IKS

Jack White – „Entering Heaven Alive” [Recenzja], dystr. Mystic Production

jack-white-entering-heaven-alive

..podnośnik, dźwigarka, dźwignik, czy lewar – takie są, między innymi, znaczenia słowa Jack. Gdy dodamy do tego drugie słowo – White, możemy swobodnie, bez strachu zestawić dwa wyrazy i w rezultacie koniunkcji otrzymamy na przykład: biały lewar, albo podnośnik biały. Wszystko to brzmi bardzo mechanicznie, stalowo i budowlanie, ale zyskuje estetycznie przez kolor, bo biały to jasna, czysta barwa. Czy osoba tworząca wcześniej metaliczne, surowe dźwięki, posiadająca zestawienie tych dwóch wyrazów w danych osobowych, ubrana onegdaj w białe paski, jest w stanie w ciągu jednego roku wydać dwa porządne i poprawne albumy? Mam wątpliwości, bo dźwig też czasami musi odpocząć.

W kwietniu, gdy wiosna zaczęła oknami i drzwiami wchodzić do domów, Jack White wszedł w głośniki z albumem „Fear Of The Dawn” w całkiem udany według fanów sposób, choć jak dla mnie raczej bez szału. Społeczność ceniąca sobie tego muzycznego ekscentryka myślała, że na kolejne wydawnictwo będzie musiała czekać być może kolejne cztery lata, a tu nic bardziej mylnego. Niczym Delma z lodówki, Jacek Biały wyskoczył z całkiem nowym materiałem zatytułowanym „Entering Heaven Alive” trzy miesiące później – 22 lipca. Szok, niedowierzanie i zaskoczenie, tylko pytanie, co tu się i dlaczemu. Pierwszy krążek wydany w czwartym miesiącu tego roku obfitował w ostre, szorstkie, intensywne dźwięki, zbliżone stylem do tych z dorobku White Stripes, drugi zaś, omawiany poniżej, jest delikatny, akustyczny, stonowany, mało pokręcony i w mojej ocenie dość nudny, choć ma też kilka dobrych i wartych zapamiętania momentów.

 

Album rozpoczyna się od „A Tip From You To Me”, optymistycznego, akcentowanego fortepianem utworu, który muzycznie wpasowuje się idealnie w estetykę ballad tworzonych przez Led Zeppelin. Piosenka ta buduje aurę dla pozostałej części płyty, obwieszczając, że choć niewątpliwie będzie to spokojniejsza przeprawa przez tracklistę, nie zabraknie w niej jednak energicznych akcentów. Utwory takie jak „All Along The Way” i „Please God, Don’t Tell Anyone” wzmacniają to przeświadczenie. Pierwszy z wymienionych zawiera wstawki organowe, bluesowe rytmy i jeden z najbardziej chwytliwych riffów na całym albumie (to jeden z tych ciekawych momentów) – a wszystko to bez użycia gitary elektrycznej. Drugi z nich, lekki i zwiewny jak walc,tematycznie stoi blisko twórczości Johna Prine’a, ale White niejednokrotnie wykorzystywał już wcześniej folkowe zagrania, nie ma więc mowy o zaskoczeniu.

 

„I’ve Got You Surrounded (With My Love)” to całkiem przyjemne zanurzenie głowy w psychodelicznym folku wraz z jego jazzowymi wpływami i natarczywym rytmem. „Madman From Manhattan” to krok głębiej w las. Wyjątkowo dziwna, odstająca od koncepcji kompozycja brzmi, jakby z White’a wychodziła natura eksperymentatora – i to akurat dobrze, bo to moim zdaniem drugi ciekawy akcent na tym krążku. Medal za linię basową, która buduje ten numer. Wyposażony w rytmiczną gitarę i wokal White’a wyluzowany jak nigdzie indziej, wyróżnia się na tle reszty, co automatycznie wyciąga go w moich uszach przed szereg zwykłych, po prostu poprawnych numerów. Zarzut, jaki mam do artysty w kontekście tego albumu, to że utwory bardzo często są stylistyczne podobne do tych, które tworzył niegdyś Paul McCartney. Rozumiem, że może się zdarzyć jeden zbliżony, ale gdy są to trzy lub cztery, to już z kotła się wylewa. Przez to zawartość albumu jest dość przewidywalna i wtórna. Trzecim i ostatnim interesującym dla mnie momentem jest „If I Die Tomorrow”. Nastrojowy, bardzo rytmiczny, podbity niebanalną linią wokalną utwór został mi w głowie najdłużej. Swoją konstrukcją ewokuje twórczość jednego z moich ulubionych zespołów — T.Rex. Od podszewki glamrockowy, wyraźnie wyróżnia się na tle całej tracklisty.

 

„Entering Heaven Alive” kończy się utworem, który otwierał poprzedni album White’a. „Taking Me Back (Gently)”, w oryginalnej wersji dość ostry, jaskrawy i surowy, tutaj jest skoczny, mocno akustyczny i żywy, przez grającą pierwsze skrzypce wiolonczelę. Przypomina muzykę wydobywającą się niegdyś z tawern, gdzie faceci z piwną pianą na wąsach chętnie udeptywali parkiet w towarzystwie pięknych kobiet.

Po przesłuchaniu najnowszego wydawnictwa Jacka White’a nadal nie rozumiem, po co ono powstało – a jeśli już tak się stało, to nie zmienia to faktu, że oprócz czterech utworów, na których skoncentrowałem się bardziej, reszta przeleciała przeze mnie jak poranna kawa. Owszem, Jack White pokazał siebie w o wiele lżejszym repertuarze, z większą ilością organów, doorsowych wstawek i, jak mawia klasyk, bitlesowych schematów, z którymi momentami całkiem mu do twarzy, przesadą jednak byłoby twierdzić, że wszystko, czego się dotknie, zamienia się w złoto. Może warto, by jednak robił sobie dłuższe przerwy między kolejnymi płytami.

 

Ocena (w skali od 1 do 10) 5 słoni niemających białych pasków

🐘🐘🐘🐘🐘

 

Błażej Obiała

 

Lista utworów:

1. A Tip From You To Me
2. All Along The Way
3. Help Me Along
4. Love Is Selfish
5. I’ve Got You Surrounded (With My Love)
6. Queen Of The Bees
7. A Tree On Fire From Within
8. If I Die Tomorrow
9. Please God, Don’t Tell Anyone
10. A Madman From Manhattan
11. Taking Me Back (Gently)

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz