IKS

Deafheaven – Infinite Granite [Recenzja]

deafheaven-infinite-granite-recenzja

Tworząc Infinite Granite, członkowie Deafheaven wyruszyli w międzygwiezdną podróż, której trajektoria lotu zawiodła muzyków do mistycznej krainy snów, muzycznie dryfującej gdzieś w estetycznej przestrzeni lat 90.

Swój blackmetalowy aspekt brzmienia grupa pozostawiła na Ziemi, na pokład zabierając ze sobą jedynie mały zapas, być może tylko na pamiątkę. Obrali kurs w kierunku sheogazowo – dream popowej stylistyki, bardzo jednoznacznie przywołującej klimat lat 90. W związku z powyższym ciężko określić album ten jako odkrywczy, mocno czuć tutaj chociażby tak charakterystyczne brzmienie Slowdive.
 

Mimo wszystko ta muzyka ma w sobie w sobie coś niepowtarzalnego.

Coś co czyni Infinite Granite tworem angażującym, fantastycznie płynącą całością, relacją zespołu z międzywymiarowej podróży. Sugestywne brzmienie otwierającego płytę utwóru Shellstar stawia mi przed oczami wyobraźni mknący przez przestrzeń kosmiczną stateczek, mijający kolejną roziskrzoną mgławicę. Każdy kolejny utwór otwiera przed nami kolejne rozdziały tej opowieści. Przestrzenne brzmienie gitary daje poczucie otaczającego statek kosmiczny ogromu, a dynamiczne refreny przypominają o ogromnej prędkości z jaką statek ten się przemieszcza.
 

Każda kompozycja Infinite Granite serwuje słuchaczowi przejmujące, kojące wokale George’a Clarke’a, który jakby próbował nam swoim śpiewem uświadomić, że w przestrzeni kosmicznej spotkać można anioły.

Sporo w tym wokalu melancholii, ale przemyconej w tak wielu formach, że momentami przybiera postaci wręcz euforyczne, a czasami mroczne. Wszystko to jest możliwe, ponieważ dźwięki płynące z gitar tworzą na tej płycie fantastyczny, pełen emocji fundament dla dość jednostajnego głosu Clarke’a wynosząc go, w zależności od utworu, na zupełnie inny poziom emocji. Momentami jedynie przebija się widmo blackmetalu kiedy w przestrzeń utworów wplatany jest charakterstyczny na poprzednich płyt Amerykanów growl tworzący zresztą intersujący kontrast ze stonowanym wokalem.
 

Chociaż momentami ciężko mi określić, czy album ten jest wybitnie spójny, czy może trochę zbyt jednorodny i monotonny,

to po kliknięciu przycisku play w jesienny wieczór, przed upływem 53 minut i 35 sekund najzwyczajniej niemożliwym jest przerwanie odsłuchu.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 komet
☄️☄️☄️☄️☄️☄️☄️☄️
 
 

Damian Wilk

 
Tracklista:
 
1. Shellstar 06:06
2. In Blur 05:29
3. Great Mass of Color 06:00
4. Neptune Raining Diamonds 03:05
5. Lament for Wasps 07:08
6. Villain 05:41
7. The Gnashing 05:34
8. Other Language 06:10
9. Mombasa
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz