rozumiana nienawiść. Dotyczy ona każdego i dlatego nie może być spychana pod dywan, trzeba o niej mówić, pisać, śpiewać, by świat zrozumiał, że bez spokoju i dobrych relacji, nie ma pokoju.
Nie miejcie tylko złudzeń, że tym albumem wrócicie do początku lat 80-tych, bo tak nie będzie, ale jak to mówią – „the past is the past”.
Ocena (w skali 1 do 10) 7 szybkich i ostrych noży
🔪🔪🔪🔪🔪🔪🔪
Błażej Obiała
1. Sergio Corbucci Is Dead
2. Hate Über Alles
3. Killer Of Jesus
4. Crush The Tyrants
5. Strongest Of The Strong
6. Become Immortal
7. Conquer And Destroy
8. Midnight Sun
9. Demonic Future
10. Pride Comes Before The Fall
11. Dying Planet