Kilka lat temu reżyser John Berardo, jeszcze jako student Uniwersytetu Południowej Kalifornii, otrzymał projekt do zrealizowania: miał zmajstrować krótki metraż o przemianach społecznych, zachodzących w USA. W efekcie powstał film „Dembanger” o nastolatku stalkowanym za pośrednictwem Facebooka – nagrodzony zresztą na festiwalu kina offowego IFS. Upłynęło blisko osiem lat, a shorcik pozostał bardzo aktualny w swojej wymowie – nic więc dziwnego, że Berardo postanowił rozszerzyć go do kalibru pełnej fabuły.
Na bazie dziewięciominutowego „Dembanger” nakręcono dziesięć razy dłuższą „Inicjację”, która mocno przypomina najntisowe teen slashery. Film rozpoczyna się od sceny na studenckiej imprezie: skąpo odziane dziewczęta z siostrzanego stowarzyszenia są ścigane przez tęgiego mężczyznę skrytego za maską – w domyśle mordercę. Szybko okazuje się jednak, że „zwyrol”, zamiast maczety, nosi przy sobie pistolet na wodę, a młodzi mają niezły ubaw. Inni nastolatkowie odurzają się narkotykami i grają w piwnego ping ponga – najgorsze, co im grozi, to kac następnego dnia.
Przynajmniej w teorii. Podczas zabawy jedna ze studentek traci kontrolę nad spożywanym alkoholem i kończy w sypialni, zamknięta na klucz z trzema chłopakami.
Nazajutrz zaczyna przypominać sobie szczegóły tej nocy – bez wątpienia doszło do gwałtu i nadużycia ze strony trzeźwych członków bractwa. Wydarzenie, o którym dowiadują się tylko najbliższe przyjaciółki Kylie (Isabella Gomez), wywołuje niespodziewaną falę zbrodni. Ktoś obiera sobie za cel bractwo Sigma Nu Pi, krwawo eliminując kolejnych młodych mężczyzn.
„Inicjacja” zdecydowanie inspirowana była kinem grozy lat dziewięćdziesiątych – czuć tu klimat praktycznie nieobecny w dzisiejszych horrorach.
Berardo otwarcie przyznaje, że „Krzyk” Cravena to jeden z jego ulubionych filmów, a rzecz dzieje się w kalifornijskim miasteczku Hillsboro (wiecie – w odwołaniu do Woodsboro). Specyficzne miejsce akcji – kampus uniwersytecki – przybliża „Inicjację” do innych college’owych slasherów, jak „Urban Legend” czy niedawny „Halloween Party”; całą trójkę łączy wspólne DNA. Bardzo najntisowe są zagrywki narracyjne: Berardo wodzi widza za nos, wprowadza fałszywe tropy, by utrudnić rozwiązanie zagadki i odpowiedź na pytanie, kto zabija studentów. Z kapelusza wyczarowuje więc szereg drugoplanowych postaci, które idealnie wpisują się w profil sfrustrowanego zabójcy: porywczego trenera, wyrachowanego dziekana, zadurzonego i zaburzonego creepa uganiającego się za główną bohaterką.
Dużo ciekawsza od męskich przedstawicieli obsady okazuje się jednak Lindsay LaVanchy, która u Berardo grała już we wspomnianym „Dembanger”.
Jej Ellery to zuch dziewucha potrafiąca zadbać o własną skórę, pełna wigoru final girl, która, ścigana przez mordercę, wyrywa mu nóż z dłoni i sama zaczyna go dźgać. Lata mijają, a panny w slasherach wciąż bywają bierne i zwyczajnie słabe (przykłady: „Death Rink”, „Party Hard Die Young”). Inaczej maluje się LaVanchy w swojej roli, a samą Ellery Scott śmiało można wpisać do galerii kobiecych badassów, wspólnie z Laurie Strode czy Niną Papas.
Młodzi bohaterowie „Inicjacji” z początku zostają ukazani jako irytujący wieczni imprezowicze, ale narracja Berardo działa na ich korzyść
W toku dalszych zdarzeń poznajemy ambitnych uczniaków o wszechstronnych zainteresowaniach, atletów na stypendiach (Ellery prowadzi ponadprogramowo własne analizy chemiczne, jej brat to mistrz pływacki, Kylie studiuje matematykę). Pojawiają się w filmie luki fabularne i rażące nielogiczności: basenowy gwiazdor ucieka przed mordercą i nie potrafi odsunąć kanapy blokującej drzwi; dziewczyny wbijają na prywatkę i przeginają z alkoholem, choć wiedzą, że wciąż nie rozwiązano sprawy napaści seksualnej, do jakiej doszło na terenie kampusu. Fani ekranowej grozy wiedzą jednak, że dziury narracyjne to dla slasherów norma, a w „Inicjacji” i tak nie uzbierało się ich sporo.
Najciekawszy okazuje się w modus operandi filmowego mordercy, który na swoje ofiary obiera wyłącznie mężczyzn, a jego ulubiona „zabawka” to wiertarka elektryczna (fajny ukłon dla serii „Slumber Party Massacre”).
Twórcy „Inicjacji” odwracają schemat i „role” płciowe – jak w niedawnym „Smiley Face Killers” uprzedmiotowieni zostają tu panowie, a kobiety interesują zabójcę dużo mniej. Pierwszy denat, zanim jeszcze umiera na ekranie, bierze gorący prysznic, a potem paraduje przed kamerą półnago. Uwagę zwraca też peep-show w wydaniu nabuzowanego testosteronem frat boya – aktor najpierw symuluje scenę onanizacji przed komputerem, a dopiero po „solówce” (gra słów jak najbardziej zamierzona) dopada go morderca. Robiąc to z premedytacją, w chwili największej nieuwagi i, powiedzmy, bezbronności swojej ofiary. To jedna z lepszych scen w filmie.
„Inicjacja” z pozoru może wydać się banalnym horrorem, ale da się w niej wyłapać kilka interesujących kontekstów.
Warto wspomnieć choćby maskę zabójcy, która na pierwszy rzut oka wydaje się nieciekawa, a w istocie jest symboliczna. Odblaskowa maska o lustrzanym zastosowaniu, choć z wyglądu pospolita i mało przerażająca, nabiera upiornego znaczenia w scenach uśmierceń. W jej fakturze członkowie bractwa – tego samego, które wzięło w obroty ledwo przytomną dziewczynę – widzą siebie. Panowie giną z rąk psychopaty, w którego „oczach” mają odbić się ich własne, odkształcone w bezsilności twarze. Nie bez powodu narzędziem zbrodni jest też falliczna wiertarka – oręż władzy mordercy, którym penetruje on potencjalnych gwałcicieli.
Całość jest atrakcyjnie zwizualizowana, zrealizowana z techniczną biegłością i artystyczną brawurą.
Niedawno oglądałem inny współczesny slasher, „Death Rink”, w którym cały pomysł reżysera na szlif plastyczny polegał na opaleniu planu zdjęciowego neonowymi kolorkami. Obu pozycji nie sposób ze sobą zestawić – ta w reżyserii Berardo, choć też niskobudżetowa, i stylistycznie, i fabularnie jest dużo odważniejsza. „Inicjacja” daleka jest od ideału – pojawiają się w filmie problemy z płynnością akcji, pierwsze morderstwo pokazane zostaje w trzydziestej minucie, a drugie… pół godziny później. Twórcy słabo ogrywają też zabieg techniczny, polegający na przeniesieniu wiadomości z telefonów postaci prosto w kadr. Treści tego typu goszczą na ekranie trochę zbyt często i nie uwypuklono ich dostatecznie dużą czcionką: na ogół komunikatów po prostu nie da się odczytać. Film jest więc nierówny, niewolny od wad, ale intryguje od pierwszych do ostatnich minut.
Berardo opowiada w „Inicjacji” o cyberprzemocy, sile mediów społecznościowych i mizoginii (cytat jednego z frat boyów: „tag the hoes to protect the bros”).
Członkowie bractwa oznaczają w social mediach te dziewczyny, które uznają za puszczalskie – potem padają one ofiarą ostracyzmu i podwójnych standardów. Temat jest ciężki jak na teen slasher, ale reżyser zdołał go udźwignąć – jego „Inicjacja” nie jest żadnym rozpisanym na dramatis personae traktatem filmowym, a bardziej horrorem ku przestrodze, o kulturze gwałtu i ciemnej stronie college’owego życia. To mocna pozycja wśród ostatnich filmów typu stalk n’ slash – może nie perła na miarę „Pięknej i rzeźnika”, ale wciąż udane, efektowne kino.
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 smartfonów” (właściwie 6,5)
📱📱📱📱📱📱 (1/2📱)
Albert Nowicki