Trzy artystki. Trzy osobowości. Trzy wieczory. Ta cyfra będzie dzisiaj lejtmotywem krótkich rozważań o trzech niezależnych ekosystemach w które udało mi się zanurzyć w ostatnich tygodniach – oczywiście rozważań zupełnie subiektywnych…
PJ Harvey
Ikona niezależności, jeden z symboli alternatywnego grania lat 90., pełna brudu, bezpośredniości i otwartości na eksperymenty. W tym roku wydaje swój dziesiąty, wzbudzający skrajne opinie album „I Inside the Old Year Dying”, a w październiku pojawia się na dwóch(!) koncertach w kameralnym warszawskim Palladium – wyprzedanych zresztą momentalnie. W pięcioosobowym składzie, ujednoliconych aranżach i skromnej oprawie przechodzi przez całą swoją dyskografię…
…i dzieje się magia – głównym środkiem wyrazu, generującym gigantyczne napięcie wciągające hipnotycznie w jej opowieść, jest dziwaczne pomieszanie bezpośredniości z natchnieniem (dla niektórych trącące wręcz nieco pretensjonalnością). Do tego emanacja spokojnej pewności siebie i spójność od A do Z – skończony przekaz artystyczny, idealnie wpisujący się w format klubowy
oraz relację z publicznością. Można lubić albo nie lubić, ale czuć niesamowitą moc jej osobowości. Na stadionie albo festiwalu chyba nie do osiągnięcia.
Björk
Ikona niezależności, jeden z symboli alternatywnego grania lat 90., pełna niespodzianek, masek i otwarcia na eksperymenty. Od lat zmierzająca w coraz bardziej awangardowe rejony, z coraz większym rozmachem i siłą. Mamy 2023 rok, 18-tysięczna Tauron Arena w Krakowie, a w niej „Cornucopia” – gigantyczne audio-wizualne widowisko Björk, oparte głównie na najnowszej (trudnej) płycie „Utopia”, które jest czymś dużo, dużo bardziej rozbudowanym i skomplikowanym niż koncert. Widowisko które zostawia słuchacza (oglądacza) z rozdziawioną gębą i milionem pytań w głowie. Orkiestrowe aranżacje, chór, flety, harfy przenikające się z brudną, brutalną wręcz elektroniką, do tego rozbudowana choreografia i oszałamiająca oprawa wizualna…
…a jednak głównym środkiem wyrazu w tej gigantycznej wizji pozostaje sama artystka, która – mimo, że skryta za wymyślnymi strojami i układami – wciąga, hipnotyzuje i skupia na swojej historii w sposób niesamowity. Potrafi zawładnąć kilkunastoma tysiącami ludzi tak, że w kulminacyjnych momentach zapada absolutna CISZA (tak, na Tauron Arenie!) i mija dłuższa chwila zanim zaczną się frenetyczne oklaski… A więc znowu wizja i osobowość! I do osiągnięcia na stadionie!
Edyta Bartosiewicz
Ikona niezależności, jeden z symboli polskiego alternatywnego(?) grania lat 90., zawsze prawdziwa, ale i otwarta na eksperymenty (być w stanie dać mocny indywidualny ślad, współpracując z Agressivą 69 i Acid Drinkers z jednej, a Krzysztofem Krawczykiem i Disneyem z drugiej strony? Chapeau bas!) Po wieloletnim milczeniu wraca w 2013 z płytą „Renovatio”, kolejne 7 lat czekamy na najnowszą jak dotąd – „Ten Moment”. I wreszcie listopad, niewielki krakowski klub Kwadrat, 250 osób na krzesełkach i artystka występująca całkiem sama z gitarą akustyczną – Solo Act. Formuła swobodnej opowieści o historii i karierze przeplatanej bardzo osobistymi wątkami, okraszona utworami z każdego etapu twórczości. Interakcja, luźna atmosfera i swobodne rozmowy z publicznością. Ascetyczna, stand-up’owa wręcz forma. Bardzo odważne i bardzo trudne – o czym sama mówi w trakcie występu…
…i znów ta wielka, przyciągająca, hipnotyczna energia, emanacja osobowości, artyzmu i wrażliwości widziana i słyszana z bardzo, bardzo bliska. Unikalne doświadczenie.
Trzy absolutnie różne artystki. Trzy absolutnie różne koncerty. Trzy absolutnie różne doświadczenia. I jeden wspólny element – magia oparta na doświadczeniu, osobowości i boskim pierwiastku oryginalności zachowanej przez wszystkie lata kariery.
Podziwiam i zazdroszczę…