IKS

„Duchy Inisherin”, reż. Martin McDonagh, film [Recenzja]

duchy-inisherin-recenzja

Martin McDonagh nie jest specjalnie płodnym reżyserem . Na przestrzeni osiemnastu lat nakręcił tylko cztery pełnometrażowe filmy, jednak każda jego produkcja to duże wydarzenie. Nie inaczej jest w przypadku „Duchów Inisherin”. Ten bardzo stonowany komediodramat zdobył już trzy Złote Globy oraz jest nominowany w dziewięciu kategoriach do Oscara. Sporo jak na prostą historię o utraconej przyjaźni.

McDonagh po nakręconych w Stanach Zjednoczonych „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri” przeniósł się do kraju swoich rodziców – Irlandii. Akcję najnowszej produkcji osadził w latach dwudziestych XX wieku na małej wyspie Inisherin. To tam mieszkają Pádraic (Colin Farrell) oraz Colm (Brendan Gleeson). Panowie od wielu lat są bliskimi przyjaciółmi, a jedną z ich codziennych rutyn jest wspólne wypijanie kilku piw w pobliskim pubie. Ich życie mogłoby się toczyć jeszcze bardzo długo, bez żadnych niespodzianek, gdyby pewnego dnia Colm nie uznał, iż nie lubi już Pádraica. Ten drugi totalnie nie może się pochodzić z zaistniałą sytuacją, co prowadzi do wielu komicznych, ale i dramatycznych sytuacji.

 

„Duchy Inisherin” to komedia, ale też jeden z najsmutniejszych obrazów, które oglądałem w ostatnim czasie. To obraz o samotności, przemijaniu, podejmowaniu głupich, nieprzemyślanych decyzji i wielu niefajnych aspektach ludzkiej natury. Dziwny miszmasz? Jak najbardziej. Ale na tym właśnie polega genialność tej produkcji. McDonagh rewelacyjnie balansuje między trudnymi egzystencjalnymi problemami, a zabawnymi dialogami bohaterów. Ten film ma bardzo powolne tempo, dzieje się w dosłownie kilku lokalizacjach, a po jego obejrzeniu można o nim dyskutować godzinami. Czy zawsze musimy utrzymywać przyjaźnie i znajomości? Jak daleko można się posunąć aby osiągnąć swój cel? To tylko niektóre z pytań, które zadaje twórca. Ma ten obraz coś z przypowieści, ale też folkowej legendy. Mieszkańcy błąkają się po wyspie bez większego sensu i nadziei. Wbici w swoją rutynę. Nie bardzo świadomi tego co się dzieje chociażby na stałym lądzie. Znamienne jest, iż najmądrzejszą osobą z tego towarzystwa jest kobieta, siostra Pádraica – Siobhan (Kerry Condon). Oczytana, wygadana, przedsiębiorcza zupełnie nie pasująca do realiów Inisherin. Tylko ona potrafi zrobić coś konstruktywnego ze swoim życiem.

 

Warto też wspomnieć o kreacjach aktorskim. Ponownie na planie spotykają się Colin Farrel oraz Brendan Gleeson, którzy mieli już okazję zagrać razem w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” – wcześniejszej produkcji McDonagha. Szczególnie ten pierwszy mocno się wyróżnia. Jego Pádraic to żaden macho, czy też rozgarnięty gość. Wielu by nawet powiedziało, że nosi znamiona wiejskiego głupka. Farrel rewelacyjnie odnalazł się w tej kreacji ukazując swój ogromny talent komediowy. Gleeson kreuje postać dość charakterystyczną dla swojej aparycji – stonowaną, a nawet lekko gburowatą. Najistotniejsze jednak jest to, że między panami autentycznie iskrzy i nie ma w ich grze aktorskiej najmniejszego przekłamania ani szarży. Bardzo udanie wypadł również Barry Keoghan, w roli mało rozgarniętego młodzieńca o imieniu Dominic. Zresztą Farrel, Gleeson, Condon i Keoghan mają szanse za swoje role otrzymać Złotego Rycerzyka, co samo przez się pokazuje jak umiejętnie zbudowali swoje kreacje. Ważnym bohaterem jest również krajobraz. Inisherin to typowa irlandzka wyspa – skalista, chłodna, wietrzna. Jej surowość bardzo dobrze oddał autor zdjęć do filmu – Ben Davis. Nie mogę również nie wspomnieć o zwierzętach, które odgrywają dość ważną rolę w tej historii. Szczególnie osiołek, z którym przyjaźni się Pádraic jest uroczy ale i … no dobrze nie będę spojlerował.

 

„Duchy Inisherin” początkowo pomyślane były jako sztuka teatralna, a tekst powstał już ponad dwadzieścia lat temu. McDonagh nie był jednak zadowolony ze swojej pracy i wrzucił go do szuflady. Pierwotnie miała to też być ostatnia część trylogii w skład której wchodzą również “The Cripple of Inishmaan” i “Lieutenant of Inishmore”. Po latach twórca odkurzył tekst, przerobił go na scenariusz filmowy i stworzył małe arcydzieło. Oryginalny tytuł filmu to „Banshees of Inisherin”, gdzie banshee oznacza ducha zwiastującego śmierć w rodzinie. Już sam tytuł po obejrzeniu całości dodatkowo intryguje. A wierzcie mi, McDonagh tak zbudował tę historię, iż tych pytań kłębi się w głowie naprawdę dużo. Mistrzowski film po raz kolejny potwierdzający klasę reżysera. Bardzo mocno będę trzymał kciuki za „Duchy Inisherin” w oscarową noc.

 

Ocena (w skali szkolnej 1-6 ) 6 kufli piwa
🍺🍺🍺🍺🍺🍺

 

Mariusz Jagiełło

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz