IKS

Dariusz Goc – Pale Mannequin, Lorien, Made in Warsaw (Rozmowa)

dariusz-goc-rozmowa

Rozmowa z Dariuszem Gocem, basistą grającym w zespołach m.in. Pale Mannequin, Lorien, Made in Warsaw. Podróżnikiem, amatorem gór i wycieczek rowerowych. Właśnie ukazała się najnowsza płyta Pale Mannequin „Colours of Continuity”.

„Nigdy nie będziesz tak naprawdę dobry, jeśli nie poświęcisz się muzyce w 100%” – Dariusz Goc

 

Aneta Ambroziewcz: Lorien to zespół, który zna każdy fan gotyckiego metalu w Polsce. Dołączyłeś zaraz po reaktywacji zespołu w 2013 r. Nagraliście razem album „Sny moje”. Do Pale Mannequin dołączyłeś w trakcie nagrywania pierwszej płyty. Made in Warsaw też już trochę grali…

 Dariusz Goc: Do wszystkich tych zespołów dołączałem na różnym etapie ich działalności. W Lorien zastąpiłem odchodzącego muzyka. Made in Warsaw miał być zespołem powołanym jednorazowo jako koncert memoriałowy dla uczczenia zmarłego klawiszowca Deep Purple. Zdaje się, że to Łukasz Jakubowicz wpadł na ten pomysł. Można powiedzieć, że Made in Warsaw to jego dziecko. Z jednorazowego koncertu zrobiły się kolejne edycje. I tak jak jest zwykle w takich projektach – nie ma stałego składu, są dobierani muzycy, z którymi się współpracuje. Ja też miałem być zastępcą, zostałem na stałe. Współpraca układała nam się na tyle dobrze, że gramy ze sobą do dzisiaj. Na początku miał być sam memoriał ale później stwierdziliśmy, że warto byłoby pokazywać te koncerty również poza Warszawą i w ciągu całego roku, czyli poza memoriałem Johna Lorda występuje zespół Made in Warsaw. Poza Deep Purple gramy również zespoły pochodne, jak Rainbow czy Whitesnake – w trakcie koncertu są to dwa, trzy utwory. Staramy się zrobić ucztę ku czci twórców hard rocka i stworzyć klimat koncertów jakie były w latach 60 i 70. Z Pale Mannequinem poznaliśmy się przez ogłoszenie na facebooku typu „szukamy basisty”. Zaciekawiło mnie w tym ogłoszeniu granie przez chłopaków rocka progresywnego a ja byłem i jestem ogromnym fanem tego gatunku. Spotkaliśmy się, posłuchałem materiału z pierwszej płyty, wtedy jeszcze nie wydanej. Stwierdziłem, że chłopaki mają ogromny potencjał muzyczny i chciałbym brać udział w tworzeniu muzyki, którą grają. Były nawet pomysły, żeby podmienić na płycie bas ale doszedłem do wniosku, że będę głównym basistą na kolejnej płycie. Głównym twórcą Pale Mannequin jest gitarzysta Tomek Izdebski, pomysłodawca, autor pierwszej płyty. On się skontaktował z Grześkiem (wokalistą przyp. AA), znali się wcześniej z Kubą – perkusistą.
 

AA: W sierpniu pandemicznego 2020 roku zagrałeś, razem z Lorien, w warszawskim klubie Potok, koncert na 25 -lecie działalności zespołu. Przed drugim lockdownem, Pale Manequinn wraz z Beyond the Event Horizon zdążył zagrać na początku października. Pod koniec miesiąca, zagraliście w Voodoo z Made in Warsaw IX Memoriał Johna Lorda. To były ostatnie koncerty przed zamknięciem klubów. Wyobrażam sobie ten apokaliptyczny klimat „bawmy się jakby jutra nie było”.

 DG: To były wyjątkowe koncerty. Z manekinami zagraliśmy praktycznie w przeddzień wprowadzenia żółtej strefy. Perpektywa braku koncertów pobudziła zarówno muzyków jak i publiczność żeby szczególnie przeżyć te ostatnie chwile. Bo za chwilę zostaniemy zamknięci w domach i nie będzie w ogóle żadnej sztuki. Z Made in Warsaw zagraliśmy koncert w przeddzień wprowadzenia czerwonej strefy. Mieliśmy grać w innym klubie, który się wycofał na kilka dni przed koncertem. Udało nam się zagrać gdzie indziej. Koncert był fantastyczny. Niesamowita energia. A jednocześnie ludzie bardzo solidarnie utrzymywali dystans, założyli maseczki, każdy miał przy sobie coś do dezynfekcji…
 

AA: Mówisz o koncercie w klubie Voodoo, po którym jeden fan znalazł się w szpitalu pod respiratorem. A po wyjściu powiedział „warto było!”

 DG: Tak, była taka sytuacja. Jesteśmy w zespole solidarni, wychodziliśmy z założenia „jesteśmy zdrowi, my jako zespół zaryzykujemy, damy z siebie jak najwięcej a publiczność sama zadecyduje”. Decyzję podjęliśmy wspólnie, biorąc pod uwagę również zobowiązanie względem fanów i fakt, że do koncertu przygotowywaliśmy się przez kilka miesięcy.
 

AA: Miałeś wtedy rozkminki moralne, zagrać czy nie zagrać… Po koncercie opowiadałeś mi o tym koncercie jak o wydarzeniu wyjątkowym.

 Był wyjątkowy. Sam miałem podejrzenie covid i nie wiedziałem co zrobić w tej sytuacji. Chodziłem cały czas w masce, utrzymywałem odległość, wiadomo, że na scenie nie za bardzo to się udaje. Cały czas był strach. Mieliśmy próby z zespołami ale na szczęście nikt nie zgłosił, że kogoś zaraziłem a przecież mogłem. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło ale ogólnie każdy miał świadomość strachu i niewiadomej. To był trudny czas ale jednak zagraliśmy. Koncert był niesamowity bo dla ludzi, którzy przyszli, udział w tej imprezie był ważną, życiową decyzją. Pomimo utrzymywania reżimu, wszyscy się doskonale bawili. Pod tym względem ten koncert zawsze będzie w naszej pamięci.
 

AA: Branża muzyczna dostała nieźle w kość, pandemiczny lockdown sprawił, że wielu muzyków zostało bez zajęcia, koncertów nie ma albo ciągle stoją pod znakiem zapytania. Jak Ty się odnalazłeś w tej sytuacji?

 DG: Faktycznie była to nowa sytuacja. Znam wielu muzyków którzy odnaleźli się w czasie pandemii, angażując się w robienie materiału online. Znam też takich, którzy wychodzą z założenia „albo na żywo albo wcale”, bo nie ma klimatu itd. Przestali zupełnie grać i czekali na lepsze czasy, które powoli nadchodzą. Ja jestem w połowie między jednymi a drugimi. Z Pale Mannequin nie robiliśmy żadnego koncertu online, z drugiej strony poświęciliśmy się graniu na próbach i szlifowaniu materiału. Tak wykorzystaliśmy ten czas. Zrobiliśmy materiał na połowę trzeciej płyty a kilka dni temu wydaliśmy drugą.
 

AA: A nie masz takiego wrażenia, że lepiej w tej rzeczywistości pandemicznej odnaleźli się muzycy nie zawodowi, dla których granie (i wszystko co się wokół tego dzieje) jest czystą przyjemnością, hobby? Nie utrzymują się z muzyki, mają inne życie zawodowe. Znamy się dość dobrze i mogę stwierdzić z pewnością, że jesteś spełniony zarówno zawodowo jak i muzycznie.

 DG: Tak, ja się jakoś odnalazłem w tej całej sytuacji. Oczywiście tęsknię za sceną, graniem zespołowym, całym tym klimatem koncertowym. Ostatni rok potraktowałem jako okres przygotowawczy, robiłem też rzeczy na które normalnie nie miałbym czasu. Ale są ludzie, którzy traktują muzykę bardzo poważnie. Pandemia spowodowała, że zamknęli się w domach i nie szukali dodatkowych rozwiązań. Ale to czy lepiej sobie dali radę muzycy zawodowi czy nie zawodowi – to absolutnie nie jest reguła. Bo są też tacy, którzy żyją tylko z grania, poszukali indywidualnych dróg dla siebie i umieli się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Jeżeli ktoś wymyślił sobie, że będzie grał koncerty na żywo i nie gra tych koncertów – to jest mu po prostu źle. Jeżeli ktoś chce żyć z muzyki – musi się troszeczkę dostosować.

 

AA: Wielu fanów muzyki uważa, że bycie muzykiem oznacza stawianie muzyki na pierwszym miejscu. Jesteś muzykiem – muzyka jest najważniejsza. Ale nie w Twoim przypadku. Twoją największą pasją jest podróżowanie po górach.

 DG: Nie do końca, mam kilka zainteresowań. Swoje życie hobbystyczne dzielę na kilka rzeczy. Jest to muzyka i podróżowanie, połączone także z chodzeniem po górach. Trudno tu jednoznacznie powiedzieć czy akurat muzyka jest najważniejsza. To jest taka sfera życia w której jeśli chce się być naprawdę dobrym, trzeba się poświęcić. Zaryzykuję stwierdzenie, że nigdy nie będziesz tak naprawdę dobrym muzykiem jeśli nie poświęcisz się muzyce w 100%. Traktowanie muzyki hobbystycznie może sprawić, że ciężko zostać profesjonalistą. Mówię o sobie. Nie mam wykształcenia muzycznego, grać zacząłem dosyć późno, bo w liceum. Zawsze była to dla mnie pewnego rodzaju odskocznia, ale bardzo ważna. Nie uważam się za profesjonalistę, znam muzyków, którzy są profesjonalistami, mi do nich daleko.
 

AA: Ale grasz z profesjonalistami. Cenią Cię, chcą z Tobą grać. Raczej o to szczególnie nie zabiegasz.

 DG: Cieszę się, że moja gra jest na tyle dobra, doceniana przez profesjonalistów, że chcą ze mną współpracować. To jest fantastyczne. Różnica jest taka, że ja mam jeszcze swoje góry i wyjazdy, które obok muzyki są bardzo ważne i czasem muszę używać talentów organizacyjnych by zdążyć na próbę, a czasem i koncert. Natomiast prócz tego, że ktoś dobrze gra, trzeba się też jakoś dogadać. Muzycy są często wrażliwi, emocjonalni i w sferze zrozumienia się może być z tym różnie. Ja w wyniku swoich doświadczeń wiem, że bardzo ważne jest dogadanie się ze sobą w zespole, tworzenie dobrej atmosfery. Mam tego świadomość i może dlatego ludzie chcą ze mną współpracować. Uważam, że kłopoty są po to żeby je rozwiązywać.
 

AA: To akurat nie wynika z Twojego podejścia do stosunków w zespole tylko z Twojego charakteru. Nie jesteś konfliktowy, małostkowy ani emocjonalny.

 DG: Ależ oczywiście, że jestem. Jak najbardziej jestem emocjonalny i potrafię się zdenerwować, wkurzyć i obrazić. Ale mam tego świadomość, że wszyscy tak mamy i dzięki temu próbuję nad tym zapanować. Obserwowałem już sytuacje w których ten się obraził a tamten zabrał swoje zabawki i poszedł do innej piaskownicy. I tyle było po dobrym, długoletnim zespole. Widziałem jak bardzo to jest destrukcyjne dla wszystkich. Czasem warto wsadzić dumę i honor do kieszeni, muzyka i zespół są ważniejsze od fochów. Warto dbać o relacje w zespole i z wielu indywidualności stworzyć jakąś średnią w której można się poruszać i tworzyć.
 

AA: Jesteś skromny w mówieniu o sobie jako muzyku. Nie sądzę, że Twoje osobiste cechy charakteru decydują czy ktoś chce z Tobą grać czy nie, to jest na drugim miejscu. Raczej Twoje umiejętności, tak przez Ciebie niedoceniane.

 DG: Cieszę się, że tak ludzie uważają. Faktycznie, gdybym nie umiał czegoś wykonać – zrobiłby to ktoś inny. Przykładam ogromną wagę do pracy którą wykonuję. Zastanawiam się w jaki sposób wydobyć energię, którą razem z perkusistą damy gitarzyście, klawiszowcowi i reszcie muzyków z którymi gramy. Żeby oni z kolei też wytworzyli energię, którą wszyscy damy publiczności. Każdy z muzyków powinien na to zwracać uwagę. Może dlatego do każdego ze swoich zespołów mam inny instrument, inne brzmienie.
 

AA: Gitara basowa to nie jedyny instrument na jakim grasz.

 DG: Faktycznie jest to mój główny instrument, od basu wszystko się zaczęło. Potem pojawiły się następne instrumenty, niektóre z przypadku. Kiedyś współpracowałem z Robertem Jaworskim (szefem Żywiołaka). Wpadł któregoś razu na koncert Fonofobii (zespół w którym kiedyś grałem) i zaproponował żebym grał na lutni. Nie miałem zielonego pojęcia co to za instrument. Wymyśliliśmy jaki instrument mógłby być najlepszy do takiego składu, który jak się potem okazało, był najbliższy galichonowi, czyli lutni długoszyjkowej. Wymyśliłem w jaki sposób ten instrument ma stroić, jaką ma mieć menzurę, ile ma mieć strun itp. Poszedłem z tym do lutnika, on przemyślał temat i powiedział: „no dobra, zrobię to”. Zatem jest taki instrument, będący pomieszaniem lutni, galichonu i nie wiem jeszcze jakich innych instrumentów. Grałem na nim w projekcie Roberta – Delira i Kompany.
 

AA: Czyli po prostu stworzyłeś swój własny instrument.

 DG: Na bazie innych instrumentów. Ale faktycznie, tak można powiedzieć. Jak wgłębiłem się w muzykę etniczną, bardzo mi się spodobało brzmienie didgeridoo. Stwierdziłem, że muszę się nauczyć na tym grać, to nie może być trudne, przecież to tylko rura. Koledzy z zespołu siedzieli na ganku, popijając piwko a ja siedziałem w kącie i grałem na rurze od odkurzacza. Na tej rurze nauczyłem się oddechu kołowego. Zresztą w Fonofobii grałem na wszystkim na czym się dało. Robiłem za całą perkusję, czyli grałem jednocześnie na didgeridoo i na gitarze basowej. Didgeridoo robiło za perkusję a gitara basowa robiła za podkład. Sam robiłem całą sekcję.
 

AA: Prawie jak człowiek orkiestra.

 DG: Jest jeszcze jeden instrument na którym gram – buzuki irlandzkie na którym nauczyłem się grać przez zupełny przypadek. Wpadł do mnie Paweł Szymiczek z którym znamy się od ponad 20 lat (graliśmy razem w Fonofobii i w Mordewind) i powiedział „słuchaj, potrzebuję muzyka grającego irlandzką muzykę, naucz się grać na banjo irlandzkim”. Mówię do niego „co Ty stary, gdzie ja będę grał na jakimś banjo, nie kumam tej całej irlandczyzny”. Ale Paweł namawiał „jeździmy w trasy, koncerty, fajnie jest, świetny klimat”. Odwlekałem jak mogłem, w końcu Paweł postawił sprawę jasno „wchodzisz czy nie wchodzisz?” i wszedłem. Posłuchałem tych melodii i mówię do Pawła „do Twojego zespołu banjo nie za bardzo pasuje, natomiast buzuki irlandzkie dobrze by weszło”. Poszukałem w internecie i kupiłem. Pierwszy raz miałem w ręku buzuki irlandzkie dopiero jak otworzyłem paczkę (śmiech). Nauczyłem się na nim grać. Absolutnie nie profesjonalnie ale jako tło do fletów na których gra Paweł – wychodzi całkiem nieźle (śmiech).
 

AA: A grając na buzuki irlandzkim zakładasz spódnicę w szkocką kratę (śmiech).

 DG: Nie spódnicę! Każdy Szkot by się obraził jakbyś powiedziała, że chodzi w spódnicy.
 

AA: Oczywiście, że chodzi o kilt.

 DG: Dokładnie. Mamy taki zespół edukacyjny w którym gramy muzykę celtycką z regionu całej Europy i faktycznie występujemy w szkockich kiltach. Gramy koncerty głównie w szkołach. Zespół ma pięknie brzmiącą nazwę Celtic Trio. Nie znosimy tej nazwy ale z uwagi na jej oczywisty przekaz, cały czas jej używamy. Nie potrafiliśmy wymyśleć lepszej (śmiech). Wchodzimy sobie do szkoły w tych spódniczkach – wszystkie dzieci się śmieją, wszystkie panie również. A potem opowiadamy, że strój szkocki stworzył się z biedy bo nie było materiału, potem stał się strojem narodowym a szkocka krata jest narodowym znakiem rozpoznawczym Szkotów. Mają swoje kilty rodowe, kraty szkockie są rejestrowane. Polska również dostała odpowiedni wzór kraty nadany przez ichni urząd patentowy. Każdy Szkot jest bardzo dumny ze swojego stroju narodowego. Każdy ma w domu swój kilt, zakładany również na co dzień, nie tylko podczas uroczystości. Chcemy przekazać dzieciakom to utożsamienie się z własnym krajem. Że warto mieć rzecz z którą będziemy kojarzeni, coś naszego, charakterystycznego. I to się dzieciakom bardzo podoba.
 

AA: Jak wygląda tworzenie muzyki przez basistę grającego w zespołach mających tak szerokie spektrum muzyczne, od folku, przez rocka progresywnego i gotyk, na heavy metalu kończąc?

 DG: Tutaj trzeba odróżnić tworzenie muzyki od wyłącznie dawania czegoś od siebie. W Pale Mannequin nie tworzę muzyki w sensie utworów. Głównymi autorami muzyki są Tomek i Grzesiek. Na podstawie szkiców, które tworzą – cały zespół robi resztę. Zwykle te szkice są na tyle dobrze i spójnie zrobione, że nie ma wiele do dodania. Moim zadaniem jest opracowanie myśli na swój instrument, czyli w jaki sposób dodać charakteru danemu utworowi. Faktycznie w zależności od zespołu zmienia się instrument, zmienia się linia basowa. Gdy potem tego słucham jako słuchacz, wszystko razem musi do siebie pasować. Jako młody chłopak w ogóle nie zdradzałem żadnych talentów muzycznych, muzyka mnie kompletnie nie interesowała. Słuchałem utworów jako całości. Chyba dzięki temu wiem jaka jest różnica między słuchaczem muzyki a wykonawcą. Słuchacz odbiera wszystko w całości, nie słyszy poszczególnych instrumentów. Muzyk słyszy jak one do siebie pasują i jak razem współgrają. Za każdym razem jak ułożę swoją linię, słucham tego utworu – odbieram go jako słuchacz. Albo wszystko fajnie pasuje i jest ok albo trzeba coś pozmieniać. I takie mam podejście do tworzenia przez siebie muzyki w każdym zespole.
 

AA: Nie podchodzisz egoistycznie do tworzenia muzyki na zasadzie „Lubię grać więc zagram to na co mam ochotę”? Bierzesz pod uwagę jak to wpłynie na odbiór zwykłego słuchacza, takiego jak ja.

 DG: Dokładnie tak. Bas jest niejako pomostem między perkusją (czyli rytmem) a pozostałymi instrumentami. Nie podchodzę do swojego instrumentu egoistycznie tylko całościowo. W Lorien był taki moment, że tworzyliśmy utwory poprzez improwizację. Na próbie każdy zaczynał sobie coś grać i nagle coś z tego wychodzi. Wchodzi Inga (wokalistka Lorien- przyp. AA) i zaczyna do tego improwizować jakiś tekst.
 

AA: Czyli taki jam session w wersji rockowej.

 DG: Tak, można powiedzieć, że to taki jam session w celu stworzeniu utworu. Przy umiejętnym dostosowaniu się do śpiewu Ingi, powstała zwrotka i refren. Stworzyliśmy kilka takich fajnie zaimprowizowanych piosenek. Ciekawe było to, że były tworzone na gitarę basową i śpiew, a nie do tradycyjnej gitary jak to zwykle bywa.
 

AA: Czym się inspirujesz w muzyce? A może są wykonawcy, którymi się nie inspirujesz ale ich szczególnie cenisz?

 DG: Dawno temu gdy zacząłem być bardziej świadomym muzykiem, oczywiście inspirowałem się basistami. Z czasem mi to przeszło, ponieważ zacząłem dążyć do tego, do czego każdy muzyk powinien dążyć – do własnej indywidualności. Na czymś tam się wychowałem, mam jakieś wzorce ale teraz chcę dać coś od siebie. Przestałem uczyć się utworów innego basisty „bo chcę zagrać tak jak on”. Z inspiracji z zewnątrz przeszedłem do inspiracji wewnątrz. Szukałem jak mam wyrazić siebie w danym utworze bo to będzie niepowtarzalne i będzie moje. I to najbardziej lubię – że gram po swojemu.
 

AA: Słuchasz bardzo różnej muzyki. Czy wśród tak dużego przekroju muzycznego są konkretni wykonawcy, których szczególnie lubisz?

 DG: W każdym gatunku muzycznym można znaleźć coś wyjątkowego. Kiedyś byłem oczarowany Pink Floyd, tym w jaki sposób potrafią zrobić klimat, jak wolniejsze rytmy i dobra melodia na mnie działały. Jak dwa proste akordy zagrane w odpowiednim czasie potrafią zrobić taką muzę, że ciarki przechodzą. Takimi rzeczami się inspirowałem. Słuchałem sporo psychodelii z lat 60, dużo rocka progresywnego. Inspiracją było też oczywiście Deep Purple, którego byłem ogromnym fanem. Uwielbiałem również Iron Maiden. Co prawda wszystkie płyty Ironów są stylistycznie bardzo podobne ale jest coś wyjątkowego w tych utworach na tyle, że swego czasu całą dyskografię katowałem codziennie.
 

AA: To mnie zaskoczyłeś, nie spodziewałam się Iron Maiden wśród Twoich ulubionych zespołów.

 DG: No to Cię bardziej zaskoczę – ostatnio słucham dużo funku. Może przez Kubę – perkusistę Pale Mannequina, który jest funkowcem. Podoba mi się sposób w jaki muzycy funkowi układają rytm.
 

AA: To akurat mnie nie zaskoczyło, w muzyce funkowej bardzo dużo się dzieje, to nie jest tylko muzyczka do której można sobie tylko potańczyć.

 DG: Tak, zagrać dobrze funk – trzeba być bardzo dobrym muzykiem. Jak się posłucha tych wszystkich akcentów i przesunięć, okazuje się, że jest to dość skomplikowane. Oczywiście inspiracje powodują przemycanie niektórych rzeczy do zespołu. Pale Mannequin, który z założenia gra rocka progresywnego a pierwsza płyta jest bardzo stonowana, na kolejnej płycie przemyca elementy funkowe. I mimo zawarcia na tej drugiej płycie szybszych, żywszych elementów – na próbach robiąc tę płytę pod kątem koncertów, dodajemy jeszcze więcej elementów. Koncerty będą o wiele bardziej rozbudowane.
 

AA: Elektronika nie bardzo? Nie słuchasz elektroniki?

 DG: Faktycznie, nie słucham zbyt wiele elektroniki. Ale słucham i to co zacząłem robić w Lorien i potem w Pale Mannequin to granie na syntezatorze. Używam syntezatora gitarowego, czyli gram na syntezatorze za pomocą gitary, która jest moim sterownikiem. Założyłem sobie kiedyś, że gitara basowa będzie czymś więcej niż podkładem. I faktycznie staje się zupełnie innym instrumentem. Wymyśliłem sobie, że będę wypuszczał dwa sygnały – jeden jakby to była oryginalna gitara basowa i drugi sygnał przetworzony. Programuję syntezator tak, żeby się zgrywał z gitarą. I wykorzystuję to teraz w Pale Mannequin.
 

AA: Czyli druga płyta nie jest muzyczną powtórką „Patterns In Parallel”? Możemy się spodziewać albumu ciekawszego, muzycznie bogatszego?

 DG: Jest bardziej żywsza i ciekawsza, dużo rzeczy się na niej dzieje. Niektóre utwory pamiętają jeszcze czasy gdy powstawała pierwsza płyta, ale zdecydowana większość to nowe, świeże, wspólne kompozycje. Powiedziałbym że to milowy przeskok w naszej twórczości, dopiero teraz wydobywamy z siebie to co najlepsze. Na koncertach będzie szczególnie słychać jak dużo zrobiliśmy przez ten rok.
 

AA: Oboje lubimy bardzo zespół Tool, pamiętam jak mnie zaskoczyłeś stwierdzeniem, że album „10000 days” jest dla Ciebie ich najlepszą płytą. Dodałeś, że słuchasz jej jako muzyk i może to determinuje Twój odbiór.

 DG: „10000 days” bardzo dobrze mi się kojarzy z przemierzaniem setek kilometrów tras koncertowych, podczas których Robert Delira – będąc kierowcą i zarazem fanem Toola – puszczał namiętnie w aucie ten album. Oczywiście cała twórczość Toola jest dla mnie wyjątkowa. Trzy osoby potrafią wydobyć takie dźwięki ze swoich instrumentów…Magia! Niesamowite w jaki sposób oni przemycają rytmikę. Brzmienia instrumentów, które się fantastycznie uzupełniają i tworzą niesamowitą muzykę już od pierwszej płyty. Nie mam swojego ulubionego albumu Toola, wszystkie są fantastyczne. Natomiast obecnie jak włączam Toola – jest to „Latelarus”, „10000 days” i ostatnia płyta, która jest jeszcze przeze mnie najmniej przetrawiona. Każda płyta Toola, żeby ją zrozumieć, wymaga co najmniej kilkukrotnego przesłuchania.
 

AA: O Toolu musielibyśmy zrobić osobny wywiad (śmiech). Ja poznałam Toola właściwie przy „Aenimie” i dla wszystkich moich znajomych, którzy zakochiwali się w tych dźwiękach razem ze mną, do tej pory ten album jest toolowym numerem jeden. Młodsze pokolenie weszło już w ten świat z „Lateralusem”. Myślisz, że to tłumaczy najwyższe noty tego albumu w większości portali muzycznych/serwisów streamingowych?

 DG: Trudno mi powiedzieć, trzeba byłoby sprawdzić socjologicznie, kto w jaki sposób ocenia, jakie są gusta muzyczne, czy to wynik reklamy, poleceń platform czy znajomych. Na pewno jest to bardzo dobra płyta z kilkoma sztandarowymi utworami kojarzonymi z Toolem i może dlatego jest tak popularna. Czy jest najlepsza? Tool gra tak specyficzną muzykę, że z każdym kolejnym albumem utwory są z jednej strony do siebie podobne a z drugiej zupełnie inne. To też świadczy o wyjątkowości tego zespołu. Warto znać jego całą twórczość, wtedy słychać pewne różnice w konkretnych albumach.
 

AA: Według mnie największy przeskok był między „Undertow” a „Aenimą”. Z płyty rockowej skoczyli na zupełnie inny poziom, idąc bardziej w stronę nietypowego prog rocka.

 DG: Tak, zespół płytą „Aenima” ugruntował swój wyjątkowy styl i ten poziom jest moim zdaniem cały czas trzymany. Każda płyta pokazuje troszeczkę inne twarze twórców. Po „Undertow” basista się zmienił i wszystko się zmieniło (śmiech).
 

AA: Tworzenie muzyki to jedno, koncerty na żywo to zupełnie inna historia. Basista przeważnie stoi na scenie, w cieniu wokalisty czy gitarzysty popisującego się solówkami. Ale podczas koncertów Made in Warsaw, dajesz czadu na scenie razem z innymi muzykami. Czy to kwestia muzyki, chemii na scenie jaką niewątpliwie daje się wyczuć między Wami, czy ogólnego, super rock and rollowego klimatu jaki panuje na koncertach Made in Warsaw? A może wszystkiego razem?

 DG: Sama odpowiedziałaś na pytanie (śmiech). Faktycznie w dużej mierze basista to muzyk, który ze swoją gitarą za bardzo nie obnosi się po scenie. Są tacy co stoją gdzieś tam z boku i robią to co do nich należy, czyli wyznaczają puls dla całego zespołu. Dla mnie gitara basowa jest instrumentem, którym naprawdę można bardzo dużo wyrazić. To także instrument, który powinien mieć swoje indywidualne brzmienie. Tacy muzycy jak Lemmy (Motorhead), Steve Harris (Iron Maiden) czy Les Claypool (Primus) przedstawiali gitarę basową jako instrument o własnym charakterze, na równi z innymi instrumentami. Osobiście idę właśnie tą drogą – w każdym zespole mam swoje brzmienie, dzięki któremu chcę by cała muzyka nabrała mocy. Tak samo mogę wyrażać siebie na basie jak gitarzysta, perkusista czy klawiszowiec na swoich instrumentach. A że lubię grać i wczuwać się w muzykę – z przyjemnością wyrażam to na scenie!
 

AA: Jacek Kaczmarski powiedział kiedyś, że nauczył się grać na gitarze żeby podrywać na nią dziewczyny.

 DG: Z pewnością dobrze zagrana i zaśpiewana smutna piosenka ułatwia drogę do zdobycia niewieściego serca (śmiech). Lecz cóż, ja wybrałem trudniejszą drogę – gitara basowa w tym absolutnie nie pomaga a czasem wręcz przeszkadza! Pamiętam, jak po jednym koncercie rozmawiałem z całkiem czarującym dziewczęciem, które raptem rozbroiło mnie pytaniem: „Fajnie gracie, ale jaka jest Twoja rola w tym zespole?”. Może przynajmniej powinienem śpiewać?
 

AA: (śmiech) A czemu wybrałeś akurat gitarę basową?

 DG: Jak wiele rzeczy w naszym życiu – przez zupełny przypadek. W czasach nastoletnich, na podwórku kolega rzucił pomysł „zakładamy zespół rockowy”. Ja usłyszałem dwa kawałki AC/DC, komuś się obiła o uszy Metallica. I założyliśmy zespół – na zasadzie „Ty będziesz grał na tym, Ty na tym a Ty na tym” (śmiech). Mnie przypadła rola gitarzysty. Ale trzeba było jeszcze się nauczyć na tej gitarze grać. Pojechałem z ojcem na plac Konstytucji do znanego w Warszawie sklepu muzycznego. Było niestety już po zamknięciu sklepu, ale stał tam jakiś handlarz, miał rosyjską gitarę i kupiliśmy ją. Pierwszy raz w życiu miałem jakąkolwiek gitarę w rękach. Nawet jej nastroić nie umiałem. Przyznam, że nauka szła mi wyjątkowo pod górę. To już z matematyką miałem prościej (śmiech). Instrument był toporny, a trzeba było nauczyć się tych wszystkich akordów, wyginać palce, jeden wielki koszmar! Ale cierpliwie grałem, uczyłem się… Aż w końcu pękła jedna struna. Mimo tego grałem dalej na pozostałych pięciu. Potem pękła kolejna struna (obie najcieńsze!). Wtedy pomyślałem, że chyba jest jakaś gitara, która ma cztery struny i chyba nie trzeba się uczyć na niej akordów (śmiech). A że od zawsze byłem człowiekiem raczej leniwym, stwierdziłem, że to właśnie gitara basowa będzie moim głównym instrumentem. Pierwszy raz bas miałem w ręce dopiero gdy go kupowałem. Zdziwiłem się, że to takie wielkie, szerokie i długie, zupełnie do mnie nie pasuje bo ja jestem mały i niski. Lecz cóż, tak zdecydowałem i tak zostało.
 

AA: Czyli nie masz ochoty nagle zagrać na gitarze czy na perkusji?

 DG: Na normalnej gitarze też potrafię zagrać popularne piosenki. Chociaż szczerze mówiąc nie pamiętam jak się nauczyłem grać akordy. Nie przepadam jednak za graniem na zwykłej gitarze. Czasami w górach, w schronisku ktoś mnie rozpoznaje i przy ognisku prosi o zagranie jakiejś piosenki. Zwykle odmawiam – klimat śpiewania w górskich schroniskach oddaję ludziom, dla których jest to wyjątkowe. Ja chcę być wtedy w 100% w roli słuchacza. Jedyne na co sobie pozwalam, jak już się impreza rozkręci, to gram na łyżkach.
 

AA: Na łyżkach? Jak Spoonman z klipu Soundgarden? (śmiech)

 DG: Tak gram w Celtic Trio. Uczę dzieciaki grać na łyżkach. Jak złapiesz i odpowiednio ułożysz w dłoniach zwykłe łyżki do zupy, to okazuje się że jest to bardzo fajny instrument perkusyjny. Zobacz sobie na youtubie filmiki jak ludzie tym wywijają i co potrafią z dwóch łyżek zrobić. Podczas koncertów edukacyjnych pokazuję tę prostą sztukę dzieciakom: „patrzcie, jak ktoś chce to na wszystkim może zagrać, każdy ma instrument w domu”.
 

AA: Na koniec naszej rozmowy opowiedz o planowanych koncertach. 18 czerwca zagracie razem z Made in Warsaw ponownie w Voodoo, ja mam już nawet bilet (śmiech).

 DG: Nareszcie coś się zaczyna dziać! To będzie wielki powrót zespołu po pandemicznej przerwie. Repertuar dobrany, próby w toku. Jesteśmy w doskonałej formie i z pewnością zagramy świetny koncert. Premierowy koncert będzie w Garage Pub w Krakowie 11 czerwca. Dzień później gramy w Leśniczówce w Chorzowie. Lipiec natomiast zapowiada się koncertowo dla Pale Mannequin. 2 lipca gramy w Białej Podlaskiej, dzień później na Festiwalu Rocka Progresywnego w Toruniu, kończymy rozmowy na temat koncertów w Łowiczu i Puławach. Ja najbardziej nie mogę się doczekać 13 sierpnia, kiedy to zagramy w Gdańsku przed Riverside.
 

AA: Nie dziwię się wcale. Każdy polski zespół rocka progresywnego chciałby zagrać przed Riverside. Tym bardziej, że będziecie mogli wtedy zaprezentować swoją najnowszą płytę „Colours of Continuity.

 DG: Tak, nasza druga płyta ukazała się kilka dni temu, choć nagraliśmy ją w 2019 r. Cieszymy się, że w końcu będziemy mogli zaprezentować materiał szerokiej publiczności. Już teraz płyta otrzymuje bardzo dobre recenzje, czego skutkiem są zaproszenia na koncerty. Pojawia się też sporo osób, które w nas wierzą i chcą pomóc w promocji. Czas pandemiczny pozwolił na doszlifowanie materiału i wprowadzeniu kilku istotnych zmian do utworów – poszerzyliśmy instrumentarium o klawisze i sample. Cały rok pracy przyniósł założone efekty. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że doszliśmy do etapu kiedy materiał koncertowy będzie wykonany dużo lepiej niż płytowy. O tym jednak będzie decydować publiczność, dlatego gorąco zapraszam do zapoznania się z płytą, a następnie do wysłuchania wersji koncertowej!
 

AA: Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmowę przeprowadziła: Aneta Ambroziewicz

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz