IKS

Chemia – „Something To Believe In” [Recenzja], dystr: Metal Mind Production

chemia-something-to-believe-in

Po siedmiu latach, od wydania ostatniej płyty „Let Me”, z nowym krążkiem „Something To Believe In”, powraca zespół Chemia. Tak długa przerwa między albumami spowodowana była dwoma aspektami. Po pierwsze na dwa lata zespół opuścił wokalista Łukasz Drapała. Pozostali muzycy, na czele z liderem Wojciechem Balczunem, próbowali działać dalej, z nowym wokalistą Mariuszem Dybą, jednak na dłuższą metę nic z tej współpracy nie wyszło, a do grupy powrócił poprzedni frontman. Drugi powód, który opóźnił wydanie krążka, to oczywiście COVID. Materiał był już gotowy wiele miesięcy temu, niemniej wytwórnia uznała, że lepiej wstrzymać się z wydaniem materiału. Na szczęście dla wszystkich fanów grupy „Something To Believe In” wreszcie trafi do ich rąk. I zdecydowanie powinni być zadowoleni z tego co usłyszą.

Przede wszystkim warto podkreślić, że Chemia zawsze bardzo wysoko stawiał sobie poprzeczkę i bardziej, niż w polskie poletko, celował w rynki zagraniczne. Już poprzednia płyta została nagrana we współpracy z kanadyjskim producentem Mikiem Fraserem (który odpowiadał głównie za miksy) a muzyka była mocno sfokusowana na brzmienia amerykańskie. Tym razem panowie poszli o krok dalej – jako producenta zatrudnili Andy’ego Taylora (Tak! Tego z Duran Duran), który poza wyprodukowaniem całości odpowiada na albumie również za teksty. Muzycznie zaś „chemicy” zaczęli mocno kombinować z brzmieniem oraz aranżacjami. Poprzednie albumy to był po prostu energetyczny hard rock. „Something To Believe In” ma zdecydowanie więcej barw i odcieni.
 
Już otwierający płytę „Modern Times” zaczyna się bluesową gitarą oraz podanymi w takim duchu wokalizami Drapały. Po chwili ten bluesowy vibe zostaje podbity elektroniką, przyjemnym riffem Balczuna, a bardziej rockowy refren uzmysławia nam, że zespół jest w znakomitej formie. Świetny opener. Kolejny na płycie kawałek „Angina” mocno kojarzy się, poprzez użyte na początku oraz w refrenie smyki, z nieśmiertelnym „Kashmirem” Zeppelinów. „New Romance” to z kolei mocno przebojowy fragment, w którym poza wokalem Drapały, można usłyszeć głos Andy’ego Taylora. Utwór hula po różnych radiowych rozgłośniach (również zagranicznych) i świetnie sobie na nich radzi – co zupełnie mnie nie dziwi. Jednak moim ulubionym fragmentem na płycie jest ten kolejny – „The Widows Soul”, który z pop-rockowych zwrotek przechodzi w naprawdę znakomity mocny refren. Ciekawostką jest, że solo na gitarze zagrał w nim producent płyty.
 
Może trochę teraz „odlecę” jeśli chodzi o skojarzenia, ale słuchając głosu Drapały w zwrotkach tytułowego „Something To Believe In” mam wrażenie, że momentami obcuję z głosem… Petera Gabriela. Zresztą cały utwór to bardzo ejtisowe klimaty. Niezaprzeczalnie kolejny hitowy kawałek. Jeśli dalej pójdziemy w „odjechane” skojarzenia to lekko zniekształcone wokalizy w „Beneath The Water Line” mocno kojarzą mi się z Aerosmith. Ten stonowany kawałek wprowadza bardzo fajny balans w stosunku do poprzednich bardziej energetycznych utworów. „Blood Money” wyróżnia się funkowym motywem serwowanym na gitarze przez Balczuna, oraz wysokim wokalem Drapały w refrenie (może to jeszcze nie falsecik ale blisko). Fani Lenny’ego Kravitza powinni zdecydowanie propsować ten kawałek. Myślicie, że „Blood Money” to zaskakujący utwór? Posłuchajcie zatem „Tumbleweed”. Toż to czyste country. Jednak nie jakieś „wieśniackie”, a bardzo stylowe z harmonijką (na której gra Mark Feltham) i gitarowym slidem. Muzykom chyba spodobały się te klimaty ponieważ w „The Best Thing” mamy powtórkę z rozrywki. Może z tą różnicą, że w tym przypadku to już bardziej rockowo-bluesowo-countrowa ballada. Wspomniani przeze mnie Aerosmith spokojnie mogliby zaproponować taki kawałek w swojej twórczości. I o ile w poprzednim utworze harmonijka była jedynie w tle, to w przypadku tej piosenki w pewnym momencie słyszymy bardzo zacne solo na tym instrumencie. Z całości najmniej przekonuje mnie zamykający płytę „Eagles In The City”. Przyjemny hard rockowy kawałek i… tyle.
 

Trudno powiedzieć co spowodowało, że zespół stworzył tak równą i udaną płytę. Może większa chemia w Chemii po nieporozumieniach w przeszłości. Może obecni muzycy tworzący skład: poza wymienionymi wcześniej Balczunem i Drapałą obecny skład tworzą jeszcze Maciek Papalski (gitara), Błażej Chochorowski (gitara basowa) oraz Adam Kram (perkusja). Może Andy Taylor jako producent, któremu trzeba przyznać ze ze swojej roli wywiązał się znakomicie. A może po prostu talent i dojrzałość, które przy nagrywaniu tego albumu, w pełni dały o sobie znać. Faktem jest, że zespół nagrał zdecydowanie najlepszą i najbardziej dojrzałą płytę w swojej dyskografii.

Muszę też przyznać indywidualne wyróżnienie. Zawsze uważałem, że Łukasz Drapała to jeden z lepszych polskich wokalistów, jednak dopiero na tej płycie pokazuje na co tak naprawdę go stać.
 
Wspomniałem na wstępie, że muzycy przede wszystkim celują w rynki zagraniczne. Życzę im zatem, żeby najnowszym krążkiem godnie i z sukcesami reprezentowali nasz kraj na światowej muzycznej scenie. Materiał ku temu mają odpowiedni i zdecydowanie warto zapoznać się z z nim bo jest – czymś w co warto uwierzyć – że zostanie w nas na dłużej.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 próbówek
🧪🧪🧪🧪🧪🧪🧪🧪
 

Mariusz Jagiełło

 
Lista utworów:
1. Modern Times
2. Angina
3. New Romance
4. The Widows Soul
5. Something To Believe In
6. Beneath the Water Line
7. Blood Money
8. Tumbleweed
9. The Best Thing
10. Eagles In The City
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz