IKS

Martin Lange [Rozmowa]

martin-lange-rozmowa

Martin Lange, czyli – jak sami siebie określają artyści – duet „muzyczno-liryczny”, wypuścił w świat w połowie maja długo oczekiwany (i kilkukrotnie przekładany) debiutancki album. Z Michałem Langiem oraz Marcinem Makowcem udało nam się porozmawiać na temat przysłowiowego „wyjścia z cienia”.

 

Szymon Bijak: Niektórzy pewnie się zastanawiają, że w nazwie jest jedna osoba, a Martin Lange to duet. Czy to oznacza, że pracą dzielicie się po połowie?

Marcin Makowiec: Tak, dzielimy się po połowie (śmiech).
 
Michał Lange: A tak naprawdę to nie dzielimy się po połowie, nawet nie po trzy czwarte.
 
MM: Michał pisze teksty, razem tworzymy muzykę. Tak to po prostu u nas jest.
 

SZB: Sprytnie jednak połączyliście to wszystko – Wasze imiona i nazwiska. Taki pomysł przyszedł Wam od razu do głowy?

MM: My po prostu wypisaliśmy różne nazwy. Były jednosylabowce i tak dalej, ale w końcu doszliśmy do wersji, która jest obecnie, czyli mojego imienia z inną literką w środku i Michała nazwiska.
 

SZB: Ciężko nazwać Was debiutantami, przecież nie zaznaczyliście dopiero teraz swojej obecności na polskim rynku. Współpracowaliście z Reni Jusis czy Kasią Lins. Byliście jednak gdzieś tam w cieniu. Czemu postanowiliście więc z niego wyjść i nagrać coś pod własnym szyldem?

MM: Generalnie mieliśmy dość pisania piosenek dla innych (śmiech).
 
ML: Marcin oczywiście cały czas żartuje. A tak serio – zaczęły wychodzić po prostu takie rzeczy, które były unikatowe względem tego co robiliśmy wcześniej jako producenci. Zaczęło to brzmieć bardzo po naszemu – wyrażało to nasz wspólny język. Chcieliśmy więc coś z tym zrobić i zamknąć to we własnym projekcie, a nie oddawać już tego innym czy pakować do szuflady. Nauczyliśmy się ze sobą pracować, robić razem muzykę. Zamierzaliśmy więc to wykorzystać – w taki sposób, aby opakowywać siebie, a nie innych.
 
MM: Generalnie, te piosenki do nas pasowały. To wszystko zaczęło się od utworu „Dom”. Stwierdziliśmy wówczas, że jest to tak nasze, że chcemy spróbować i napisać więcej rzeczy.
 

SZB: Tytuł Waszego debiutanckiego albumu dobrze odzwierciedla zawartość muzyczną. Rzeczywiście, mamy do czynienia z płytą dość eklektyczną – obok ballad znajdują się numery bardzo taneczne. Takie mieliście założenie od początku?

MM: Nie mieliśmy założenia, że płyta musi być eklektyczna. Ona po prostu taka się stała. Nie było więc chłodnej kalkulacji ani jakiejś koncepcji. Album rzeczywiście wyszedł kontrastowy. Oznacza to, że tacy właśnie jesteśmy. Mamy taki background muzyczny. Nasza wrażliwość jest po prostu „szeroka”.
 

SZB: Horyzonty macie więc szerokie, to powiedzcie czego słuchacie na co dzień?

ML: Tu nawet nie chodzi o to, czego słuchamy, ale ważne jest to, czym się wcześniej zajmowaliśmy. Ja byłem na Akademii Muzycznej na jazzie, więc to już jest pierwszy rejon. W zespole instrumentalnym, w którym zaczynałem grać, wykonywaliśmy bluesa. Później wszedłem w funk. To są przecież trzy różne światy. Grałem w dodatku na fortepianie klasycznym przez sześć lat w szkole muzycznej. Śpiewałem w dodatku w chórze. Mówię więc o rozbieżnych rzeczach. Ten eklektyzm jest po prostu w nas. Sami jesteśmy rozszarpani, więc jak łączymy to wszystko w jedno, to te horyzonty są jeszcze szersze. Nie chcemy tych inspiracji w sobie tłamsić.
 
MM: Jeśli czujemy, że możemy robić dużo rzeczy, to dlaczego mielibyśmy robić tylko jedną z nich? Tak nam w duszy gry. Nie mieliśmy założenia czy ten album będzie bardziej popowy, czy rockowy.
 

SZB: Gdybym „Kontrasty” musiał opisać jednym słowem, to powiedziałbym dopracowana. Słychać doskonale, co mnie wcale nie dziwi, że sporo czasu poświęcacie na „dopieszczanie” numerów.

MM: Szybko nam idzie pisanie piosenek, ale „dopieszczanie” to niekończąca się opowieść. Ja chciałbym skończyć natychmiast, a Michał wręcz przeciwnie. Czyli znowu mamy do czynienia z kontrastami. Przeciągamy więc linię, żeby spotkać się gdzieś po środku.
 

SZB: Sporo utworów umieściliście na swoim debiucie. Jest ich aż czternaście. Musieliście coś odrzucić? I czy zostały jeszcze Wam niewykorzystane piosenki?

ML: Tak naprawdę została nam jedna piosenka, do której nie powstał tekst po polsku, jest tylko po angielsku. Trudno było to przeskoczyć, żeby całość zabrzmiała równie dobrze w rodzimym języku. Uznaliśmy, że nie ma sensu jej na siłę umieszczać na „Kontrastach”. Więcej „odpadów” nie ma. My – pod tym względem – nie jesteśmy zbieraczami. Kiedy na etapie produkcji słychać, że z danego utworu nic nie będzie, to jesteśmy w stanie nacisnąć przycisk „delete” i… tego już nie ma, temat się kończy.
 
MM: W naszym przypadku tzw. „sito” działa od razu. Nie zastanawiamy się tygodniami, czy dany utwór jest dobry, czy nie. Wydaje mi się, że dzięki doświadczeniu, które nabyliśmy, posiadamy umiejętność szybkiego oceniania.
 

SZB: Przygotowując się do rozmowy, czytałem, że album powstawał w dosyć spontaniczny sposób, bez „spiny”.

ML: Na etapie pisania piosenek spotykaliśmy się dosyć regularnie, siadaliśmy w studiu, pracowaliśmy od 9 do 15. Prowokowaliśmy się wzajemnie muzycznie. Lubię ten moment, tęsknie obecnie za nim. Teraz jest promocja płyty. Artysta w tym czasie musi myśleć o wszystkim tylko nie o tworzeniu muzyki. Tu media społecznościowe, tam wywiady. Obecnie brakuje czasu, żeby usiąść i coś napisać.
 
MM: Brakuje nam tzw. wewnętrznych „campów” pisarskich, kiedy zamykamy się w studiu i tworzymy. Przez ten natłok obowiązków, które na nas spadły, jesteśmy trochę sfrustrowani (śmiech). Energia po prostu teraz przechodzi z jednego miejsca w drugie. Nie jesteśmy, niestety, w stanie rozciągnąć doby, a bardzo byśmy tego chcieli.
 

SZB: Album, z tego co wiadomo, miał ukazać się trochę wcześniej, a pojawił się na rynku dopiero w połowie maja tego roku. Domyślam się, że pandemia była czynnikiem, która pokrzyżowała plany. Ale czy to był jedyny powód?

MM: Tak naprawdę to pandemia o wszystkim zadecydowała. Pierwotnie, „Kontrasty” miały się ukazać wiosną 2021 roku. Potem to się przeciągnęło na jesień, a konkretnie październik. Wszyscy się jednak bali kolejnej fali, więc przełożyliśmy na 2022. Najpierw był luty, ale postanowiliśmy ostatecznie, że ukaże się w maju, w dodatku w piątek trzynastego.
 

SZB: Czyli jak rozumiem nie jesteście zbytnio przesądni…

MM: Jak mieliśmy do wyboru datę w maju, a później przeczytaliśmy, że jest trzynastka i piątek, to bez wahania wzięliśmy to. Co może się gorszego wydarzyć? (śmiech)
 

SZB: W związku z wojną na Ukrainie, niektórzy artyści myśleli czy, aby nie przełożyć premiery swoich albumów na inne, trochę spokojniejsze czasy. Przeszło Wam takie rozwiązanie przez głowy?

MM: Na pewno cała ta sytuacja nas zaskoczyła i wytrąciła z równowagi. Ten 24 luty długo się będzie pamiętało. Z Michałem zaczęliśmy się zastanawiać po co my piszemy muzykę, bo to – w stosunku do tego, co ci ludzie przeżywają i jakie mają problemy – nic nie jest warte. Z drugiej strony: trzeba iść dalej. Wydaje nam się, że na tym albumie jest coś takiego, co może dawać nadzieję. Piszą do nas ludzie, również z Ukrainy. Podobają im się te piosenki. Więc jeżeli jest coś, co daje energię i pozwala ludziom, choć na chwilę, zapomnieć o tym, co się dzieje za naszą wschodnią granicę, to róbmy to. Ale nie z premedytacją! Że nagle do piosenek, które powstały wcześniej, dopisujemy znaczenia antywojenne. Są ludzie, którzy chcą pod ten nurt się podpiąć i robią to z wyrachowania. Nas to wszystko sparaliżowało. Przez tydzień myśleliśmy, czy w takim momencie w ogóle wypuszczać w świat kolejne single. W końcu jednak przełamaliśmy tę barierę strachu.
 

SZB: Chciałbym także zapytać o okładkę. Jest zaskakująca, gdyż widzimy Wasze „rozdrapane” twarze. Efekt więc intryguje. Skąd wziął się ten pomysł?

ML: Jest ona nieoczywista, to jest ten punkt zaczepienia. Dookoła na półce są płyty, gdzie na okładkach są portrety albo jakaś praca graficzna. Tu zaś jest coś „zniszczonego”. Człowiek zastanawia się i pyta: o co chodzi? Nam chodziło o to, że pod naszymi twarzami, które widać było na okładkach singli, znajduje się tzw. „drugie dno”.
 

SZB: Przejdźmy jeszcze do teledysków. W wideoklipie zrealizowanym do „Kłamiesz”, który notabene jest jednym z moich ulubionych utworów na Waszym albumie, wystąpił gościnnie aktor Tomasz Kot. Jak doszło do tej współpracy?

MM: Mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Reżyser teledysku – Maciej Bierut – zebrał od nas listę naszych ulubionych aktorów, których chcielibyśmy zobaczyć w roli tańczącej głównej postaci. No i udało się. Zarówno u mnie, jak i u Michała, Tomasz Kot był na pierwszym miejscu. Maciek wysłał scenariusz i piosenkę do agencji, która reprezentuje Tomasza Kota. Po trzech godzinach Tomek sam odezwał się do Maćka i powiedział, że on w tym chętnie weźmie udział, bo mu się ten pomysł bardzo podoba.
 
ML: Nasza twórczość trafiła w jego gust. Gdyby nie chciał, to by w teledysku nie wystąpił. To było naprawdę budujące. Wówczas pierwszy raz się zorientowaliśmy, że nasza muzyka może poruszać, że jest wartościowa.
 
MM: Dowiedzieliśmy się także, że ludzie są w stanie zinterpretować tekst tej piosenki w różny sposób. Dla Tomka te słowa znaczyły co innego niż dla Michała. Generalnie, ta dowolność interpretacyjna wywołuje poczucie, że to działa, pobudza wyobraźnię. Ludzie są w stanie dobrać to do własnych doświadczeń życiowych. Więc tym bardziej było to dla nas budujące. W końcu, „Kłamiesz” był dopiero naszym drugim singlem, a tu nagle lądujemy na jednym planie z Tomkiem Kotem. Mieliśmy taki efekt „wow”.
 

SZB: Zahaczę jeszcze o teledysk do utworu „Dawniej”, który został zrealizowany w muzeum PRL-u. Jesteście osobami sentymentalnymi, którzy rzucają hasłami typu „kiedyś to było’?

ML: Cały czas tak mówimy, ale w formie żartu. Ludzie popadają w ten schemat, że „kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów”. Dużo się zmieniło po prostu w tym świecie. Jesteśmy w przełomowym momencie i ludzie po prostu nie potrafią odnaleźć się w obecnych wartościach. Tęsknią za jakimiś rzeczami, nie pamiętając tych niedobrych. Umysł ludzki jest wybiórczy. To trzeba sobie jasno uświadomić. Czasami nie warto wracać do sentymentów. Można to zrobić, ale należy patrzeć na to z dystansem, nie odwoływać się do jakichś mitów. Wszystko jest dla ludzi, ale potrzebny jest w tym limit. Tak więc, czy my jesteśmy sentymentalni?
 
MM: Ja jestem bardzo. Tęsknie za dzieciństwem. Chciałbym, żeby taki stan rzeczy trwał. Wiadomo, że dzieciństwo przeżywa się tylko raz w życiu. Ale mam pewną tęsknotę za rzeczami, które już minęły. Pod tym względem jestem sentymentalny.
 
ML: Ja natomiast generalnie wolę patrzeć cały czas do przodu.
 
MM: Oczywiście, wspominanie nie jest czymś budującym. Ale w tęsknocie za tym, co było, nie chodzi o to, żeby to budowało. Wówczas jest takie poczucie, że było super i chciałoby się to przeżyć raz jeszcze.
 

SZB: Nie da się ukryć, że ze swoją twórczością trafiliście w idealny wręcz czas. Polska muzyka naprawdę ma bardzo dobry okres. Wasze numery zresztą są grane w stacjach radiowych, w których jeszcze kilka lat temu pewnie by się nie pojawiły…

MM: Na pewno kilka osób z potocznie zwanej alternatywy, która w tej chwili jest popem, otworzyła drzwi do mainstreamu. Okazało się, że nie brakuje ludzi, którzy mają dość już tego miałkiego popu, który okupywał przez kilkanaście lat stacje radiowe. Nagle pojawili się ludzie z charakterem, mający coś do powiedzenia. Należy im za to chylić czoła. Myślę, że Krzysiek Zalewski jest jedną z takich osób, które po prostu, przepraszam za to określenie, mają jaja, żeby mówić jak jest.
 
ML: Uważam, że ten największy przewrót mieliśmy kilka lat temu. Teraz po dwóch krokach do przodu, nastąpił jeden w tył. Wartości zostały, poprzeczka wysoko postawiona również, ale zauważam zjawisko, że wszyscy chcą być alternatywni. Więc ci z alternatywy stają się bardziej popowi i na odwrót. To sprawia, że znowu mamy taki sam rynek, jak kiedyś, pełny wszelakości i nijakości.
 
MM: To jest właśnie problem naszego rynku. Generalnie, jak coś chwyta, to każdy chce być jak ktoś, a nie być po prostu sobą. W Polsce brakuje brawury.
 
ML: A ta brawura musiała się pojawić, bo ci wszyscy artyści alternatywni chcieli w tamtym czasie wyplenić tą miałkość i postawić na charakter.
 

SZB: Płyta płytą, ale nie byłbym sobą, gdybym nie podpytał Was o koncerty. Występy są poplanowane, w mediach społecznościowych szczegóły można bez problemu znaleźć. Czego można spodziewać się po Was w wersji koncertowej? Jak w ogóle będzie wyglądał Wasz koncertowy skład?

MM: Jeździmy z klawiszkiem i pendrive’m we dwójkę, jak na dożynkach (śmiech). A tak naprawdę – gramy w składzie pięcioosobowym, z Jakubem Matulewiczem na bębnach, Arkiem Litkowcem na gitarze basowej oraz Rafałem Rachowskim na klawiszach. Jesteśmy my – Michał, który wspaniale śpiewa, oraz ja, który na gitarce podgrywam mu jakieś melodyjki. 24 maja w Warszawie rozpoczęła się nasza letnia trasa koncertowa. Później pojawiamy się na różnych plenerach oraz festiwalach. Wydaje mi się, że na żywo jesteśmy bardziej rockowi niż popowi. To wszystko jest takie zadziorne, energetyczne. Moim zdaniem, „live” jest zawsze lepszy niż płyta. Jest ta konfrontacja, nagle pojawiają się rzeczy, których na płycie nie mogłeś usłyszeć.

SZB: Czyli będzie troszeczkę kombinowania z aranżacjami…

ML: Tak, ale też bez przesady. Uważamy, że te formy jakby są trochę zamknięte i dobrze brzmią. Oczywiście, niektóre części są po przedłużane, są intra i outra. Zbytnio nie kombinujemy, gdyż ludzie chcą jednak usłyszeć utwory w formach, które znają.
 

SZB: Odważyliście się nagrać debiutancki album, więc pytanie ostatnie nasuwa się samo – będzie kontynuacja „Kontrastów”?

MM: Tak i oby jak najszybciej (śmiech).
 
SZB: To teraz tylko znaleźć na to czas…
 
ML: Przecież my przedłużamy dobę, Marcin już o tym wspomniał.
 
MM: Ministerstwo Czasu powiedziało nam, że wydłuży dla nas o osiem godzin dobę. A tak na serio: najpierw musimy skończyć granie koncertów promujących „Kontrasty”. Zobaczymy, jak będzie wyglądała nasza trasa jesienna, jaki będzie odbiór płyty i w jakim będziemy nastroju… Ja, na ten moment, nie chciałbym nic zakładać. Na pewno chciałbym jeszcze w tym roku zacząć coś pisać.
 

Rozmawiał: Szymon Bijak

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz