IKS

ABBA – Voyage [Recenzja]

abba-voyage-recenzja

ABBA to jeden z tych zespołów, którego nie da się nie znać, mimo iż nie był aktywny przez ostatnie cztery dekady. I chociażby z tego powodu album Voyage z miejsca zapisał się w historii nie tylko muzyki, ale i popkultury.

Mówi się, że ABBA to Beatlesi naszych czasów i jestem w stanie się z tym zgodzić. Szwedzka grupa nie tylko wylansowała mnóstwo nieśmiertelnych przebojów, ale i miała ogromny wpływ na to, czym jest muzyka pop. Dlatego jej powrót po 40 latach odbił się szerokim echem, a premierę płyty, która jest pierwszą od czasu The Visitors, a jednocześnie zamykającą dyskografię kapeli, można śmiało określić mianem najbardziej wyczekiwanej w tym roku. Chociaż nigdy nie miałem okazji zobaczyć ABBY na żywo, a jej repertuaru słucham raz na jakiś czas, to po usłyszeniu pierwszych singli “I Still Have Faith In You” oraz “Don’t Shut Me Down” nie miałem wątpliwości, że to porcja nowej muzyki, której nie będzie można zignorować po pierwszym przesłuchaniu. Czy miałem rację?
 

Mimo tego, że członkowie ABBY mają status żywych legend i geniuszy muzycznych, trzeba mieć na uwadze to, że nie stworzyli wspólnie nic od 40 lat.

A dokładając do tego aspekt metryczny, trudno było oczekiwać, że faktycznie wejdą do studia i zarejestrują nowy materiał. Jednak prawda jest taka, że na dziesięć pozycji, tylko jedna została wyciągnięta z szuflady, ale o tym za chwilę. Całą resztę stanowią nowości, które w moim odczuciu realizują wszelkie oczekiwania, jakie można było mieć wobec Voyage. Swoją drogą, tytuł ten świetnie oddaje charakter zawartości tego wydawnictwa, które jest nacechowane emocjami.
 

Tworząc tę płytę, muzycy chcieli pokazać, że wciąż mają coś do powiedzenia, a jednocześnie nie narzucali sobie żadnej presji, więc bawili się dźwiękami i znanymi patentami.

Z tego powodu podobieństwa do Super Trouper, Dancing Queen, Slipping Through My Fingers czy celowe nawiązania do S.O.S i Fernando nie drażnią, lecz wywołują lekki uśmiech na ustach. Jedynie zdziwiło mnie, że przejmujące I Can Be That Woman momentami brzmi, jakby miało się zaraz przerodzić w Listen to Your Heart od Roxette, z kolei linia melodyczna w refrenie Don’t Shut Me Down przypomina mi kultowe, włoskie Felicita. Mógłbym napisać, że mamy tu do czynienia z podziałem na ballady i skoczne kawałki, lecz wówczas dopuściłbym zbytniego uproszczenia, ponieważ po rozłożeniu utworów na części pierwsze okazuje się, iż tworzą bardzo różnorodny materiał, który potrafi zaskoczyć.
 

Oprócz rozpoznawalnych musicalowych i dyskotekowych dźwięków, na Voyage pojawiają się wpływy country, folku, muzyki filmowej, celtyckiej, a nawet house’u.

Dzięki temu każda kompozycja ma swój indywidualny charakter, a w połączeniu z tekstami, które niejednokrotnie są wiadomościami z przekazem, wywołuje przeróżne emocje od wzruszenia, przez radość, po smutek i refleksje, że to już koniec. Jednak chociażby dla tej bogatej i złożonej warstwy instrumentalnej, warto przesłuchać tych piosenek więcej niż raz, bo miks jest niesamowicie klarowny, choć czasami za bardzo pozwala dominować wokalistkom, co da się zauważyć np. w refrenie I Still Have Faith In You. Cierpią na tym również głosy Björna Ulvaeusa i Benny’ego Andersona, które pojawiają się tam, a także w kapitalnym Keep An Eye On Dan, ale są bardzo niewyraźne. Dlatego trochę żałuję, że nie zdecydowali się zaśpiewać samodzielnie choćby jednej piosenki.
 

Voyage sprawia wrażenie dojrzałego albumu, posiadającego tak dobre numery jak When You Danced With Me, No Doubt About It czy Ode to Freedom, które bronią się pojedynczo, lecz mam pewien problem z całością.

Otóż tracklista została ułożona na zasadzie kontrastu i początkowo ten pomysł mi się podobał, ale po kilku odsłuchach mnie znużył, bo z uwagi na obecny patos niektóre piosenki zaczęły zlewać się ze sobą. Chociaż osobiście zmieniłbym lekko kolejność, to prawdopodobnie wówczas bym nie zauważył, bez których utworów to wydawnictwo mogłoby się obejść.
 

Na miano wypełniaczy zasłużyły sobie aż trzy kompozycje: Little Things, Bumblebee oraz Just A Notion.

Pierwsze dwie posiadają dość podobną linię melodyczną i o ile w przypadku Little Things mogę zrozumieć to, że ze względów marketingowych ABBA chciała stworzyć ostatnią piosenkę świąteczną i efekt jest dość czarujący, o tyle Bumblebee wydaje się strasznie nijaką, wręcz nudną propozycją zarówno pod kątem tekstowym, jak i muzycznym. Z kolei Just A Notion to odrzut z sesji do Voulez-Vous, posiadający oryginalne ścieżki wokalne z 1978 r. i nagraną na nowo warstwę instrumentalną. Pomimo tego, że jest to całkiem niezły numer, w momencie, w którym wychwyciłem wyraźne podobieństwo do I Do, I Do, I Do, I Do, I Do zrozumiałem, dlaczego do tej pory nie znalazł swojego miejsca na żadnej płycie czy kompilacji, a mi osobiście wpadał do jednego ucha i po chwili wypadał przez drugie. Oczywiście, tym tekstem chciałem przybliżyć wam, na które utwory warto, moim zdaniem, zwrócić szczególną uwagę, ponieważ mają potencjał, by stać się kolejnymi przebojami, śpiewanymi przez fanów na przyszłorocznych koncertach. Jednak każdy został skonstruowany tak, by znaleźć swoich zwolenników, nawet jeżeli nie przejdzie do historii jak chociażby Waterloo, więc to czy któryś zapadnie wam w pamięć na dłuższą metę, uznaję za sprawę czysto subiektywną.
 

Natomiast teraz zajmę się kwestią, którą da się obiektywnie ocenić, czyli aspektem wykonawczym.

Z uwagi na wiek członków ABBY należało postawić pytanie, czy wspomogą się efektami jak autotune lub wykorzystają jakieś niepublikowane linie wokalne? Jednak z wyjątkiem Just A Notion, nic takiego tu nie miało miejsca, bo głosy Agnetty i Anni-Fridy nie zmieniły się drastycznie. Wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że upływający czas podziałał na ich korzyść, ponieważ zyskały na sile i głębi. Aczkolwiek odróżnienie, która wokalistka jest prowadzącą w konkretnych zwrotkach stanowi teraz nie lada wyzwanie.

Podsumowując, jeśli dziewiąty krążek w dyskografii ABBY ma być tym finalnym, to nie powinien nikogo rozczarować,

ponieważ zawiera w sobie wszystko, za co kocha się ten zespół i warto mieć go w swojej kolekcji. Oczywiście można narzekać, że nie proponuje niczego, co mogłoby trafić do młodszego grona słuchaczy lub nie wyznacza nowych standardów, ale za to jest znacznie lepszą formą pożegnania niż The Visitors. Powód jest prosty – tutaj słychać, że muzycy ponownie czerpali przyjemność z przebywania ze sobą i stworzyli taką płytę, jaką chcieli. A lepiej czuć pozytywny niedosyt wynikający z tego, że mimo dobrej formy Szwedzi odchodzą na swoich warunkach, niż doświadczyć niesmaku, gdyby stworzyli coś na siłę. Dlatego ogromnie cieszę się, że mogłem udać się w tę nostalgiczną podróż i z pewnością będę wracał do tych utworów, nawet jeśli za jakiś czas nie każdy będzie chciał przyznać, że ostatni album ABBA wydała nie w 1981, a w 2021 roku.
 

Ocena (w skali od 1 do 10) 8 mikrofonów

🎤🎤🎤🎤🎤🎤🎤🎤

 
Grzegorz Cyga
 
 
Tracklista:
 
1. „I Still Have Faith in You” 5:09
2. „When You Danced with Me” 2:50
3. „Little Things” 3:08
4. „Don’t Shut Me Down” 3:56
5. „Just a Notion” 3:31
6. „I Can Be That Woman” 4:01
7. „Keep an Eye on Dan” 4:05
8. „Bumblebee” 3:57
9. „No Doubt About It” 2:56
10. „Ode to Freedom” 3:32
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz