IKS

„Kobieta w domu naprzeciwko dziewczyny w oknie”, reż. Michael Lehmann, Netflix, serial [Recenzja]

kobieta-w-oknie-naprzeciwko-dziewczyny-w-oknie-recenzja

Kobieta w domu naprzeciwko dziewczyny w oknie to niezaprzeczalnie netflixowy hit ostatnich tygodni. Szybciutko (jak większość takich premier) wkradła się na pierwsze miejsce w Top10. Sam przyznaję bez bicia – czekałem na ten tytuł od dawna, naprawdę podjarany trochę ciemniejszym tytułem niż standardowe przesłodzone komedie. Złudzeń co do celu serialu większych nie miałem – tytuł podpowiadał wszystko. Całość obejrzałem ciurkiem na raz i… I nasunęło mi się jedno pytanie – po co i dla kogo to powstało?

Tak – pomimo Top10, dla mnie Kobieta… to niewypał. Od razu podkreślę, że jest to moja subiektywna ocena i nie mam nic do ludzi, którzy uważają serial za genialny. Jako serialoman mam jednak pewne oczekiwania których Kobieta… nie spełniła. Bardzo ich nie spełniła. Zacznę jednak od rzeczy dobrych. Netflix już niejednokrotnie udowadniał, że nawet kiedy tworzy produkcje fabularnie kiepskie, technicznie zawsze stoją na bardzo wysokim poziomie. Nie inaczej jest w tym przypadku. Od pracy kamery, przez dobór aktorów, po stosowanie kolorów w scenach – wszystko jest doskonałe. Serial jest ładny i wszystko ze sobą współgra. Niebieski motyw połączony z ciemnoczerwoną barwą wina uzupełniony przez dużo odcieni szarości – idealne zestawienie do thrillera lub czarnej komedii. To samo można powiedzieć o grze aktorskiej. Uwielbiam Kristen Bell i jej często absurdalnie przesadzone prowadzenie postaci. Sprawdza się to idealnie w przypadku tego tytułu, nie mniej niż sprawdzało się w Dobrym miejscu. Pozostali też utrzymują poziom, może z wyjątkiem naprawdę kiepsko napisanej postaci Douglasa (byłego męża głównej bohaterki) granego przez Michaela Ealy’ego. Na tle przeciętnej produkcji, on najbardziej się wyróżnia – od praktycznie braku gry aktorskiej, po naprawdę bezsensowne zachowanie jego postaci (nawet, jeśli traktujemy to jako komedię). Z plusów widzę tyle.
 
Próbowałem nie pastwić się nad tym serialem, ale ciężko było znaleźć coś więcej. Może z wyjątkiem tego, że po przebrnięciu przez pierwszy odcinek, środkową część ogląda się dość łatwo i jest nawet wciągająca. Problem jaki tu widzę: po obejrzeniu wciąż nie wiem jaka idea przyświecała filmowi oraz co miały na celu niektóre zabiegi?
 

Film miał być pastiszem i czarną komedią, doprowadzającą do absurdu motywy znane z tanich czytadeł detektywistycznych i filmów Kobieta w oknie czy Dziewczyna z pociągu (przy czym najwięcej jest nawiązań do pierwszego z wymienionych tytułów). Mamy więc główną bohaterkę czytającą kryminały i mającą nietypową fobię, której wydaje się, że widzi morderstwo w domu naprzeciwko. Pomysł wydaje się ciekawy, a znane z telewizyjnych kryminałów motywy to gotowy przepis na komedię. Coś jednak nie zagrało.

Po pierwsze wydaje się, jakby obraz robiony był przez dwie osoby, o różnym podejściu do tematu. Serial nie jest dostatecznie śmieszny, by być komedią; dostatecznie absurdalny, by być pastiszem; dostatecznie poważny, by być thrillerem. Jest wszystkim po trochu, co ostatecznie oznacza, że jest tak naprawdę niczym. Zachowanie głównej bohaterki (np. notoryczne nalewanie sobie „jednego kieliszka”) na początku filmu sugeruje komedię. Powtarzający się motyw zapiekanki, której nikt nigdy nie je, wydaje się być jakimś puszczeniem oczka do widza. Nic nie jest tu jednak dość zabawne, bym chociaż uniósł kąciki ust. Fobia głównej bohaterki, strach przed deszczem, jest tak bezsensowna, że wydaje się być napisana przez autora scenariusza „Poznaj moich spartan”. Historia utraty córki może śmieszyć dzieci, ale znowu – żart bardzo niskich lotów.
 
W pewnym momencie mamy więc przejście w poważniejsze klimaty. Wydaje się nawet, że pomimo tytułu i sposobu reklamowania produkcji, będzie ona bardziej na serio, niż mogliśmy się spodziewać. Zacząłem nawet myśleć, że zostaliśmy wkręceni przez producentów, którzy reklamowali nam komedię, a mamy tu do czynienia z historią choroby psychicznej (i wyszło by znacznie lepiej). Końcówka totalnie porzuca ten motyw, wracając do pierwotnego założenia mało śmiesznej komedii.
 
Według mnie spotkanie pitchingowe serialu poszło nie po myśli twórców i miało taki przebieg: część grupy chciała zrobić absurdalną czarną komedię na motywach znanych filmów, druga część poważny, mroczny kryminał. A reżyser się zgodził. Wyszło więc naprawdę średnio.
 
Część żartów miała być do nas dostarczana w formie niejawnych przekazów. Przykładem jest zapiekanka, z którą stykamy się w pierwszych sekundach i która później pojawia się niemal nieustanie – i ponownie zaznaczę, (bo zapewne to miał być żart) że nigdy nikt jej nie je. Czy to jest śmieszne? Średnio, ale ok. Innym przykładem jest ciągle zmieniający się napis na nagrobku córki – tylko, że on nie zmienia się na nic śmiesznego! Ot, teksty, które widniałyby na nagrobku, za każdym razem inne. Przeciągnięte sceny, które prawdopodobnie miały być przeciągnięte dla komediowego efektu zwyczajnie nie działają (przykład sceny „erotycznej” głównej bohaterki).
 

To właśnie takie bezsensowne posunięcia, zbyt małe wypełnienie żartami i wiele nieśmiesznych rozwiązań powoduje, że mamy do czynienia z ogromnym dualizmem filmu, który nie wiadomo czym okazuje się na koniec.

Wiecie co jednak jest najgorsze. Gdyby zmienić dosłownie jedną scenę – dosłownie jedną – otrzymalibyśmy spójny, strasznie mroczny, bardzo efektowny i technicznie dobrze wykonany… thriller. Wymieniając tę rzecz moja ocena wzrosłaby do 7,5/10. O co chodzi? Uwaga spoiler! Ostatnia scena, w samolocie, która w obecnym kształcie zapowiada po prostu sezon 2. Anna (Bell) siedzi przy oknie, czytając nowy kryminał, a obok niej siada starsza kobieta (w tej roli Glen Close). Kobieta w pewnym momencie znika, a na pytanie głównej bohaterki gdzie podziała się współpasażerka, steward odpowiada, że nikt z nią nie siedział. Wstępnie wydaje się, że mamy powtórkę z rozrywki, a naszą bohaterkę znowu spotyka historia podobna do tej z czytanej książki. Anna znajduje jednak lusterko należące do pasażerki i już wie, że to nowy spisek…
 
To był właśnie błąd według mnie – mając serial w tym kształcie, w którym go dowieziono. Jeśli wyrzucilibyśmy scenę z lusterkiem, zostawiając jednocześnie przebitkę z Anną patrzącą w kamerę, w ciągu kilku sekund otrzymalibyśmy bardzo mroczną historię choroby psychicznej. Wszystkie sceny, które miały być żartem, jednak były zbyt nieśmieszne, nagle stałyby się odzwierciedleniem stanu psychicznego bohaterki. Napis na nagrobku? Nie mogła sobie przypomnieć, jak wygląda ten oryginalny. Zapiekanka? Bo jej córka ją uwielbiała. Alkohol i narkotyki tak namieszały jej w głowie, że świat realny mieszał się z tym wyczytanym w kryminale. Anna stworzyła więc swoją własną rzeczywistość, w której ratuje rodzinę naprzeciwko (metafora jej własnej rodziny), a każda z postaci w pewien sposób ukazuje jej pragnienia lub obawy. Ostatecznie, to ona była zarówno detektywem, jak i winnym. Takie rozwiązanie byłoby głębszym wejrzeniem w duszę człowieka, prawdziwą rozprawką nad żałobą i pogłębiającą się chorobą psychiczną.
 

Zamiast płaskiej postaci komediowej, otrzymalibyśmy kompletną postać pełną urojeń, która musiała przejść własną drogę, by wrócić do normy i odzyskać swoje życie. Była jednak mordercą…

Tak się nie stało. Mamy więc średnio śmieszną, pełną zbędnych absurdów i jednocześnie przesadnie poważną czarną komedię. Pomimo uważnego oglądania i próby zgłębienia wizji twórców, po seansie serialu nie wiem do kogo jest kierowany. Czy powstanie sezon 2? Zapewne, bo oglądalność była świetna. Czy powinien? Nie. Ostatecznie Kobieta w domu naprzeciwko dziewczyny w oknie, to serial zasługujący na 5/10 – nic złego, ale nie do polecenia.
 
PS. Zauważyłem, że dużo zmienia znajomość filmów Kobieta w oknie i Dziewczyna z pociągu, gdyż Kobieta… bardzo mocno bazuje na motywach Kobiety w oknie, jedynie przerysowując niektóre elementy. Być może to sprawiło, że serial nie przypadł mi do gustu.

 

Ocena (w skali od 1 do 10) 5 kieliszków wina
🍷🍷🍷🍷🍷

 

Jan Nostitz-Jackowski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz