IKS

Crippled Black Phoenix – „Banefyre” [Recenzja], dystr. Mystic Production

crippled-black-phoenix-banefyre

We wrześniu Anno Domini 2022 fantastyczne płyty wyrastają jak grzyby po deszczu. King Buffalo, The Afghan Whigs, Megadeth to tylko niektóre z przykładów. Do tego grona na pewno trzeba dodać album „Banefyre” zespołu Crippled Black Phoenix. Kiedy dwa lata temu recenzowałem ich poprzednie dzieło „Ellengæst” byłem przekonany, że pod względem jakościowym trudno je będzie muzykom przeskoczyć. Justin Greaves miał jednak inne plany i prawdopodobnie stworzył wraz z towarzyszącymi mu muzykami swoje magnum opus.

Jeśli brakuje wam czasu na słuchanie muzyki, w przypadku tego albumu, możecie mieć spory zgryz. Całość trwa ponad półtorej godziny a i tak, po tym jak wybrzmiewają ostatnie dźwięki, ponownie chce się wcisnąć „repeat”. Niesamowity jest to krążek. Zespół podobnie jak na ostatniej płycie mocno celuje w klimaty  post-rockowe, doomowe, zimnofalowe i progresywne. Jest to wszystko mroczne, ale i wyjątkowo piękne. Całość rozpoczyna utwór „Incantation For The Different”, który jest monologiem autorstwa Shane’a Bugbee. Bugbee to amerykański artysta, wydawca i filmowiec. W swoim monologu odnosi się do procesów czarownic z Salem, krytykuje Steve’a Jobsa oraz wypowiada się w imieniu Elijaha McClaina, zabitego w areszcie policyjnym w 2019 w Stanach Zjednoczonych. Już ten utwór jest jasnym drogowskazem czego będzie dotyczyła warstwa tekstowa całości: kwestii niesprawiedliwości społecznych, niszczenia przyrody i zabijania zwierząt, naszych lęków i uprzedzeń. Czyli całość można określić jednym zdaniem – źle się dzieje na planecie Ziemia.

 

Greaves jest mistrzem w budowaniu melancholijnego klimatu. Ma do tego jednak rewelacyjnych pomocników. Poprzedni album nie miał jednego męskiego głosu. Na „Ellengæst” mieliśmy kilka występów gościnnych. Obecnie do zespołu dołączył Joel Segerstedt, a jego ponury, lekko zachrypnięty wokal genialnie pasuje do dźwięków generowanych przez muzyków. Podobnie sprawa ma się z wokalistką Belindą Kordic. Jej cudowny wokal mogliśmy już poznać na poprzednim albumie CBP. Jakże ona pięknie umie oddawać emocje swoim głosem. Czasami jej wokal jest delikatny, kobiecy by po chwili stać się złowrogim. Doskonałym przykładem jest „Wyches and Basterdz”. Fani takich zespołów jak Anathema czy Theatre Of Tragedy powinni być zachwyceni. Mnóstwo na tej płycie jest mroku. Słuchając „Ghostland” mamy wrażenie jakbyśmy brali udział w jakimś rytualnym obrządku. Sam utwór poprzez tytuł i klimat nawiązuje do książki Edwarda Parnella, a ciekawostką jest, iż został wyśpiewany po szwedzku. Bardziej zimnofalowe jest „The Reckoning”, zaś „Bonefire” spokojnie mógłby znaleźć się na którejś płycie Tiamatu, z ery kiedy Johan Endlund mocno złagodził brzmienie swojego zespołu.

 

Zdecydowanie najlepszymi fragmentami płyty są monumentalne, epickie ponad dziesięciominutowe kompozycje „Rose Of Jericho” (tutaj mamy nawet trąbki), „Down the Rabbit Hole”, „I’m Okay, Just Not Alright” i „The Scene Is A False Prophet”. Serio, bez przesady, każdy z tych utworów to małe arcydzieło. Wielowątkowe, nastrojowe, bogato zaaranżowane, wprost hipnotyzują swoim pięknem. Słuchając ich po raz pierwszy trudno je ogarnąć. Każdy wprawia w zachwyt bogactwem muzycznych emocji, ogromną paletą dźwiękowych barw, talentem kompozytorskim i wykonawczym. Mogłoby się zdawać, że momentami panuje w nich chaos, a o dziwo wszystko rewelacyjnie do siebie pasuje i współgra. Ta muzyka dotyka najgłębszych zakamarków duszy, ściska za gardło i prowadzi po krainie mroku oraz rozpaczy. To swoiste hymny na cześć końca świata, chociaż głównie napisane ku przestrodze. Tak jak inny piękny utwór, jeden z singli, o wielomówiącym tytule „Everything is Beautiful but Us”. Człowiek jest obecnie największym szkodnikiem. To na każdym kroku muzycznie i tekstowo chcą przekazać nam twórcy tego albumu. Na pewno godnym wyróżnienia jest też utwór „Blackout77”, który w dużej części składa się z mówionych relacji (zapewne radiowych) opisujących słynne „zaciemnienie” Nowego Jorku, które miało miejsce w 1977 roku. Całość ma przestrzenny, złowrogi klimat postapokaliptycznego science – fiction, z hymnowym refrenem.

 

Dalsza część utworu pod teledyskiem

 

Crippled Black Phoenix stworzyli album, który w nieprawdopodobny wręcz sposób działa na zmysły i emocje. Taka właśnie powinna być SZTUKA. „Banefyre” momentami uwiera, momentami wprowadza w błogi nastrój. Niepokoi, denerwuje, ale powoduje też dreszcze na całym ciele. Trudno być obojętnym wobec tych apokaliptycznych, ale i urzekających dźwięków. Muzycy zabierają nas w długą  i fascynującą podróż. Podróż, która niestety nie prowadzi do szczęśliwego zakończenia.

„Banefyre” w języku staroangielskim oznacza ognisko i ma nawiązywać do palenia na stosie kobiet uważanych za wiedźmy. Greaves i jego kompania zdają się sugerować, że mentalnie politycy i ludzie odpowiadający za porządek rzeczy są obecnie na podobnym etapie co ci skazujący niewinne kobiety na śmierć. Biorąc pod uwagę, iż wielkimi krokami zmierzamy ku zagładzie coś w tym jest. Przyznam, że nie pamiętam kiedy ostatni raz słyszałem tak piękną i dającą do myślenia „klimatyczną” płytę. Wspaniały album, w pełni zasługujący na najwyższą ocenę.

 

P.S. Ostatni na płycie „No Regrets” jest kawałkiem bonusowym i co najbardziej zaskakuje jest to chyba pierwszy w historii CBP utwór… blackmetalowy.

 

Ocena (w skali od 1 do 10) 10 ognisk będącymi stosami
🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥

 

Mariusz Jagiełło

 

Lista utworów:
1. Intro/Incantation For the Different
2. Wyches and Basterdz
3. Ghostland
4. The Reckoning
5. Bonefire
6. Rose of Jericho
7. Blackout77
8. Down the Rabbit Hole
9. Everything Is Beautiful But Us
10. The Pilgrim
11. I’m OK, Just Not Alright
12. The Scene Is A False Prophet
13. No Regrets

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz