IKS

Incubus, Klub Studio, Kraków, 07.06.2023 [Relacja]

Dosyć niewielka scena klubu Studio w Krakowie, oczekująca na grupę, która sprzedała ponad 30 milionów płyt, była dla mnie dość zaskakującym widokiem. Ale cóż, nie narzekałem. Prawdopodobnie z uwagi na rezultaty sprzedaży biletów, drugi w historii koncert w Polsce kalifornijskiego zespołu Incubus – oryginalnie zaplanowanego w Tauron Arenie – przeniesiono do klubu na terenie krakowskiego kampusu AGH. Dla wrażeń zmysłowych to dobra wiadomość. Mniejszy klub to lepsza akustyka i fajniejsza atmosfera. Jako support zespołu zaplanowano występ alternatywnej artystki Lealani. 

Na obecnej trasie w składzie koncertowym Incubus doszło do niewielkiej zmiany na stanowisku gitary basowej. Ben Kenney z uwagi na guza mózgu przeszedł zabieg operacyjny i obecnie przechodzi konieczną rekonwalescencję. Podczas występów od stycznia do lutego zastępowała go Tal Wilkenfeld (Jeff Beck, Prince). Na obecnej trasie drugą połowę sekcji rytmicznej Incubusa przejęła Nicole Row, basistka sesyjna znana z występów z Miley Cyrus, Dua Lipa czy Panic! at the Disco. 

 

Występ w Krakowie to druga wizyta zespołu nad Wisłą. W 2015 roku byli oni gwiazdami Orange Warsaw Festival. Nie było mi dane wówczas zobaczyć grupy na żywo. Tym bardziej się więc cieszyłem na tę okazję. Zespół nie jest obecnie specjalnie aktywny, jeśli chodzi o nagrywanie nowego materiału. Ostatnie wydawnictwo to EP-ka „Trust Fall (Side B)” wydana w 2020 roku, druga część minialbumu z 2015 roku, a ostatni pełnowymiarowy krążek „8”, wyprodukowany we współpracy ze Skrillexem, muzycy wydali sześć lat temu. W miarę regularnie jednak koncertują, głównie w Stanach Zjednoczonych, a Europę odwiedzają raczej w tej zachodniej, bogatszej części.

 

Zespół około godz. 20 spokojnie zaczął zajmować swoje stanowiska. Patrząc od lewej, wymieniona wcześniej Nicole Row chwyciła za bas. Objeżdżający tego dnia na swoim rowerze Kraków i okolice José Pasillas zasiadł za czarnym zestawem perkusyjnym Drum Workshop. Wokalista, Brandon Boyd, tradycyjnie zajął centralną część sceny, a za nim stały przygotowane bębny. Dalej na prawo, tradycyjnie z tyłu, DJ Kilmore obsługujący klawisze, samplery i gramofony. Najbardziej po prawej umiejscowił się mózg grupy – gitarzysta Mike Einziger. Po bokach, zarówno z prawej, jak i lewej strony stali nabywcy pakietów VIP, uprawniających do kilku gratek dla fanów, w tym uczestnictwa w jam session przed koncertem czy spotkania z zespołem.

 

Swój set Incubus rozpoczął od „Karma, Come Back” ze wspomnianej wcześniej EP-ki „Trust Fall (Side B)”. Pulsujący bas, delikatny wokal Boyda, a po chwili dołączyła reszta zespołu. Wyglądało to na sprawną rozgrzewkę i spokojne zapoznanie się z publicznością oraz klimatem klubu. Brzmienie zespołu nie pozostawiało wątpliwości – są w formie. Odrobinę bawili się dźwiękami, tempem i – podobnie jak w oryginalnej wersji utworu – zakończyli go cięższą zagrywką z przesterowanymi gitarami. Płynnie przeszli w „Privilege” z albumu “Make Yourself”. Widać było reakcje fanów czekających na starsze utwory, gdyż publiczność momentalnie się ożywiła, W przejściu doszedł do głosu DJ Kilmore z charakterystycznym samplem beatu i skreczami, dokładnie jak na krążku. Przy „Anna Molly” z „Light Grenades” nastąpiło jeszcze większe poruszenie – riff Einzigera i tempo narzucone przez Pasillasa niosły fanów. Refren śpiewała z zespołem większa część klubu, a Boyd i oświetleniowiec zgrywali się z nią idealnie, oddając na ten moment pełną uwagę fanom kierując mikrofon w ich stronę i oświetlając płytę klubu.

To, co charakteryzuje Incubus, jeśli chodzi o muzykę, oddało również wykonanie kolejnego utworu, „Just a Phase” z albumu „Morning View” z 2001 roku. Nastrojowy wstęp, prowadzony początkowo przez gitarę i skrecze DJ’a, przerodził się później w bujającą balladę, którą śpiewała razem z Boydem zaskakująco duża, jak dla mnie, część klubu. Widać było, że na koncert przyszła może nie wielotysięczna, ale za to wierna i zakochana w grupie rzesza fanów. Kolejny utwór, czyli „Nice To Know You”, ponownie rozgrzał i rozruszał publiczność. Nastrojowe akordy grane przez Mike’a Einzigera, którym towarzyszyły skrecze idealnie wkomponowały się w ostrzejsze zakończenie poprzedniego kawałka. Zespół doskonale wiedział, kiedy publiczność lepiej reaguje na dane utwory i bawił się tymi motywami. Mike może nie jest najbardziej ekspresywnym gitarzystą na świecie, jeśli chodzi o interakcję z fanami, ale szczery i rozbrajający uśmiech skierowany do publiki na widok jej żywych reakcji i odbioru muzyki, tylko polepszał klimat koncertu.

 

„Glitterbomb” to drugi i ostatni utwór z wydawnictw publikowanych przez Incubus po 2006 roku. Oddaje to trochę słaby odbiór przez fanów kolejnych płyt po albumie „Light Grenades”, czyli „If Not Now, When?”, „8” czy obydwu minilabumów „Trust Fall”. Dźwięki płetwali (chodzi o sample z nagrania „Drifting Off” z wydawnictwa pod tytułem „Deep Voices – the Second Whale Record” prezentującego odgłosy głębi oceanu) wprowadziły Klub Studio w „The Warmth”. Od tego momentu do końca koncertu publiczność śpiewała z Brandonem Boydem. Funkująca sekcja rytmiczna, zapadające w pamięć melodie i słowa, z którymi można się było identyfikować. I to nie tylko w wieku nastoletnim. Tak właśnie Incubus zdobywał rzesze fanów ponad dwadzieścia lat temu i dzięki temu porwał również krakowskie Studio. Nastrojowy klimat wydłużyli grając „Echo” z „Morning View”. Wyjątkowy riff Mike’a Einzigera i bawiący się rytmem José Pasillas rozbujały publiczność, by zakończyć utwór rozbudowaną improwizacją. Będący w bardzo dobrej formie wokalnej Boyd zaczął wtedy grzebać przy swoim samplerze. Zespół rozpoczął charakterystyczny motyw „Come Together” The Beatles, a wokalista bawił się różnymi efektami. Improwizacje zawsze dobrze wychodziły grupie Incubus, nie byłem jednak nigdy fanem granych przez nich kowerów („Roxanne” The Police czy „Let’s Go Crazy” Prince’a). Utwór Wielkiej Czwórki z Liverpoolu brzmiał jednak bardzo sexy w ich wykonaniu i nie miałbym nic przeciwko, żeby ta wersja pojawiła się na którymś z kolejnych wydawnictw.

 

Sensowne było więc zagranie kolejnego numeru, „Sick Sad Little World” z albumu „A Crow Left of The Murder”, na którym dominowało hałaśliwe i improwizowane podejście do komponowania muzyki. Krążka, który stanowił odejście od zahaczającej o nu-metal stylistyki z dwóch poprzednich albumów. Na tym etapie Boyd, ku uciesze damskiej części widowni, był już bez swojej jeansowej koszuli. Do pary z długimi, lekko siwiejącymi włosami, prezentuje się niczym kalifornijski szaman/surfer gotowy w każdej chwili do przyjęcia pozycji lotosu i wypalenia fajki pokoju. Artysta z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych pełną gębą. Wtedy też przyszło miłe zaskoczenie – setlistę uzupełniło „Vitamin” z 1997 roku. Eteryczne improwizacje poparte halucynogennymi wizualizacjami zastąpił wybuchowy funk prosto z albumu „S.C.I.E.N.C.E.”. Wtedy też Boyd udowodnił, że stojące za nim bębny nie zostały umieszczone tam bez powodu.

 

Dalej śpiewaliśmy z wokalistą Incubusa „Love Hurts”. Mam wrażenie napisanego specjalnie w celu porywania publiczności do śpiewania razem z zespołem. „Are You In” rozbujało Studio na dobre, a w przejściu pojawił się fragment „Riders Of The Storm” The Doors, pasujący do rockowych improwizacji inspirowanych rockiem z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jednak nie był to tak efektowny kower, jak wcześniejsze „Come Together”. Być może większą sprawiedliwość temu klasykowi oddaliby, gdyby poświęcili mi ciut więcej czasu. 

 

Następne cztery utwory należały do fanów. Kolejno „Pardon Me” i „Stellar” były teleportem do przeszłości i początków romansu wielu fanów z Incubus. „Dig” oraz „Wish You Were Here” to z kolei niezwykle optymistyczne i również stworzone do chóralnego śpiewania kawałki, a publiczność nie zawiodła. Energia – między zespołem a fanami – krążyła w tę i z powrotem. Zaskakujące (i może zbędne) było odegranie „Wish You Were Here” Pink Floyd w końcowej części (tytuły muszą się zgadzać). Po opuszczeniu sceny na krótki moment, zachęcona owacjami i okrzykami publiczności, grupa wróciła z „Warning” i – oczekiwanym przez wielu – „Drive”. Einziger zmienił gitarę elektryczną na semi-akustyka. A sam utwór zna chyba każdy, dlatego też fani zastąpili w dużej mierze na wokalu Brandona Boyda.

 

Wokalista Incubus wielokrotnie do publiczności kierował słowa w stylu „dziękuję, przyjaciele”, bo w Krakowie grupę przyjęto naprawdę ciepło. Intymny nastrój, parny klimat oraz fani znający wszystkie słowa, każdą zmianę rytmu, sprzyjały setliście Incubusa. Wspaniale było oglądać zespół będący tak długo na scenie w tak dobrej formie i tak zaangażowanego, szczególnie w przypadku Brandona Boyda, który zdaje się dawać z siebie naprawdę wszystko. Do tego proponując coś więcej (bawi się efektami, a także wspomaga zespół grą na bębnach). Wspaniały powrót do przeszłości i odświeżenie miłości do zespołu, którego słucham od tak dawna.

Paweł Zajączkowski

 

Setlista: 

1. Karma, Come Back

2. Privilege

3. Anna Molly

4. Just a Phase

5. Nice to Know You

6. Glitterbomb

7. The Warmth

8. Echo

9. Come Together (The Beatles)

10. Sick Sad Little World

11. Vitamin

12. Love Hurts

13. Are You In?

14. Pardon Me

15. Stellar

16. Dig

17. Wish You Were Here

 

Bisy

18. Warning

19. Drive

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Jarosław

    Dzięki. Długo się zastanawiałem czy jechać ale wystraszyła mnie setlista z poprzednich koncertów, brakowało startych hitów. Teraz żałuję …

Dodaj komentarz