IKS

Corey Taylor | 03.06.2024 | Warszawa, klub Stodoła | fot. Maciej Kobylański [Galeria], tekst. Magda Żmudzińska | org. Live Nation Polska

corey-taylor-galeria

Relacja z warszawskiego koncertu Coreya Taylora. Zdjęcia: Maciej Kobylański
Tekst: Magda Żmudzińska

3 czerwca w warszawskim klubie Stodoła odbył się solowy koncert Coreya Taylora (wraz z towarzyszącym mu zespołem). Po ubiegłorocznej trasie marzyłam o tym, żeby podczas kolejnej zagrali w Polsce, w moim rodzinnym mieście ...and now - here it is. Warszawski, dodajmy całkowicie wyprzedany (jako pierwszy podczas aktualnego touru) koncert Coreya Taylora i jego absolutnie fenomenalnej ekipy powoli przechodzi już do historii, ale zostanie ze mną na zawsze, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. To był absolut.

Dalszy ciąg pod zdjęciami.

90 minut czystej radości z grania i z bycia tu i teraz. W setliście, jak zawsze, same bangery – zarówno jeśli chodzi o utwory solowe, jak i te pochodzące z pozostałych dwóch zespołów wokalisty – Slipknot (tego wieczoru grupa zagrała „Before I Forget”, zawsze wyciskające łzy z oczu „Snuff” oraz zamykające bisy „Duality”) i Stone Sour (w zestawie pojawiło się tradycyjnie Song#3, zamykający część główną Through Glass, a w encore 30-30/150). W porównaniu do londyńskiego gigu sprzed pół roku dużym i jakże fantastycznym zaskoczeniem było dla mnie włączenie kawałka „From Can To Can’t”. Nigdy nie słyszałam tej piosenki na żywo, ale nie ma co się dziwić – Corey, jak sam powiedział – przed tą trasą wykonywał ją w wersji live zaledwie 4 razy. Piękną niespodzianką było też niezwykle wzruszające „Home” i zagrane na bis „Killing The Moon” – cover Echo and The Bunnymen, pochodzący z ostatniego wydawnictwa CT – CMF2B…or Not 2B. No i Made of Scars – jeden z moich najulubieńszych kawałków SS. Kocham Stone Sour, uwielbiam Slipknot, ale muszę Wam powiedzieć, że to wcielenie Coreya, z tym składem jest jednak tym moim najulubieńszym!

 

Dustin Robert – którego każde jedno uderzenie w perkusję przyspiesza podwójnie rytm mojego serca, Eliot Lorango – którego bas wyczuwam podskórnie i który wespół z bębnami Dustina tworzy iście killerską sekcję rytmiczną, Zach Trone – który wszystkimi tymi swoimi cudnymi solówkami, jak i całym swoim sposobem bycia sprawia, że tak jak on uśmiecham się od ucha do ucha (wciąż myślę, że poza sceną też musi być naprawdę świetnym gościem!), Christian Martucci – którego sposób gry na gitarze i cała ekspresja sceniczna już od wielu, wielu lat, niezmiennie absolutnie mnie ujmują (Tooch jest w ogóle jedną z moich ulubionych postaci w świecie muzyki. Nawiasem mówiąc, to dzięki niemu poznałam też masę świetnych zespołów, o których być może nigdy bym nie usłyszała, za co na zawsze będę mu wdzięczna), no i on – mistrz ceremonii, the one&only – Corey Taylor, który zebrał tych wszystkich ludzi do kupy i z którymi stworzył ten prawdziwy #dreamteam!

 

Mówię (piszę) to za każdym razem i nadal się pod tym podpisuję – świetnie brzmią razem w warunkach studyjnych. I jeszcze lepiej brzmią razem na żywo. Grają tak, że chce się żyć. Panowie, dziękuję za ten wieczór! I za to, że jesteście. Much love! ❤🔥

 

Magda Żmudzińska

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz