IKS

Kasia Lins – „Omen” [Recenzja]

Polska kinematografia zna ten motyw doskonale. Krzysztof Kieślowski stworzył „Krótki film o zabijaniu” oraz „Krótki film o miłości”. Czas na muzykę. Czwarty album wokalistki i kompozytorki Kasi Lins to oparta na dekalogowych przykazaniach (nie zabijaj/nie cudzołóż) muzyczna historia zbrodni, pożądania i miłości.

Historia muzyczna, ale w przypadku Kasi Lins również teatralna. Bo każdy z utworów albumu „Omen” może być oddzielną scenką, z której tworzy się prawdziwe mini widowiska. Zapewne nie bez znaczenia jest tu filmowe doświadczenie Karola Łakomca, który razem z artystką stworzył album. Mieliśmy Kasię Lins jako szamankę, a tym albumem potwierdza swoją pozycję bogini mroku na polskim rynku muzycznym. Bowiem świat i przedstawienie, w jakim uczestniczymy przez niespełna 45 minut, jest pełen tajemnicy i mrocznego klimatu.

 

Wspomniany klimat tworzą bogate kompozycje i emocje im towarzyszące. Już rozpoczęcie w „Nikogo nie chcę” wprowadza grozę wywołaną narastającą, kończącą melorecytacją. Mamy piękne ballady oparte na fortepianie i wzbogacone sekcją dętą („Anioł” czy „Sto żyć”), a także brudne gitary, które potęgują dramatyczny nastrój. Te szczególnie wybrzmiewają w najmocniejszym „Niepaleniu”, w którym wokal jest przytłumiony, a klimat przywodzi na myśl stare nagrania jakby z zepsutej taśmy. Później zostajemy zachwyceni tytułowym „Omenem”, który rozpoczyna teatralny krzyk o samotności. A po tych emocjach ochładza nas „Nie lubię zimnej wody”, który hipnotyzuje powtarzaną frazą tytułową i obłędną partią saksofonu. To zdecydowanie jeden z najbardziej intrygujących momentów całej płyty. We współczesnej muzyce stały się modne duety. Nie wszystkie są potrzebne i odpowiednio współgrają. W przypadku kolektywu Kasia Lins i WaluśKraksaKryzys nie ma mowy o żadnych błędach. Ich „Do śmierci mamy czas” to emocjonalna bomba i moja ulubiona tegoroczna współpraca muzyczna. Chapeau bas!

 

 

Artystka po raz kolejny sięga także po klasykę, tym razem po teksty Jerzego Pilcha zredagowane przez Kingę Strzelecką-Pilch (poprzednią płytę otwierała natomiast niezwykła interpretacja Marii Konopnickiej). „Ani Amen” to jeden z najmocniejszych punktów płyty. I, mimo że poezja pojawia się w środku płyty to żaden słuchacz nie odczuje różnicy pomiędzy warstwą tekstową. Bowiem każdy z tekstów mógłby być zapisany w tomiku wierszy. A jak z poezją bywa, pełno tu metafor, nawiązań do kultury (od kryminalnych i mainstremowych seriali jak „Dahmer” po mitologię grecką), zabawy słowem i powtórzeń, które długimi frazami płyną w rytm muzyki. Wieńcząca „Persefona” spaja lirycznie i zamyka całą historię – „Przerwij, zabij, ale nie zabieraj do Persefony”. Walczykowaty, a zarazem jeden z najbardziej nośnych, szczególnie przez finałową sekwencję, utwór jest piękną balladą. W tej kategorii może konkurować z „Miłość się nie kończy”. Ta kompozycja powinna być ścieżką przewodnią jakiegoś (melo)dramatu. Może nawet wyreżyseruje go sam twórca płyty, Karol Łakomiec?

Wątpliwości nie mam. Nikt tak pięknie nie śpiewał o lęku, śmierci i miłości jak Kasia Lins. W „Aniele” artystka pyta o to kto jest ofiarą, a kto katem w dokonywanych zbrodniach. Mogę przewrotnie odpowiedzieć. Jesteśmy ofiarami talentu Kasi Lins. Słuchając „Omenu” i pamiętając wybitną „Moją winę” mam obawy, czy Polska jest gotowa na docenienie takiej artystki. A jako kat mogę skazać wszystkich słuchaczy i to bez procesu. Zapewniam, że nie będziecie cierpieć w trakcie odsłuchu tego albumu. Bo to najlepszy omen, jaki przytrafił się polskiej muzyce w tym roku. Krążek z kategorii wybitnych.

Ocena: 6/6

Mateusz Borowik

Lista utworów: Nikogo nie chcę; Nieba nie ma; Do śmierci mamy czasAnioł; Po trupach do Ciebie; Miłość się nie kończy; Niepalenie; Omen; Nie lubię zimnej wody; Ani Amen; Sto żyć; Persefona.

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz