IKS

Corey Glover (Living Colour, Sonic Universe) [Rozmowa]

Corey Glover, legendarny wokalista Living Colour, współtwórca niezliczonych projektów łączących ciężkie granie z soulową wrażliwością wraca w nowej odsłonie pod szyldem Sonic Universe i debiutancką płytą „It Is What It Is” stworzoną wspólnie z Mikiem Orlando (Adrenaline Mob). Porozmawialiśmy o funk-metalowym Sonic Universe, planach na przyszłość, warunkach pogodowych na polskich festiwalach i kolejnej płycie…

 

Kovy Jaglinski: Witaj! Po pierwsze gratulacje z okazji nowego albumu, kolejnego debiutanckiego albumu w twojej karierze (śmiech).

 

Corey Glover: Witaj, faktycznie… dziękuję! (śmiech)

 

KJ: To pewnie dość ekscytujące, tym bardziej, że brzmienie i klimat jest naprawdę powalający. Ale zanim przejdziemy do szczegółów chciałbym zacząć od oczywistego pytania – jak to się stało?  Jak połączyły się wasze drogi – Twoja i Mike’a Orlando – twórców tego materiału.  Mike wspominał w jednym z wywiadów, że poznaliście się w 2019 roku, więc to jest już ponad pięcioletnia znajomość i mamy wreszcie płytę. Jaka była historia tej współpracy?

 

CG: Cóż, w 2019 oboje byliśmy na rockowym rejsie o nazwie Shiprocked (https://www.shiprocked.com/), ja jako specjalny gość projektu The Stowaways (https://www.shiprocked.com/stowaways) , a Mike z jednym ze swoich zespołów ( supergrupą Category7 – przyp. aut.). Zagrał pewnego popołudnia, i byłem zachwycony. Obserwowanie go podczas występu było wręcz hipnotyzujące i pomyślałem sobie, że koniecznie muszę poznać tego gościa. Więc mój menedżer i ja nawiązaliśmy po prostu rozmowę. Tak to się zaczęło. Zaprzyjaźniliśmy się szybko i stwierdziliśmy, że musimy ze sobą współpracować, że musimy coś wymyślić. Więc kilka miesięcy później, po tej wycieczce, spotkałem się z nim w jego domowym studiu na Staten Island i zaczęliśmy pracować nad numerami. I to po prostu wyszło z nas całkiem naturalnie. Brzmiało świetnie i bardzo, bardzo dobrze zażarło, więc po prostu kontynuowaliśmy tak długo, aż zrobił się z tego cały album (śmiech).

 

zdj. materiały promocyjne

 

KJ: A co z resztą składu? Wcześniej na swoich solowych albumach pracowałeś z Bookerem Kingiem, ale mamy tu także Taykwuana Jacksona na perkusji. Oczywiście Ty i Mike to trzon ale potrzebowaliście naprawdę dobrej sekcji żeby to właściwie zabrzmiało. Więc jak to się ułożyło w tej konfiguracji?

 

CG: Dokładnie, Booker był w moim zespole solowym, pracował nad moją pierwszą i drugą solową płytą, a  Taekwon na co dzień gra w metal core’owym zespole Sworn Enemy. A ja jestem wielkim fanem Sworn Enemy i naprawdę wielkim fanem Taekwona. Więc po prostu zadzwoniłem do nich i zapytałem czy chcieliby być częścią tego projektu? I oczywiście powiedzieli – TAK (śmiech).

 

KJ: A jak wyglądała praca nad tym albumem? Powiedziałeś, że nagraliście to u Mike’a, ale czy była to ciągła praca, improwizacja, czy może pracowaliście częściowo zdalnie? Jak pracowaliście nad kompozycjami? Nie mówię o właściwym nagrywaniu albumu, ale raczej o procesie twórczym, komponowaniu.

 

CG: W zasadzie, jak już powiedziałem, spędziliśmy większość czasu z Mikiem w jego studiu. Wpadał na jakiś pomysł, konkretny riff, i zaczynaliśmy tworzyć wokół tego, albo miał pewne fragmenty poukładane, i zaczynaliśmy pisać, a potem łączyć to w całość. Właściwie wszystko stworzyliśmy w ten sposób, praktycznie na gorąco, w locie, ja i on. A potem zaprosiliśmy Taekwona i Bookera. Mieliśmy pomysł na utwór, wchodziliśmy do studia po południu i pracowaliśmy tak długo aż mieliśmy przynajmniej jedną piosenkę gotową (śmiech).

 

KJ: A co z warstwą tekstową? Czy miałeś pomysł na całość płyty, powiedzmy, może nie concept album, ale jakąś wiodąca myśl, kierunek czy teksty powstawały odrębnie pod konkretny utwór? Jak wyglądał ten proces?

 

CG:  To była praca utwór po utworze – niezależnie. Teksty powstawały na bieżąco w miarę powstawania kolejnych utworów. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, napisaliśmy I Am, który został ostatecznie pierwszym singlem, i od tego się zaczęło. Byliśmy tak podekscytowani, jak dobrze zabrzmiało I Am, że chcieliśmy zrobić więcej (śmiech). Więc tak, nie mieliśmy żadnej określonej koncepcji na  album – po prostu pisaliśmy piosenki.

 

 

KJ: Okay, więc przejdźmy do brzmienia. Miałem szczęście usłyszeć przedpremierowo cały album i z mojej perspektywy to chyba pierwszy z Twoich pobocznych projektów (w stosunku do Living Colour oczywiście) który jest tak blisko funku i metalu jednocześnie. Jak to czujesz? Jakbyś opisał to brzmienie, to połączenie dwóch światów? Oczywiście, masz doświadczenia z projektami metalowymi w przeszłości ale jak to było tym razem?

 

CG: Cóż, to jest po prostu połączenie świata Mike’a Orlando i mojego. Mike siedzi w bardzo, bardzo szalonym, bardzo ostrym speed metalowym brzmieniu, ja siedzę w bardziej funkowym, mocno zanurzonym w soulu klimacie. Więc to było połączenie tych rzeczy – mój głos i jego gra na gitarze. Więc w zasadzie, po prostu to jak śpiewam, i jak on gra dało ten efekt.

 

KJ: Mieszanka wybuchowa (śmiech) Okay, a może były także jakieś, powiedzmy, inspiracje lub wpływy? Wiem, że nie jest łatwo porównywać swoją twórczość do innych ale patrząc z perspektywy słuchacza, może jesteś w stanie to jakoś przeanalizować?

 

CG:  Próbuję sobie wyobrazić do czego to może być trochę podobne i z kim mogłoby to być porównane…. ale to trudne. Przepraszam. Trudno mi myśleć w ten sposób, bo to jest bardzo unikalne połączenie i bardzo unikalna sytuacja.

 

KJ: Jasne, może po prostu moje pytanie było źle sformułowane, chciałem raczej iść w kierunku inspiracji nie wprost, ale wpływu na połączenie tych dwóch teoretycznie odrębnych muzycznych światów, soulowego funku z metalem, gdzie może czaić się źródło, wspólne korzenie?

 

CG: Rozumiem, na przykład oboje jesteśmy wielkimi fanami Thin Lizzy. I zdecydowanie nie jesteśmy Thin Lizzy ani nie próbujemy brzmieć jak Thin Lizzy, ale oboje jesteśmy wielkimi fanami  i dobrze to czujemy. To mógłby być pewien rodzaj inspiracji  dla tego projektu.

 

KJ: Ten rodzaj energii i pulsu na przykład….

 

CG: Dokładnie…

 

zdj. materiały promocyjne

 

KJ: Byłeś zaangażowany w przeszłości w wiele projektów poza  Living Colour, i z reguły było to coś nieoczywistego jak Ultraphonics o zdecydowanie innym brzmieniu, czy bardzo ciężkie Disciples of Verity, teraz mamy Sonic Universe. Jestem bardzo ciekawy, co decydowało o wyborze tych dróg? Czy to zależy od konkretnych ludzi, których spotykasz? Kiedy czujesz, że to jest właśnie to co chcesz zrobić?

 

CG: Cóż, to jest wspólny, kolaboracyjny proces twórczy. To jest suma  tego co pojawia się na stole. Ja przynoszę swoje, pozostali przynoszą swoje i ta kombinacja elementów, ta mieszanka stylów i wpływów czy odniesień tworzy swój własny unikalny styl. Bardzo mi zależy na tym, aby każdy miał szansę się wyrazić. To tylko kwestia wyrażania siebie. Oczywiście George Lynch wyraża się na gitarze zupełnie inaczej niż Mike Orlando ale w połączeniu ze mną i innymi muzykami, staje się to jeszcze zupełnie inne.

 

KJ: A jak proces twórczy różnił się w tych trzech projektach?  Czy zawsze jest to podobne z twojej perspektywy?

 

CG: Nie ma jednego sposobu robienia czegokolwiek. Wiesz, staramy się osiągnąć cel, którym jest zrobienie czegoś, z czego możemy być zadowoleni, dzięki czemu możemy być szczęśliwi. I jak to osiągniesz, różni się w zależności od ludzi, z którymi pracujesz. Zawsze chcę robić to tak aby oni także byli zadowoleni.  To nie jest tak, jak praca z facetem, który jest tekściarzem, i on tam napisze piosenki. Nie, z reguły pisaliśmy kolejne numery w miarę, jak szły. W Ultraphonics z kolei wszyscy byliśmy w jednym pokoju, gdy tworzyliśmy i nagrywaliśmy. W Disciples of Verity  komponowałem ja i George Pond – basista, a potem przynieśliśmy to do zespołu. Podobnie jest teraz w Sonic Universe, Mike i ja pisaliśmy te piosenki, przynosiliśmy pozostałym, a potem wspólnie stawialiśmy je na nogi (śmiech). Więc wszystko zależy od ludzi, z którymi pracujesz…

 

KJ: Wracając do nowej płyty, czy wyróżniłbyś któreś konkretne utwory? Masz jakieś ulubione? A może to po prostu cały album który powinniśmy przyjąć tak, jak jest?

 

CG: Zdecydowanie powinieneś je przyjąć jako cały album. Naprawdę powinieneś. Ale myślę, że każda z tych piosenek ma w sobie coś bardzo wyjątkowego i bardzo specjalnego. I w większości przypadków jest to zasługa Mike’a Orlando. Mike Orlando sprawia, że ta płyta jest niesamowita. Mam na myśli nie tylko jego grę na gitarze ale jego produkcję. Jego talent inżyniera dźwięku, jego umiejętności miksowania są doskonale słyszalne na tej płycie. Jest w tym niesamowity.

 

KJ: Więc mamy debiutancki album, a co będzie dalej? Wiem, że w tym roku na przykład latem jesteś w Europie z Living Colour.  Jak się wpisuje Sonic Universe w Twoje tegoroczne działania – zwłaszcza koncertowe?

 

CG: Tak. Mój kalendarz jest mocno wypełniony, ale mam w nim jeszcze parę małych dziur. I tam, gdzie mam trochę czasu wolnego, mam nadzieję, że się spotkamy, trochę popracujemy i zagramy na żywo. Nie wiem na razie nic o wyjeździe do Europy czy czymś podobnym, ale wiem, że postaramy się zrobić kilka lokalnych koncertów gdzieś w okolicy i zobaczymy, jak to działa  czy działa dobrze na żywo.

 

zdj. materiały promocyjne

 

KJ: Jesienią?

 

CG: Może pod koniec, listopad, grudzień. Może wyjdziemy i zagramy, a przecież jeszcze nowa płyta Living Colour, więc…

 

KJ: O tak, to pytanie musi paść! Wszyscy są zainteresowani, więc? Kiedy nowa płyta Living Colour?

 

CG: Zrobimy ją, właściwie robimy ją właśnie teraz, szczerze mówiąc idę do studia po naszej rozmowie, żeby nad nią pracować (śmiech).

 

KJ: Fantastycznie!

 

CG:  Mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie. Będziemy mieli wydany nowy album w przyszłym roku i zobaczymy, jak to się ułoży…

 

KJ: Rozumiem więc, że 2025 rok będzie dla Living Colour – płyta, pewnie trasa promująca. A co z Sonic Universe?

 

CG: W 2025 roku, jeżeli będziemy w stanie się wpasować, zrobimy to. Natomiast ja niestety nie jestem jedynym, który ma dużo pracy. Mike ma też wiele projektów, którymi się zajmuje, podobnie jak Booker i Taekwon. Więc to kwestia zsynchronizowania naszych kalendarzy, żeby sprawdzić, jak możemy to zrobić.

 

KJ: Okay, trzymam zatem kciuki i czekamy cierpliwie. Mam jeszcze jedno lokalne pytanie na temat Polski. Byłeś z Living Colour w 2016 roku największym polskim festiwalu Pol’and Rock . Jakieś wspomnienia, emocje? A może nie pamiętasz, bo tyle tego było? (śmiech)

 

CG: Cóż, moim największym wspomnieniem jest to, że była tam prawdziwa ulewa. Lało też wcześniej tego dnia, więc było bardzo, bardzo dużo błota. Mokro i zimno  (śmiech)

 

 

No tak (śmiech) Okay, może na koniec chciałbyś przekazać czytelnikom coś specjalnego?

 

CG: Sprawdzajcie regularnie livingcolor.com i naszego Instagrama, poza tym Vernon jest bardzo aktywny na Twitterze czy jak to się tam teraz nazywa (śmiech) Po prostu bądźcie z nami na naszych społecznościówkach – zobaczycie na bieżąco co robimy.

 

KJ: Tak będziemy czynić. Dziękuję Ci za rozmowę, trzymam kciuki za promocję Sonic Universe i mam nadzieję, do zobaczenia na koncertach.

 

CG: Dziękuję za zaproszenie. Do zobaczenia.

 

Rozmawiał Kovy Jaglinski

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

            

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz